tekst Magdalena Zabłocka, foto Marcin Pietrusza
Moja babcia nigdy nie szyła kostiumów, moja babcia Lodzia szła do krawcowej, żeby obstalować kostium. Żyjąc sobie w błogim świecie dzieciństwa, nie do końca wiedziałam, co to znaczy owo „obstalować”, ale po każdym powrocie babci od krawcowej (czasami szły razem z panią Bibą), babcia była szczęśliwa.
Drobna, z pięknie ułożonymi siwymi włosami, brylowała w tych obstalowanych kostiumach na salach sądowych. Była radcą prawnym, więc tym bardziej w tych siermiężnych latach osiemdziesiątych cieszyła się z każdego dobrej jakości kuponu materiału i szykownego kostiumu. Miłość do eleganckich strojów (najlepiej rodem z przedwojennych filmów, takich samych ubrań, które nosiła Jadwiga Smosarska) w jakiś sposób przeszła na mnie. Do dziś zresztą mam sukienkę z czarnej tafty, w której babcia zadawała szyku na balu maturalnym, a ja zdawałam maturę. Moda wraca, a do tego jestem sentymentalnym chomikiem, który niekoniecznie lubi pozbywać się zgromadzonych dóbr, dlatego co jakiś czas przekopuję bezdenne czeluści szafy i znajduję różne cudeńka, zbierane uporczywie po mamie, ciotce Ewie czy obu babciach. Mam też szczęście, bo wszystkie miałyśmy w zasadzie identyczne rozmiary, więc o skompletowanie szałowej kreacji nie jest trudno. Dylemat powstaje dopiero wtedy, kiedy mam niespodziewane wyjście, i wówczas zaczyna się dramat. Ale wówczas wykonuję jeden telefon do przyjaciela i widmo katastrofy zostaje zażegnane. Dzwonię do Agnieszki Abramek, która swoim talentem i energią odczarowuje świat.
Aż po same kokardy
Agnieszkę znam, odkąd pracuję w Izbie Rzemiosła i Przedsiębiorczości w Lublinie. Jest krawcową, członkiem najstarszego w Lublinie cechu, czyli Cechu Krawców i Drobnej Przedsiębiorczości. Przede wszystkim jednak jest moją boginią. I jak na boginię przystało, królewskim gestem wzbija mnie na wyżyny kobiecości. Zaczęło się od kreacji mojej smarkuli na studniówkę. Trudny temat, smarkuli przecież się nie dogodzi. Dziecko tylko wiedziało, że ma być szałowo i niebiesko. Wizja biegania z młodą po sklepach przeraziła mnie, bo dogodzić panience, która właśnie kończy liceum plastyczne i ma gust, ekhm, artystyczny, to przerastało moje możliwości. Dałam jej zatem numer telefonu do Agnieszki i potem już tylko delikatnie śledziłam rozwój wypadków. W tajemnicy powstawała kiecka, która do dziś wisi na wieszaku z zakazem chowania do szafy. Olka codziennie podziwia kunszt krawiecki Agnieszki, poza tym nie jest to już pani Agnieszka, a ciocia Agnieszka. Ciocia Agnieszka ma dar rozmawiania z ludźmi i rozkładania ich na czynniki pierwsze przy użyciu łagodnej perswazji. Zatem moje dziecko na studniówce wyglądało obłędnie, a przede wszystkim było zadowolone aż po same kokardy. Agnieszka wyciągnęła Olkę z czarnych bluz i dziecko rozkwitło, ponieważ ktoś umiejętnie przekonał ją, że owszem, może i szata nie zdobi człowieka, ale poprawia samopoczucie i naprawdę cieszy.
Bajeczny świat haute couture
W tym roku Izba Rzemiosła i Przedsiębiorczości w Lublinie obchodziła jubileusz bardzo zaszczytny, dziewięćdziesięciolecia powstania. Gala miała odbyć się w Teatrze im. Juliusza Osterwy, zatem już samo miejsce wymagało odpowiedniej oprawy. Dzwonię do Agnieszki, słyszę upragnione „przyjeżdżaj!”. No i uszyła mi suknię, o jakiej marzy każda kobieta. To, cytując moje przyjaciółki, kreacja oscarowa, od razu na czerwony dywan, gdzie byłabym królową ścianki. Ta suknia to suknia mojego życia, każę się w niej pochować, bo jak mnie tam na drugim świecie w niej zobaczą, to i łaskawszym okiem na mnie spojrzą. Piękna czarna suknia z trenem i milionem czarnych guzików. Sukienkę mierzyłam tylko dwa razy, Agnieszce, tej naszej czarodziejce, nie trzeba więcej. Uszyła mi też drugą, biało-czarną, jak lubię, z taftową spódnicą w stylu lat 50. Po prostu na mnie popatrzyła i stworzyła kolejne arcydzieło.
Agnieszka naprawdę po prostu wie. Trzeba stanąć w jej pracowni na podwyższeniu, przed ogromnym lustrem. Wtedy zaczyna rozmawiać, pokazuje zdjęcia, rysując w powietrzu bajeczny świat haute couture. Potem oglądamy materiały: aksamity, koronki cienkie jak mgiełka, tiule, tafty lekko sztywne i lejące się inne cudeńka. Z nich właśnie tworzy, pochowane są w wielkie ni to księgi, ni segregatory, opisane, posegregowane. Kolorów cała tęcza, ja tylko wiedziałam, że suknia ma być czarna, a czarny w takich przypadkach jak mój to kolor bardzo elegancki.
Agnieszka mówi, że krawiec obecnie nie ma łatwego życia. I ja jej wierzę. Zalewa nas produkcja masowa, jakiej brak indywidualności. Owszem, na co dzień można sobie chadzać w ciuchach, dzięki którym z tłumu się nie wyróżnisz, ale bywają okazje, kiedy po prostu trzeba błyszczeć. Zresztą, wychodzę z założenia, że błyszczeć można i nawet trzeba na co dzień, ponieważ, jako kobieta, mogę śmiało stwierdzić, że dobrze uszyta kiecka czy kostium od razu poprawiają humor i świat staje się o wiele bardziej przyjazny.
Dlatego zamiast chodzić po sklepach, wolę pojechać do Agnieszki, może nie wyjdę z trzema sukienkami, tylko z jedną, ale za to z jaką. Po pierwsze, nie będzie w niej chodzić pół miasta, po drugie, nie zsunie mi się, nie puści szew, a zamek nie zacznie wariować i zacinać się w najmniej odpowiednim momencie.
Fachowa, rzemieślnicza robota
Chwalić Boga, że jeszcze są tacy ludzie, którzy potrafią stworzyć coś z niczego i cieszyć się, że klient wychodzi zadowolony. Szczęśliwy nawet! Ciocia Agnieszka najbardziej lubi szyć suknie ślubne i wieczorowe. Wtedy może pokazać swój kunszt. Bycie dobrą krawcową to przede wszystkim, według niej, umiejętność doradzenia, a w rzeczywistości przede wszystkim „odradzenia” klientkom. Jako kobiety, czasami na ślepo podążamy za modą, za wyznaczonymi trendami. Jeżeli, jak mówi, w danym sezonie modna jest koronka, wszystkie panny młode chcą mieć koronkę. Jeżeli modny jest hiszpański dekolt, wszystkie chcą mieć hiszpański dekolt. Albo suknię w stylu Audrey Hepburn z „Rzymskich wakacji”. Cały dowcip polega na tym, że nie każdemu owe designerskie wynalazki pasują. Dziewczyny w typie Twiggy tylko teoretycznie będą wyglądały świetnie w każdej sukni. Dlaczego teoretycznie? Umiejętność doboru materiału, jego faktury, rozciągliwości, układania się na ciele naprawdę potrafi zdziałać cuda. Wówczas nie wygląda się jak patyk. Albo jak deska. Dla kobiet posiadających kształty Wenus Botticellego Agnieszka również ma ciekawe propozycje. Każdy ma wyjść od niej nie tylko zadowolony, ale i nieoszukany. To naprawdę nie jest problem, żeby uszyć suknie zgodnie z wolą klientki, tylko to nie o to chodzi. Agnieszka traktuje każdy ze swoich projektów bardzo indywidualnie. Nie jest w stanie podpisać się pod czymś, co może i jest trendy, lecz finalnie oszpeca osobę. Ślub to przecież bardzo ważny moment w życiu każdej kobiety, musi wówczas czuć się komfortowo. Stąd też, jaka sama mówi, potrzebne są duże pokłady cierpliwości i ogromne zdolności negocjacyjne. Zwłaszcza że bardzo często kandydatki na żonę przychodzą w towarzystwie matek, sióstr, przyjaciółek, kuzynek. Stąd właśnie wzięły się zainteresowania Agnieszki – człowiek, co nim kieruje, jak z nim rozmawiać. Nie chodzi tu wcale o rozgryzienie technik sprzedażowych, tylko rozgryzienie człowieka jako człowieka. Dzięki temu i pracuje się łatwiej, i łatwiej się żyje.
Co nadaje życiu sens?
Agnieszka lubi rozmawiać. Jest ciepłą, wesołą osobą, która nigdy nie mówi o nikim źle. Agnieszka lubi pomagać i robi to na wiele sposobów. Mimo tego, że jest bardzo zajętą osobą, pracuje na etacie i jeszcze prowadzi swój zakład, w całym tym młynie znajduje czas na pomoc innym. Jest członkiem zarządu stowarzyszenia „Bo mogę!”. Kilkoro ludzi, zainspirowanych działalnością śp. ks. Jana Kaczkowskiego, założyło organizację, której głównym celem jest pomaganie osobom, jakim inni nie dają już szans. Dla nich, dla Agnieszki, najważniejsza jest godność i szacunek wobec drugiej osoby. Ksiądz Jan Kaczkowski zmarł młodo, ale pozostawił po sobie dzieło, które znalazło kontynuatorów. To nie wiara w Boga jest tu najważniejsza, tylko wiara w drugiego człowieka. Im bardziej wierzy się w kogoś, tym bardziej wierzy się w Boga. I odwrotnie. To bardzo proste. „Bo mogę!” otworzyło się na ludzi wymagających opieki hospicyjnej, ciężko chorych, umierających. Praca ze świadomością, że już niedługo przyjdzie czas na naszych podopiecznych, jest straszna. Trudna to mało powiedziane, jest straszna, bo pracuje się ze świadomością, że niedługo znowu ktoś odejdzie. Z drugiej jednak strony, te ostatnie chwile życia nadają mu sens. Podopieczni stowarzyszenia nie umierają sami, otaczają ich osoby, które niosą pomoc w cierpieniu, które są z nimi do końca, nie ma tu miejsca na samotność.
Agnieszka musi być dzielna, musi być chwilami twarda, ale wciąż emanuje niezwykłym ciepłem, rozumie ludzi. Rozumie tych, którzy widzą w niej ulgę w ostatnich chwilach swojego życia, rozumie też tych, którzy potrzebują nowych ciuchów, bo na razie nie myślą o śmierci. Umiejętnie spaja w sobie pasję życia i szacunek do śmierci. Jest przecież naszą ciocią Agnieszką, krawcową – czarodziejką o dobrej duszy.