fbpx

Piękne brzmienie winylu

27 listopada 2013
Comments off
1 310 Views

Jerzy1czbKiedy likwidowano liczne tłocznie płyt winylowych, nikomu nawet do głowy nie przychodziło, że nadejdzie czas, kiedy ktoś zapyta – gdzie można taką płytę wytłoczyć? – jak to np. uczyniła nasza Budka, konstruując okolicznościowe wydawnictwo, czy choćby KULT, decydując się na wydanie swojego najnowszego albumu również w wersji pod igłę. A mieliśmy kiedyś w kraju Muzę, pracującą wprawdzie na bardzo „stareńkim” sprzęcie (aż dziw, że dotrwał do lat 90.), ale gromadzącą znakomitych, doświadczonych fachowców. Niestety, utraconych chyba na zawsze. Przede wszystkim słyszących, co było szalenie istotne przy procesie masteringu i tworzeniu matrycy. Do dzisiaj płyt z tamtych lat słucha się z podziwem dla dźwięku. Jak powiada mój przyjaciel, to po prostu przyjazne człowiekowi dźwięki. Pomijając charakterystyczny szum na wstępie i w trakcie oraz te trzaski od czasu do czasu, które „stare” ucho wręcz podświadomie nadal wychwytuje przy odtwarzaniu kompaktowej wersji. Muzę Polskich Nagrań, w tym przede wszystkim tłoczni, już od dawna nie mamy, bo ostatecznie firma zbankrutowała, dobiła ją (zza grobu) Anna German ‒ ale to już temat na inną okazję. Czesi znowu okazali się mądrzejsi, z niemiecką pomocą uczynili ze Škody światowy produkt, Supraphonowi też nie pozwolili skonać. U nich teraz tłoczymy, bo blisko i dobrze. I niech tak już pozostanie.

Ja dzisiaj o powrocie płyty winylowej. Jedni twierdzą, że to chwilowa moda i szybko przeminie, inni z kolei po trosze z nostalgii, ale przede wszystkim dla zdecydowanie bardziej fascynującego dźwięku wolą słuchać np. Floydów, Zeppów, Shadowsów, Bacharacha czy Chopinowskiego plumkania… Aszkenaziego choćby ‒ właśnie z winylu. Ja też sporo tego uratowałem z dawnych czasów i ‒ o dziwo ‒ dokupuję. Jakże inaczej „Empty Rooms” Gary Moore’a brzmi z czarnej płyty. Jakże inaczej brzmią „Dzwony rurowe” Oldfielda, „Bridge Over Troubled Water” Simona i Garfunkela czy „Abbey Road” Beatlesów. Tak jak w wielu miastach, również w Lublinie sporo naszych mieszkańców przeprosiło się z nieszczęsnym Bambino, jeszcze do niedawna zalegającym gdzieś w piwnicy czy w garażu. A ile wylądowało tego na śmietniku. To „cudo” produkowała Łódź i był to gramofon lampowy (ważne). Od tego w tej naszej siermiężnej ojczyźnie zaczynaliśmy na początku lat 60. Pierwszego singla Beatlesów („Love Me Do”/ “P.S. I Love You”) zagrałem na tym ustrojstwie. I było pięknie. Zdarzały się tu i tam lepsze „maszynki”, przyjaciel miał Duala, cudo. W Peweksie można było z rozstawianymi głośnikami kupić (za dolce oczywiście) NRD-owski gramofon i takowy z przyjacielem nabyliśmy. O ile dobrze pamiętam, słuchaliśmy z niego „Sierżanta” Beatlesów, ale i potem pierwszych Led Zeppelin, Black Sabbath, Janis Joplin. Żeby skończyć z odtwarzaczami płyt winylowych, dodam ‒ szczęśliwi Ci, którzy uchronili te swoje gramofony sprzed lat. One inaczej grają, pod warunkiem, że zasiada przed nimi świadomy SŁUCHACZ ! Głuchemu, a takich mijamy niemal codziennie ze słuchawkami na uszach, nic już nie pomoże. Warto dodać, w Lublinie mamy zacną firmę mojego przyjaciela ‒ ALLMET AUDIO (okolice Poligonowej), który wymyśla, wytwarza naszego rodzimego Mercedesa do odtwarzania czarnych krążków. Ale to kosztuje 15 tyś. + ramię Kuzmy z wkładką (do kompletu) ‒ 48 tyś. złotych. A cudo wspomnianego Słoweńca Kuzmy to nowiuteńki Lexus. I są nabywcy, nie wyrabia na zakrętach. Wszystko po to, żeby posłuchać tej ‒ pewnego dnia ‒ „zdradzonej”, jak to niektórzy powiadają, normalnej płyty, z szumami i trzaskami od czasu do czasu. Wiele ich jakimś cudem przetrwało w naszych domach, trafiają na giełdy, zwłaszcza w Lublinie na samochodową co niedzielę, na Starym Mieście i wokół w ostatnią z kolei niedzielę miesiąca i co dwa tygodnie organizowane w holu Radia Lublin. Tam najczęściej można spotkać znawców, wysmakowanych kolekcjonerów winyli. Sporo płyt dociera do Lublina z Wielkiej Brytanii i ze Stanów. Ich pochodzenie z tych krajów jest istotne, szczególnie oryginalne pierwsze wydania. O połowę tańsze są wznowienia. Też dobrze grają, ale prawdziwy kolekcjoner chce mieć egzemplarz z czasu jego premiery, nawet nieco „zgrany”. Szczytem marzeń są tłoczenia japońskie, sporo kosztują, tak jak z muzyką klasyczną najbardziej liczą się płyty z niemiecką etykietą Deutsche Grammophon i oczywiście wykonanie. Wielu naszych rodaków, pracujących np. w Wielkiej Brytanii, kupuje niekiedy za bezcen rewelacje i przesyła je do kraju. Tak trafił do mnie stary zniszczony album Elvisa Presleya z jego autografem, składanka grupy Deep Purple z dedykacją od wokalisty Iana Gillana czy płyta Stevie Winwooda, który podpisał się na czołowej stronie koperty albumu, widocznego na zdjęciu obok. Pierwsi właściciele tych płyt musieli być prawdopodobnie na koncertach wspomnianych wykonawców i zazwyczaj podsuwali im koperty albumów jak książkę w trakcie spotkania autorskiego. Bądźmy uczuleni na takie rewelacje przy zamianach, zakupach. Tak się porobiło, że w Lublinie nie ma porządnego miejsca na eksponowanie swoich zbiorów, choćby nawet co drugi dzień w określonych godzinach, jak to się dzieje za drobną opłatą w Londynie czy w Paryżu. A może by tak, za pozwoleniem, zdobić np. płytami murek przed zamkiem.

I jeszcze dwa zdania. Od niedawna w sklepach z płytami, oprócz CD, pojawiają się już także płyty winylowe, nowiusieńkie, z dźwiękiem cyfrowo obrobionym i drogie jak cholera. Szanujący się kolekcjoner takiej płyty nie kupi nawet za 10 złotych. Kupi za 40, 50, a nawet 80 oryginał sprzed lat. A co się najbardziej sprzedaje i drogo? KING CRIMSON do albumu „RED” włącznie, DOORSI, wczesny BOB DYLAN i klasyka mistrzów, np. IX Beethovena w wykonaniu Berliner Philharmoniker pod dyrekcją Herberta von Karajana. Ogromna przyjemność posłuchać z takiej analogowej płyty tego dzieła. Próbowałem nawet zainteresować szefa lubelskich filharmoników, rezydujących chwilowo w Radiu Lublin, wystawiennictwem tego rodzaju wydawnictw np. przed koncertem. Jednak bez odzewu. Kompletny brak zainteresowania.

 

Tekst Jerzy Janiszewski

Foto ze zbiorów autora

 

Comments are closed.