Zalesiony parking na granicy miasta. Z bardzo dobrą widocznością na jezdnię. Sezon dla grzybiarzy, więc stoi dużo samochodów i spora grupka ludzi. Ktoś spaceruje z psem, ktoś je kanapkę. Nagle na parking podjeżdża osobowe auto, z którego dzikim pędem wybiega kobieta. Kieruje się w stronę najbliższego drzewa. Podciąga spódnicę, kuca. Po chwili wraca do samochodu, w pół drogi mijając się z mężczyzną, który ich tu przywiózł. On pod tym samym drzewem rozpina spodnie i oddaje mocz, kierując wzrok w korony drzew. Wszystko jak na dłoni. Konsumujący kanapkę starszy pan zamiera z wrażenia. – A niech mnie… – mówi ze zdumieniem.
Wjazd na teren Lubelskiego Klubu Jeździeckiego. Mężczyzna w roboczym ubraniu opiera rower o bramę. Jest 15.00, słoneczna pogoda, bardzo dobra widoczność. Kilka metrów od niego jest jedna z głównych ulic miasta i samochody stojące w korku. Rowerzysta rozpina spodnie i robi to, co mógłby na dobrą sprawę zrobić przy rosnących nieopodal krzakach. Zapina ubranie, wsiada na rower, odjeżdża.
Też w Lublinie, ulica Nałęczowska. Też środek dnia. Pod czerwonym światłem wyznaczającym ruch wahadłowy stoi osobowy samochód. Z naprzeciwka jadą auta. Trochę to trwa. Z samochodu wysiada młody mężczyzna. Podchodzi do biało-czerwonej barierki. Rozpina spodnie.
Ze statystyk wynika, że coraz większa populacja mężczyzn ma problemy urologiczne, w związku z czym musi TO robić w miarę często. Jak by na to nie patrzeć, duża jej część mieszka w Lublinie, no i w nocy nie może spać, więc przemieszcza się po śródmieściu, anektując na toalety bramy, podwórka, a nawet fasady kamienic przy deptaku. Wzięli się na sposób m.in. w Trójmieście, gdzie na wzór hamburskiej dzielnicy St. Pauli, słynącej z licznych nocnych klubów, barów, domów publicznych i mężczyzn oddających mocz w miejscach publicznych, elewacje malowane są wodoodpornym preparatem. Można się zdziwić, kiedy strumień lejący się na ścianę odbija się wprost na nogawki. Ups… Co ciekawe, na niektórych domach wiszą tabliczki z ostrzeżeniem, ale jak widać, nie są za często czytane. Zwolennicy publicznego pozbywania się uryny twierdzą, że jest za mało miejskich toalet, choć przecież można skorzystać z czynnych do rana klubów i barów, ale jako osobie z zewnątrz trzeba tam zapłacić złotówkę. Jeśli kogoś stać na sześć piw, powinien też mieć skalkulowane wyjście do toalety. Ponieważ szkoda złotówki wydanej kilka razy w ciągu wieczoru (w końcu to cena dodatkowego piwa), nadal trwają poszukiwania dogodnych miejscówek. A że Polak w potrzebie jest pomysłowy, więc na liście najczęściej odwiedzanych nocą miejsc znalazły się przedsionki z bankomatami w siedzibach banków. Jasno, sucho, bez przeciągów, prawie intymnie. No i czynne całą dobę.
Ale to i tak nic. Ktoś bije nas na głowę. Ponad połowa mieszkańców Indii (dobrze ponad 620 milionów ludzi) załatwia się publicznie, głównie na ulicach, niezależnie od pory dnia. Podobno kiedyś było co niektórym wstyd i kucając na chodniku, zakładali na głowę worki, wychodząc z założenia, że jeśli ja nie widzę, to jest to już tylko problem tego, który na mnie patrzy. Z tymi praktykami starają się walczyć państwo i organizacje pozarządowe. Kampania społeczna „Czyste Indie” do tej pory dała Hindusom ponad pół miliona sanitariatów zainstalowanych za darmo w ich domach. Ale tony ludzkich kup jak zalegały miejskie chodniki, tak zalegają nadal. Przeprowadzone przez inspektorów sanitarnych kontrole wykazały, że w wielu mieszkaniach w nowo zainstalowanych toaletach urządzono schowki i spiżarnie.
Tymczasem do panów z problemami urologicznymi dołączają panie, wyznaczając nowe trendy w robieniu sobie selfie. Autoportrety robione podczas sikania na chodnik biją w mediach społecznościowych rekordy oglądalności, a młodociane celebrytki są coraz bardziej rozpoznawalne właśnie z kucania w miejscach publicznych. Wiadomo, każdy chciałby jakoś błysnąć, nawet za cenę 500 zł mandatu za zanieczyszczanie chodnika. No chyba że stróże prawa zaklasyfikują czyn w ramach np. nieobyczajnego zachowania, wówczas grzywna może wynieść nawet 1500 zł. No i jak żyć w takim zaszczanku?