fbpx

Kocia Kołyska: Królewska saga o synu Papcia Chmiela

19 lutego 2018
3 111 Wyświetleń

Liczący sobie już prawie sto lat Papcio Chmiel, czyli Henryk Jerzy Chmielewski, polski rysownik, autor kultowych komiksów „Tytus, Romek i A’Tomek” musiał być zaskoczony, kiedy zobaczył swojego sobowtóra w roli króla Władysława Łokietka w nowym serialu telewizji publicznej pt. „Korona królów”. Niestety, podobieństwem do polskiego władcy mógł się cieszyć jedynie przez kilka odcinków, bowiem po wielu mało przekonujących aktorsko próbach odejścia na zawsze w końcu Łokietek zasnął na wieki, zostawiając dziedzictwo swojemu synowi Kazimierzowi. A że przed młodym monarchą było długie życie, nas też czeka neverending story.

W noworoczny wieczór najpierw można było obejrzeć pierwsze dwa odcinki serialu opowiadającego historię Kazimierza Wielkiego, a następnie opowieść Ridleya Scotta o Robin Hoodzie, zanim jeszcze stał się Robin Hoodem. Ciemny, mroczny film pełen średniowiecznej stęchlizny, brudu, krwi i smrodu, z niedomytymi rękoma i brzydotą większości bohaterów rodem z obrazów Hieronima Boscha. Z wpadającymi w ucho INTELIGENTNYMI dialogami, subtelnie pokazaną namiętnością, wyczuwalnym podziałem na dobrych i złych, a przede wszystkim z interesująco poprowadzoną narracją. Naprawdę można było się zauroczyć.

Tymczasem polski serial „Korona królów” od pierwszego odcinka zebrał druzgocące recenzje. Wprawdzie twórcy prosili, żeby z opiniami zaczekać aż do piątego odcinka, jednak internauci okazali się bezlitośni. Za kiepską grę aktorską, beznamiętne dialogi, brak akcji, sterylną czystość średniowiecznej rzeczywistości, wpadki scenariuszowe i tytułową plastikową koronę oklejoną świecidełkami z pasmanterii. Z kolei twórcy filmu narzekają na liczne przeciwności losu, w tym na nieodpowiednie środki finansowe. Budżet przeznaczony na jeden, liczący 25 minut odcinek, to około 200 tysięcy zł. W porównaniu z „Grą o tron”, flagową produkcją HBO, od ośmiu sezonów obsypywaną wszystkimi możliwymi nagrodami, to niewielki ułamek. Ale też powiedzmy sobie szczerze – nie za bardzo jest do czego się porównywać. Choć warto przy okazji przypomnieć np. polski serial historyczny „Królowa Bona”, który do dziś uchodzi za majstersztyk. I to pod wieloma względami.

Wielka szkoda, że szefowie produkcji „Korony królów” nie potrafią zadbać o szczegóły, które tworzą całość. Trudno zrozumieć dlaczego np. w kosztorysie nie znalazła się pozycja z dniówką dla operatora, kosztem kamery i transportu do Krakowa, aby na zaś nakręcić ujęcia przedstawiające zamek na Wawelu, w którym mieszkał Kazimierz Wielki. Choćby z dołu, bez konieczności wchodzenia na dziedziniec, skoro jest to aż tak drogie. Póki co siedzibę królów polskich udaje średniowieczna warownia w Bobolicach, znajdująca się w Jurze Krakowsko-Częstochowskiej, a powtarzający się niemal w każdym odcinku wjazd końmi przez „zamkową” bramę telewidzowie znają już na pamięć. Zresztą udawania jest tu dużo więcej. W sieci trwa narodowa zbiórka niepotrzebnych koców, firan i zasłonek, aby kostiumolog mógł dać upust swojej wyobraźni i godnie odziać aktorów wcielających się w najbardziej znaczące postaci z najbliższych kręgów monarszej pary. Minimalizm zauważalny jest również w zamkowej kuchni. Wprawdzie akcja filmu przez kilkanaście odcinków miała miejsce w okresie postu, to i tak wieczerze dla kilkudziesięciu dostojników królewskich nieustannie przygotowywane były jak dla pary wegan oczyszczających organizm na zmianę wodą i korzonkami.

Korona królów” jest wdzięcznym tematem dla znawców średniowiecza, którzy prześcigają się w poszukiwaniu niedoskonałości. Nic dziwnego, że twórcy memów szaleją, a według recenzentów przy pomysłach scenariuszowych Ilony Łepkowskiej nawet gnioty Paula Coelho mają szansę na literackiego Nobla.

A jednak „Korona królów” cieszy się popularnością i nie każdy z telewidzów daje upust swojej frustracji. Jak podaje serwis wirtualnemedia.pl, 60 procent oglądających to kobiety, a niemal 20 procent przed telewizorami jest w wieku 18–24 lat. Z tego jasno wynika, że jest zapotrzebowanie na polską historię w fabularnym formacie. Dobra wiadomość jest taka, że akcja serialu o ostatnich Piastach nieco nabrała tempa już około dwudziestego odcinka. W planie jest ich 90. Jest więc po co żyć.

Tekst: Grażyna Stankiewicz

Zostaw komentarz