Pierwszą znalazł zupełnie przypadkiem. Jak na lubelskiego flanera i fotografa przystało, interesuje się historią, często spaceruje z aparatem po mieście, napotyka różne budowle, nierzadko w stanie ruiny. W ramach jednej z przechadzek zawędrował na Tatary, w okolice Dworku Graffa. Leżała na wysypisku, z tajemniczą sygnaturą „LUBLIN I.B”. Był zaintrygowany napisem, choć jeszcze nie miał świadomości, co oznacza. Mniej więcej w tym samym czasie zobaczył u znajomej opublikowane na Facebooku zdjęcie przedstawiające przedpokój, a w nim dwie cegły z napisami – „London” i „Paris”. Białe, szamotowe. Darek Prażmo odpalił Google, wpisał hasło: „sygnatury, cegły zabytkowe” i wyszukiwarka przekierowała go na stronę ukraińskich zbieraczy cegieł ze Lwowa. Tam, wśród ogromnej kolekcji, odnalazł jedną z oznaczeniem „LUBLIN B.G”.
Dzięki temu poznał innych pasjonatów. Okazało się, że kontaktują się między sobą na całym świecie, wysyłają eksponaty, organizują i jeżdżą na zloty, wymieniają zdobyczami, a przy okazji odkopują wspólnie kawał historii. I ta historia przemówiła. Postanowił, że dołączy do nich i wybrał się na pierwsze polowanie. Padło na ruinę przy ul. Farbiarskiej po dawnej Łaźni Łabędzkich, jeszcze z początku XX wieku. Przed ostateczną rozbiórką obiekt był kilkakrotnie przebudowywany, dzięki czemu okazał się strzałem w dziesiątkę, wszak eksplorując go, można było natrafić na cegły z różnych okresów i z różnych cegielni. – Z pierwszej wyprawy przyniosłem pięć z sygnaturami i każda była inna. Postanowiłem zgłębić wiedzę na temat tych tajemniczych napisów. W następnym kroku udałem się do Archiwum Państwowego, gdzie natrafiłem na opisy cech [poszczególnych okazów/serii – przyp. aut.], cegielni, cegielników z początku XIX wieku – wspomina Darek Prażmo, fotograf amator i pasjonat lubelskich cegieł.
Cynk na cegły
Dziś jego murarska kolekcja liczy ponad 120 sztuk, w tym około 70 sygnowanych, bezpośrednio związanych z Lublinem. To być może największa kolekcja w Polsce. Najstarszy eksponat pochodzi prawdopodobnie ze średniowiecza, z kolei najmłodszy z lat 40. XX wieku. To bardzo „ciężkie” hobby. Taka cegła przecież waży, trzeba ją wygrzebać, przynieść do domu, umyć, odkazić, czasami zeskrobać jakąś warstwę pleśni, tynku i jednocześnie nie uszkodzić. A i przechowywanie nie należy do spraw najprostszych, bo na to potrzeba przestrzeni, a w piwnicy czy garażu taki ceglany zbiór blokuje dostęp do innych rzeczy.
Na początku Darek sam chodził po ruinach. Z czasem jednak zdecydował się zmienić taktykę. Przygotował portfolio i od tej pory traktują go poważnie. – Jak jest jakaś budowa, to biorę portfolio pod pachę i pytam pierwszego napotkanego robotnika, kto tu jest kierownikiem. Zazwyczaj ta osoba prowadzi mnie do szefa, wyjaśniam, kim jestem, czego szukam i dlaczego. Z reguły jak mówię, że powstanie z tego stała wystawa, a może nawet muzeum lubelskiego cegielnictwa, to przekonuję ich.
Robotnicy pomagają i niekiedy sami angażują się w poszukiwania. Tam, gdzie nie może wejść Darek, przeszkoleni ludzie w kaskach i rękawicach szukają i odkładają to, co wydaje im się wyjątkowe. Przerywają pracę operatora koparki i wyskubują dla niego cegły z muru, tak delikatnie, żeby się nie uszkodziły. Ma swoich ludzi w różnych miejscach i jak tylko jest budowa czy remont, to od razu dostaje cynk na cegły. Zaprzyjaźnił się nawet z panami pracującymi na cmentarzu przy ul. Lipowej, wymienili się numerami telefonów. I teraz, gdy na cmentarzu zostaną znalezione jakieś murarskie odpady, Darek wskakuje do samochodu i po nie jedzie. W ten sposób pozyskuje swoje eksponaty, nie wydłubuje ich ze ścian, nie niszczy substancji Lublina.
Oprócz relacji z pierwszej ręki, o pracach budowlanych dowiaduje się z lokalnych mediów. Któregoś razu, w piątkowy wieczór, podczas surfowania w sieci zobaczył news, że runął mur przy ul. Sierocej. W Internecie opublikowano zdjęcia, w zbliżeniu zauważył tajemnicze zarysy jakichś sygnatur. Rankiem następnego dnia był już na miejscu. Koparka usuwała resztki ściany, droga była zablokowana. Ale gdy się pojawił, wstrzymali na chwilę pracę, pozwolili wejść i obejrzeć cegły. Wziął dwie z cechą „D” (Tewel Dykstein), niektórzy robotnicy zachowali po jednej, tak w ramach pamiątki, do domu, bo kiedy poznali historię, zdali sobie sprawę, że to wartościowa rzecz.
Podstawa, główka, wozówka
Każda cegła składa się z trzech powierzchni – podstawy, główki i wozówki. Wozówka to ta boczna, najdłuższa część. Sygnatury są przede wszystkim wybijane na podstawie. Palcówki mają zarys palców strycharza, czyli rzemieślnika, który wyrabiał cegły. Prawdopodobnie te pofałdowania miały poprawić trzymanie zaprawy i lepsze schnięcie. Szamotowe z reguły mają mniejszy rozmiar, używano je zazwyczaj do budowy pieców i kominów, musiały wytrzymać ekstremalnie wysoką temperaturę.
W 1818 roku magistrat wystosował nakaz cechowania murarskich wyrobów i stosowania się do wyznaczonych formatów. Wzorcowa cegła powinna mieć 12/6/3 cale. Ustalenie uniwersalnej wielkości ułatwiało pracę architektom, którzy mogli oszacować zapotrzebowanie materiału i kosztorys przedsięwzięcia, a właścicielom cegielni odprowadzenie właściwych podatków. W przypadku znalezienia na podwórzu zakładu rzemieślniczego wyrobów bez sygnatur groziła kara – połowę wartości znalezionej cegły trzeba było przeznaczyć na rzecz szpitali lubelskich. W zachowanych XIX-wiecznych dokumentach można odnaleźć relacje urzędników z przeprowadzanych kontroli. Do jednego z właścicieli przyszli w sobotę, mimo usilnych próśb o przełożenie tejże wizytacji ze względu na przypadający w tym czasie szabas. Podczas obchodu znaleziono nieoznaczone materiały. Urzędnik odnotował, że cegielnik zawodził w kącie płaczem, narzekał, że go sprawdzają i rozpaczliwie tłumaczył, że to, co nie posiadało stempla, wykonał tylko na własny użytek. Niestety nie podziałał płacz, już wtedy urzędnicy byli bezwzględni. Źródło cennych informacji stanowią również starodawne lubelskie książki adresowe. Bo jeżeli dany cegielnik ogłaszał się tam w roku 1903 i 1910, to można śmiało założyć, że właśnie w tych latach był właścicielem lub dzierżawcą reklamowanego zakładu ceramicznego.
Obok cegielni
Darek Prażmo oprócz cegieł zbiera dawne zdjęcia, stare dokumenty, odsłuchuje nagrania „historii mówionej” na stronie Ośrodka „Brama Grodzka – Teatr NN” i wyłapuje ciekawostki związane z lubelskim zagłębiem murarskim. W końcu każdy sposób jest dobry, żeby dotrzeć do tej nieodkrytej historii Lublina.
Wśród zgromadzonych dokumentów posiada kserokopię przetargu na dostawę cegieł do Modlina z 1835 roku, czyli 42 lata przed powstaniem dworca kolejowego w Lublinie. – Lubelscy cegielnicy mogli wystartować w tym przetargu. Nie wiem, kto wygrał, ale intryguje mnie, jak dany cegielnik z Lublina przekazałby materiały do twierdzy Modlin, bo przecież nie funkcjonowała wtedy jeszcze lubelska kolej. Może na początku wozami konnymi do Puław, później przeprawa przez Wisłę i dalej cegły odbyłyby drogę do twierdzy – zastanawia się Darek Prażmo.
Jedno ze zdjęć z 1964 roku przedstawia widok na cegielnię „Lemszczyznę” z okna szpitala przy ul. Jaczewskiego. – Co ciekawe, pracowałem jeden dzień w tej cegielni na początku lat 80. Tak się złożyło, że jako młody chłopak chciałem sobie zarobić parę złotych na wakacje i wybrałem się tam z kolegą. Praca była jednak bardzo ciężka, a środki otrzymane bardzo słabe, więc na drugi dzień już tam nie poszliśmy. I w tym szpitalu, w roku, w którym zostało zrobione to zdjęcie, urodziłem się jako jedno z pierwszych dzieci. Obok cegielni. Chyba prześladują mnie te cegielnie – dodaje.
Na kolejnej fotografii w tle cegielnia na Czechowie, na tyłach Wieniawy. Na pierwszym planie bokserzy Lublinianki, w ostatnim szeregu tata, Henryk Prażmo, znany lubelski pięściarz wagi ciężkiej, dziesięciokrotny mistrz Lubelszczyzny. Przeglądając rodzinne albumy, można natrafić na takie perełki.
Są też zdjęcia z lat 50. XX wieku, które Darek dostał od jednej z pracownic cegielni „Rekord”.
Boom na cegły
Cegły sygnowane były już od początku XIX wieku, przeważnie inicjałami właścicieli i najemców cegielni, niekiedy nazwą miejsca, w którym powstawały, np. za rogatką Tatary oznaczano literą „T”, za warszawską na Czechowie „W”, była też „Kalinowszczyzna”, „Lemszczyzna” czy od nazwy herbu „Rola”.
W Lublinie było dziewięć cegielni. Przy dobrym prosperity na przełomie XIX/XX wieku mogło nawet dochodzić do jedenastu, z kolei w kryzysach może były trzy, po wojnie około siedmiu. Wszystko w zależności od zapotrzebowania. Do końca XVIII w. produkcja cegły stanowiła dodatek do produkcji rolnej. Wcześniej zarządzaniem cegielni zajmowały się zakony lub rody magnackie. Kiedy wybuchł boom na cegły, rewolucja ustrojowa, gospodarcza i związane z nimi wydarzenia spowodowały, że cegielnie zaczęto budować na obrzeżach miasta. Istniejące zostały wykupione i przejęte przez przedsiębiorców, głównie żydowskich. Dawniej dowożono gotowe cegły – wykonane w piecach polowych – na miejsce budowy nawet z dużych odległości, z kolei później budowano już cegielnie w miastach, ze specjalistycznymi piecami, z całą tą mechanizacją i technologią wypalania, która gwarantowała wyrób surowca non stop, przez cały rok.
Wytwarzanie cegieł na Lubelszczyźnie zaczęło się mniej więcej od połowy XIV wieku wraz z popularyzacją budownictwa murowanego z kamienia wapiennego i cegły. Największy rozwój tej branży przemysłu przypada w Lublinie na przełom XIX/XX wieku. Pierwsza miejska cegielnia pochodzi jednak dopiero z 1818 roku, powstała na tzw. Rurach Brygidkowskich, na końcu dawnej ul. Namiestnikowskiej w kierunku wsi Rury, czyli mniej więcej za skrzyżowaniem ul. Lipowej i Nadbystrzyckiej, obecnie to teren między ul. Rowerową a Wiercieńskiego. Stamtąd pochodzą cegły m.in. z sygnaturami „H.C”(Henryk Cygielman) i „M.W” (Mendel Wajntraub). Od inicjałów jej zarządców.
Z kolei te z wytłaczanym napisem „M.m.L.” (Magistrat miasta Lublin) pochodzą już z późniejszej cegielni na terenie ówczesnej wsi Dziesiąta, przy rogu Zemborzyckiej i Kunickiego. Oznaczenia „M.m.L.” można również spotkać na deklach włazów studzienek kanalizacyjnych, np. na Starym Mieście przed Trybunałem Lubelskim a dawną Czarcią Łapą.
Cegły XVIII-wieczne w Lublinie prawdopodobnie pochodzą z czterech cegielni: Mazurkiewiczowskiej (później Świderskiego), Dominikanów Obserwantów, szpitala Św. Ducha oraz Sanguszki. Ostatnia z wymienionych należała do księcia Pawła Karola Sanguszko, marszałka wielkiego litewskiego i wpływowego magnata lubelskiego. Zresztą nie tylko lubelskiego, bo posiadał majątki także w innych częściach Polski. Książę Sanguszko miał trzy żony, pierwszą była wdowa po bracie, Bronisława Pieniążkówna, drugą księżna Marianna Lubomirska i tą ostatnią Barbara Urszula z Duninów Sanguszkowa. Dzięki drugiemu małżeństwu wszedł w posiadanie m.in. Pałacu Poradziwiłłowskiego, obecnego budynku Wydziału Politologii UMCS. Z Lubomirską postanowili ufundować klasztor Kapucynów vis-à-vis placu Litewskiego, z myślą o tym, że tam spoczną. Niestety zanim rozpoczęto budowę, księżna Lubomirska zmarła i została pochowana prawdopodobnie gdzie indziej. Klasztor powstał dopiero wtedy, kiedy Sanguszko był żonaty po raz trzeci. I jego ciało spoczywa już w podziemiach kościoła Kapucynów w Lublinie. Uroczysty pogrzeb odbył się dopiero 27 maja 1751, czyli rok po śmierci księcia. Tyle mniej więcej trwały przygotowania – dobranie oprawy artystycznej, zaprojektowanie i wyrzeźbienie posągów katafalku, odpowiedniego sarkofagu i zaproszenie gości, wszak była to uroczystość pożegnania jednego z największych XVIII-wiecznych magnatów, ofiarnego fundatora i godziwego mecenasa sztuki. Jego serce zamurowano dzień później w pomniku nagrobnym w kościele farnym w Lubartowie (nazwa Lubartów to też sprawka Sanguszki), wycięto mu również język, który być może spoczywa obok serca. Z dokumentu wynika, że Sanguszko miał cegielnię przy dawnym Trakcie Krakowskim, czyli przy obecnej ulicy Krakowskiego Przedmieścia.
Pokaż mi cegłę, a opowiem ci historię
– Zawsze zapisuję, gdzie dane egzemplarze zostały znalezione, bo to też stanowi cenny klucz do tego, jak daleko była transportowana cegła z danej produkcji. Zastanawiam się, czy na podstawie ilości znajdowanych cegieł określonego typu, o nieznanym rodzaju sygnatury, w pewnym rejonie można określić ich pochodzenie, zwłaszcza gdy w pobliżu znajdowało się kilka cegielni – tłumaczy Prażmo.
Każda znaleziona cegła niesie ze sobą interesującą opowieść, zarówno o miejscu, czasie, jak i ludziach. Jest podstawowym materiałem konstrukcyjnym nie tylko architektury miasta, ale również jego historii. Można powiedzieć, że dzieje Lublina to taka patchworkowa układanka i te cegły stanowią pewne mikroświaty, które na zasadzie kontekstu uzupełniają dzieje, dobudowują fragmenty „ogólnego” obrazu Lublina.
Ciekawą dykteryjkę niesie ze sobą cegła z dwoma napisami – „Lublin” i „Zborowski”, dwustronna szamotowa pozyskana z rozebranego pieca staromiejskiej kamienicy. Zakład ceramiczny, w którym wykonano ten okaz, znajdował się na rogu obecnych al. Spółdzielczości Pracy i ul. Związkowej. Józef Zborowski był znanym przedwojennym zarządcą, skupiał się przede wszystkim na produkcji klinkieru, bardzo twardej cegły, którą ówcześnie wykładano uliczny bruk. Można było natrafić na nią m.in. na Krakowskim Przedmieściu przed Pocztą Główną czy na ulicy Bernardyńskiej przy szkole handlowej. W broszurze „Klinkier” z 1908 roku wychwalał swoje wyroby: „Już w 1901 roku w czasie lubelskiej wystawy przemysłowej za nowe bruki przyznano mi medal brązowy (…). Bruk zdaniem ogółu w zupełności odpowiada swojemu przeznaczeniu, jest równy, przy jeździe po nim nie ma stukotu, jest łatwy do utrzymania czystości, więc higieniczny, szczególnie jeżeli szpary pomiędzy cegiełkami w bruku są zalane cementem lub wreszcie gorącą smołą jak to jest zrobione na Krakowskim Przedmieściu w Lublinie w miejscu gdzie wiecznie stoją dorożki, koło Hotelu Europejskiego i koło Victorii. Przy ciągłym tupaniu kopyt końskich podkowami, bruk się nie powybijał, a nadto nie ma wstrętnej woni jaką wcześniej odczuwali przechodnie w tym miejscu ulicy”.
Ta ze stemplem „Lublin I.B” odnosi się do inicjałów Izraela Brodta. Ten przedsiębiorca (używał też imienia Jakub) miał cegielnię na Sierakowszczyźnie przy ul. Unickiej 14, obecnie między ul. Walecznych a ul. Lwowską, z boku cmentarza żydowskiego. Z kolei cegielnia I.B. sąsiadowała z „Kalinowszczyzną”, która rozpościerała się między ul. Lwowską a Podzamczem, za placem Singera. Tam rządy sprawowali Bronisław Zakościelny i Andrzej Stryjecki.
Obok prezentują się cegły Tewla Rozgolda. Jedna, najładniejsza z kolekcji, posiada zmysłowe kaligraficzne „T.R”. Są też takie, które różnią się od innych, niekiedy mają odwrócone sygnatury, np. litera „R” jest do góry nogami albo „T” i „R” wyryte w złej kolejności. Ale to jednak nie żadne podróbki. Snycerzy często mieli problem z montowaniem liter w formach do wyrobu cegieł. Tewel Rozgold posiadał dwie cegielnie na początku XIX wieku za tzw. rogatką lubartowską.
Zdecydowanie na tle innych okazów wyróżnia się wyglądem tzw. palcówka. Nie dość, że glazurowana, to jeszcze z odciśniętą łapą jakiegoś dużego zwierza, psa, a może nawet wilka. Została znaleziona na Starym Mieście w posadzce kamienicy z 1440 roku, była przykryta grubą warstwą ziemi, taką 20-centymetrową. To najstarsza z kolekcji, pochodzi prawdopodobnie z czasów średniowiecza.
„F.R.” z emblematem korony to z kolei sygnatura Fiodora Wasilewicza Rydygiera, generała rosyjskiego. Po stłumieniu powstania listopadowego w 1830 r. za zasługi otrzymał ziemie należące do starostwa lubelskiego, składały się one m.in. z folwarku i młyna Tatary, miasteczka Kalinowszczyzna, wsi Piotrków, folwarku, wsi i młyna Zemborzyce, folwarku i młyna Wrotków czy folwarku i młyna Dziesiąta. Po śmierci Fiodora cegielnię przejął jego syn Fryderyk, hrabia majoratowy. Posługiwał się tą samą sygnaturą „F.R.” z emblematem korony, bo miał takie same inicjały. Właśnie z tej cegły był zbudowany młyn „amerykański” na Wrotkowie, jego pozostałości można odnaleźć na tyłach osiedla Łąkowa, doskonale widać je ze ścieżki rowerowej prowadzącej nad Zalew.
„Helenów” i „Michalew”
Cegła „Helenów” pochodzi z cegielni, która mieściła się między al. Kraśnicką a ul. Nałęczowską (teren dawnej zajezdni MPK). Założycielem tego zakładu o pierwotnej nazwie „Helena” był Wincent Gumiński i nazwał go na cześć żony – Heleny. Być może geneza nazwy dawnej zajezdni Helenów wzięła się właśnie od cegielni. Tenże Gumiński miał jeszcze dwie kamienice, m.in. słynną „Pod Matką Boską” na rogu ul. Chopina i Sądowej i zakład rzemieślniczy Feliks, tym razem od imienia ojca, ale już poza Lublinem. W 1917 roku po śmierci Gumińskiego odkupił „Helenę” jeden z najbogatszych lubelskich przedsiębiorców Zylber Hersz Jojna, radny miejski i przewodniczący lubelskiego oddziału Związku Kupców Żydowskich, właściciel m.in. lubelskiego Browaru Parowego „Jeleń” (obecnej Perły), Fabryki Wódek i Likierów „Kośminek” czy kamienicy przy ul. Cichej. Po wybuchu II wojny światowej stracił cały majątek i trafił do getta, tam został powołany do tzw. Gremium. Pod koniec 1940 roku wyjechał wraz z rodziną do Otwocka, gdzie po dwóch latach zmarł na tyfus.
Egzemplarz z wytłoczonymi „R.N.” powstał w cegielni Romualda Nowakowskego przy ul. Obywatelskiej 9, właściwie teraz ul. Chodźki, vis-à-vis SPSK 4 przy ul. Jaczewskiego. – Niedawno remontowano kamienicę przy ul. Olejnej 7. Przechodziłem tamtędy, gdy robotnicy skuwali tynk, i tam dostrzegłem taką perełkę. Wiedząc, że Nowakowski był dzierżawcą cegielni na początku XX wieku, mniej więcej między rokiem 1904 a 1910, to myślę, że można datować budowę tej kamienicy ze Starego Miasta na ten czas. Być może wcześniej była drewniana lub po prostu była mocno przebudowana i wykorzystali właśnie tę cegłę – opowiada Prażmo.
Dość intrygująco jawi się „Michalew”. Cegielnia na Michalewszczyznie (tu zaskakuje zastosowanie innej czcionki) mieściła się na Rurach, dokładnie przy ul. Glinianej 13, mniej więcej sto metrów od ul. Nadbystrzyckiej w górę. Był to ogromny teren, który obejmował wyrobiska, piec, wiaty i miejsce, gdzie suszyły się cegły. Później Michalewski oddał cegielnię w dzierżawę i cegły sygnowano stemplem „Rury”. Podobna z wyglądu sygnatura „Rola” nie pochodzi jednak od nazwy dzielnicy czy nazwiska, a od herbu szlacheckiego dzierżawcy cegielni Dziesiąta, Stanisława Krzęciewskiego h. Rola. Znajdowała się przy Bychawskiej 107, tam gdzie obecnie mieści się stadion KS Sygnał.
W słodowni dawnego browaru Vetterów przy ul. Misjonarskiej można natrafić na egzemplarze z sygnaturami: „AB” (Ajzyk Brodt), „FR” (Fryderyk Rydygier), ale i z dotąd nierozszyfrowanymi „BŁ” czy „BD”. „SD” Darek znalazł przy ul. Radziwiłłowskiej, niedawno wyburzono tam stary budynek przy Klinice Dermatologii. Tajemnicze „S.S.” to oznaczenie przedwojenne, prawdopodobnie skrót od Schejman & Schreibman. Cegły powojenne zdają się być już mniej ciekawe, mają powybijane, jakby systemowo, litery i cyfry. Być może wykonywano partie w zależności od jakości, klasy i oznaczano je w ten sposób.
Do kolekcji Darka Prażmo dołączyło kilkanaście cegieł imigrantek. Jedna z nich przyjechała spod Warszawy, z Kawęczyna, z cegielni Kazimierza Granzowa. Jego wyroby charakteryzowały się bardzo dobrą jakością, zazwyczaj były idealnie równymi prostokątami o orientacji horyzontalnej, wchodzą nawet w skład wodociągów warszawskich. Ta, która wpadła w ręce Darka, pochodzi z rozebranego budynku przy podstacji kolejowej na Bronowicach. Być może Kazimierz Granzow z Kawęczyna wygrał przetarg na dostawę dla kolei i jego wyroby jeździły po całej Polsce.
– I na końcu mam cegłę, która przyjechała do Lublina. Znajdują się takie na terenie Majdanka. Z ciekawą topografią czcionki (bauhaus), a cechowane jest „AS i Ska”. Poza tym na jej podstawie widać cztery pary okrągłych zagłębień. To jest cegła, która, z tego co zdążyłem się zorientować, była używana w podmurówce pod piece w barakach dla więźniów obozu koncentracyjnego. Musiała mieć jakieś specjalne właściwości, tak jak cegły szamotowe – relacjonuje z entuzjazmem Prażmo.
Lubelskie Ramsayówki
Oryginalna „Ramsay” była produkowana w Anglii. Cieszyła się bardzo dobrą sławą i polscy cegielnicy zaczęli wytwarzać ją na zasadzie koncesji. Każdy egzemplarz oprócz nazwy musiał posiadać numer nadanej licencji. Oczywiście, nie tak znowu rzadko, zdarzały się cegły bez numerów, ze zmienionymi literami, spolszczone, np. zamiast „s” było „z” albo zamiast „y” wybijano „v” czy „i”, z wywrotowymi napisami. „Ramzai”, „Ramzey”, „Ramsev”.
Jedna z przedwojennych gazet donosiła, że wdowa po właścicielu cegielni Ramsay dowiedziała się, że jakiś cegielnik spod Warszawy produkuje cegły z sygnaturą jej zmarłego męża bez licencji. Założyła sprawę w sądzie. W pierwszej instancji cegielnik otrzymał karę 30 dni więzienia, ale odwołał się i w drugiej instancji został już uniewinniony. Jego adwokat tłumaczył, że nazwa „Ramsay” była po prostu popularna i oznaczała w świadomości Polaków nie tyle konkretną cegielnię Ramsay, co dobrą, sprawdzoną jakość. To tak jak dzisiaj na buty sportowe potocznie mówi się „adidasy”, choć nie wszystkie mają trzy paski. I na tej zasadzie dawniej dobre jakościowo cegły szamotowe nazywano „ramsay”. Lokalnym odpowiednikiem angielskiej marki być może jest cegła „London”, która pochodzi z rozebranego pieca w kamienicy na Czwartku.
W wirtualnym świecie
– Moja znajoma Małgorzata Michalska-Nakonieczna, która jest historyczką sztuki, po części zaraziła mnie zbieraniem cegieł. Zorganizowaliśmy razem sympozjum „Lublin z cegły murowany”, w którym wziął udział m.in. prof. Bolesław Stelmach. Postanowiliśmy zrobić wystawę, która wpisuje się w obchody 700-lecia miasta Lublina. Zaproponowałem, żeby te cegły nie wróciły już do mnie do domu, do piwnicy czy garażu. Chciałem, żeby miały stałą ekspozycję – wyznaje Prażmo.
Odezwał się w tym celu do Aliny Bąk, szefowej Domu Słów na Żmigrodzie, ta z kolei skontaktowała go z dyrektorem Ośrodka „Brama Grodzka – Teatr NN”, Tomkiem Pietrasiewiczem. Doszło do spotkania: – Pokazałem Tomkowi te swoje katalogi cegieł i zachwycił się tym pomysłem. Rzucił propozycję, żeby napisać projekt i w ramach tego projektu tworzona jest teraz strona internetowa. Razem z Małgosią Michalską-Nakonieczną i paroma innymi osobami przygotowujemy duży materiał o lubelskiej historii murarskiej. Opisaliśmy już 11 cegielni, które funkcjonowały w Lublinie. Każda z nich została przez nas opracowana. Opisaliśmy, kto był jej właścicielem, dzierżawcą, jaka była lokalizacja, historia, technologia, sygnatury, pozostałości zabudowań i różne ciekawe fakty z tym związane. Oczywiście będą też zdjęcia, odnośniki do właścicieli cegielni i ich biogramy. Często z tymi cegielniami są związani dzierżawcy XIX-wieczni, powstanie zatem historia od wieku XIX do połowy XX czy nawet lat 80. czy 90. XX wieku – podsumowuje Prażmo.
W ramach projektu planowana jest cegielnia wirtualna, za wzór której posłuży prawdopodobnie „Kalinowszczyzna”. Każdy będzie mógł wejść przez stronę internetową i zobaczyć, jak wyglądał piec hoffmanowski, jak przebiegał cały proces technologiczny wyrobu cegieł.
Darek Prażmo wraz z Krzysztofem Weremą, lubelskim fotografikiem produktowym i modowym, przygotowuje dodatkowo zdjęcia do albumu drukowanego. Przy pomocy odpowiedniego światła i warsztatu uzyskują obrazy, których nie powstydziłoby się żadne wydawnictwo muzealne.Małgorzata Michalska-Nakonieczna opisze historię cegielnictwa, a on bezpośrednio zajmie się sygnaturami i ich rodzajami. Darek jest założycielem kilku stron facebookowych, m.in. „Lublin dawniej i dziś”, „Fotografie z szuflady rodziców i dziadków” i „Lubelski flanering”, gdzie wrzuca od czasu do czasu najciekawsze murarskie znaleziska. Ponadto aktywnie działa w grupie „Cegły z sygnaturami”, uchodzi tam za prawdziwego eksperta. Ludzie proszą o porady, wskazówki, jak zdobyć wiedzę, żeby poznać historię danej cegły czy cegielni. – To bardzo ciężka praca, samo wyjście do archiwum wymaga wertowania setek różnych dokumentów, żeby wyłowić to, co dotyczy cegielni. Udzielam wskazówek, bo przekopałem już te szlaki. Darek Prażmo planuje zmontowanie stałej wystawy w jakimś ciekawym, często odwiedzanym miejscu, są już nawet dwie potencjalne lokalizacje w obiektach zarządzanych przez Ośrodek „Brama Grodzka – Teatr NN”. Sprawą zabytkowych cegieł z sygnaturami zainteresował się także Jarosław Koziara, który widzi dla nich jeszcze inny lubelski obiekt, ale o szczegółach na razie nie chce mówić. Oczywiście marzeniem byłoby utworzenie muzeum cegły w Lublinie. Największy tego typu obiekt to World Brick Museum w japońskim miasteczku Maizuru. Można podziwiać tam cegły i kawałki tynków z najważniejszych budowli starożytnych i oczywiście te ze stajni made in Japan. Eksponaty rozłożone są w specjalnych szklanych gablotach, są tam zdjęcia cegielni i obiektów, z których pochodzą. I chciałoby się powiedzieć, że brakuje tam tylko cegieł z Lublina. Kto wie, może już niedługo nasze miasto za sprawą Darka Prażmo stanie się polskim Maizuru.
tekst: Kaludia Olender, foto: Krzysztof Stanek