Działający od ponad trzydziestu lat zespół Ankh to legenda polskiej alternatywnej sceny muzycznej. 17 czerwca grupa odwiedziła studio im. Budki Suflera w Radio Lublin z repertuarem zapowiadającym nowy materiał. Czego możemy spodziewać się po nowym albumie „Z wiatrem” i skąd wzięła się jego nazwa? O eksperymentach, muzycznych inspiracjach, wciąż obecnej twórczości Krzysztofa Baczyńskiego i magii Lublina rozmawia z Piotrem Krzemińskim, wokalistą i gitarzystą grupy Ankh, Klaudia Olender, foto Robert Pranagal.
Może zacznijmy od początku. Ankh to inaczej krzyż egipski, skąd pomysł na taką nazwę zespołu?
Nie bez przyczyny nazwą i symbolem wiodącym w zespole jest krzyż Ankh, egipski hieroglif oznaczający życie i jednocześnie pierwszy krzyż chrześcijański, używany w Egipcie przez koptyjskich chrześcijan. Ankh to zespół, który stoi po stronie życia i szeroko pojętego humanizmu. Uważamy, że nawet jeśli świat, w którym żyjemy, nie jest idealny, to symbolika idealistyczna jest dobrą, rozwojową drogą. Nawet jeśli nie osiągamy celu, a tylko próbujemy iść jasną stroną życia, to ma to sens.
Brzmi jak muzyka z przesłaniem.
Interesują nas przede wszystkim tematy ogólnoludzkie, ponadczasowe, dotykające człowieka w całym spectrum jego istnienia i myśli, które są pewnym drogowskazem na przyszłość. Cały czas przekazujemy pałeczkę życia kolejnym pokoleniom. Myślę, że warto kultywować to, co w świecie jest piękne, to, co ludzkość osiągnęła jako dobro. Warto pielęgnować idee związane z życiem.
Twórczość Ankh wykracza poza standardowe ramy stylów muzycznych. Jak określić kierunek, którym podążacie?
Myślę, że najlepsze określenie to muzyka crossoverowa albo po prostu rock eklektyczny. Łączy się też nas z nurtem art rocka, być może ze względu na obecność skrzypiec. Rzeczywiście nasze kompozycje nie są prostymi utworami. Są eksperymentalne, bardzo zróżnicowane. My nie lubimy zamykać się w jednej stylistyce, bo za dużo rzeczy kręci nas w muzyce. Taki eklektyzm artystyczny nie jest zły, nie nudzi. Zamykając się w jednej stylistyce, można popaść w monotonię brzmienia. A u nas ciągle coś się dzieje, zostawiamy otwartą przestrzeń do różnych działań i w ten sposób w pełni wyrażamy siebie. Wychodzę z założenia, że w muzyce musi być trochę punka, bo jeśli go nie ma, to przestaje mieć siłę. Musi być ten pazur, trochę brudu, wtedy jest głębia.
Naprawdę według Ciebie ludzkość osiągnęła pełnię muzyczną w baroku?
To dość szeroki temat. Do pewnego momentu ludzkość rozwijała się według pewnych prawideł, klasycznych zasad. Nie wolno było rysować w inny niż określony sposób, podobnie było z muzyką. Później mamy okres rewolucji francuskiej i zwycięstwo modernizmu. I nagle okazuje się, że nie ma oceniania, oceniającego, hierarchii, nie ma systemu wartości. Z jednej strony jest to błogosławieństwem, z drugiej przekleństwem. Jeżeli zainspirujemy ludzi tym, co tworzymy, to znaczy, że jest okej. Ale też zostawia nam to totalną wolność i swobodę, przez co ciężko ocenić wartość dzieła. A w baroku były pewne zasady, według których trzeba było komponować. I one wbrew pozorom zostawiały bardzo dużo przestrzeni. Wyobraźmy sobie, że wspinamy się na górę, na której szczycie jest barok. Ale z drugiej strony tej góry mamy zejście w dół, które też jest ciekawe.
Sztuka to odwieczny dialog z innymi artystami, rzeczywistością, odbiorcami. Artysta, komponując dzieło, odwołuje się do tego, co już było, i jednocześnie może stać się inspiracją do tego, co będzie.
Chodzi mi o świadomość tego. Jak byśmy nie oceniali, to w tamtym okresie ludzie osiągnęli maksimum. Dziś muzykolodzy zastanawiają się, co by było, gdyby Johann Sebastian Bach mógł wykorzystać współczesne syntezatory. Co on by z nimi zrobił? Niestety, tego już się nie dowiemy…
A gdyby żył Krzysztof Baczyński, to o czym by teraz pisał?
Myślę, że pisałby przede wszystkim o miłości… On w ogóle pisał świetne erotyki. Wydaje mi się, że jego twórczość poszłaby właśnie w tę stronę i byłyby to naprawdę znakomite rzeczy. Dziś możemy tylko żałować, że nie przeżył II wojny światowej. Ale jego wiersze powracają. Kiedy gram np. „Świat sen”, to ten utwór jest nadal aktualny.
Jak już jesteśmy przy Baczyńskim, to w ogóle skąd wziął się pomysł, żeby to właśnie jego twórczość wziąć na warsztat i uczynić z niej muzykę?
To był trochę zbieg okoliczności, choć ta poezja podobała mi się od dawna. Twórczość Krzysztofa Baczyńskiego poznałem w szkole średniej. Nawet na maturze wybrałem temat związany z jego poezją, co akurat było przypadkiem. Krzysztof Baczyński to fantastyczny poeta. Każda fraza w jego wierszach to coś, co jest warte głębszego przemyślenia, jego wiersze to obrazy. Zresztą on był też malarzem, rysownikiem, grafikiem, pozostawił po sobie wiele prac plastycznych. Widać w jego twórczości, zwłaszcza wojennej, że on absolutnie nie był w stanie pogodzić się z masakrą, która działa się wokół niego. On liczył na to, że ta rzeczywistość jest tylko marą senną, która po prostu któregoś dnia może prysnąć, ale nie prysnęła.
Artyści podczas tworzenia dzieła myślą o swoim odbiorcy. Każda płyta Ankh jest jednak inna. Do kogo zatem adresujecie swoją muzykę?
To bardzo ciekawe pytanie. Myślę, że naszą twórczość kierujemy do takiej grupy ludzi, którzy zastanawiają się nad sensem życia, zadają pytania: kim jestem, co się dzieje. Wydaje mi się, że jeśli są osoby, które są wrażliwe na sztukę, poszukują odpowiedzi, to właśnie im zespół Ankh może podpasować.
Po dość długiej przerwie wydajecie płytę „Z wiatrem”. Czego możemy się na niej spodziewać?
Przede wszystkim zależy nam na byciu sobą, nie pójściu za modami. Jej tytuł zaczerpnięty jest z wiersza Krzysztofa Baczyńskiego. Płyta nawiązuje do „Czarnego albumu”, są na niej nowe utwory, które stanowią drugą odsłonę tych, które powstały już wcześniej. Np. do utworu „Krew i chleb” napisałem piosenkę „Ciało i wino”, która jest w pewnym sensie kontynuacją wcześniejszej myśli, ale równocześnie zupełnie nowym utworem. Podobny odpowiednik będzie miała piosenka „Hate and love”. W tamtym okresie uważałem, że przeciwieństwem nienawiści jest miłość, a teraz jestem świadomy, że to strach jest przeciwieństwem miłości, a nienawiść tylko i wyłączne atrybutem strachu. Wszystko, co odsuwa nas od prawdy, to strach przed nią. Nowa płyta to z jednej strony pewien dialog z wcześniej powstałymi utworami, a z drugiej, pójście do przodu w kwestii zupełnie nowych kompozycji. Myślę, że ta płyta w jakiś sposób zadowoli tych fanów Ankh, którzy czekają na granie z czasu pierwszej płyty. Będzie dużo rocka i energicznego grania.
I to w nieco zmienionym składzie, bo do niskopiennych górali świętokrzyskich dołączył lubelski duch.
Dołączyła do nas skrzypaczka Joanna Chudyba, uczennica naszego skrzypka Dominika Bieńczyckego, i bębniarz Janek Rusin, prywatnie chłopak Joanny. Janek pochodzi z Lublina, jest fantastycznym muzykiem, potrafi odnaleźć się w każdej konwencji. W ogóle zespół Ankh jest dość specyficzną grupą dla bębniarzy. Z jednej strony wymaga bardzo dużo myślenia i precyzji, z drugiej: ten eklektyzm sprawia, że musimy grać różnie, odnajdywać się w każdej stylistyce. Perkusja to bardzo ważny element w zespole, zwłaszcza rockowym. Tak naprawdę 80 procent sukcesu to dobry bębniarz.
To na koniec zapytam jeszcze o Lublin. Jak Wam się grało w Lublinie, lubicie to miasto?
Lublin cały czas przewija się w naszej historii. Występowaliśmy tu już kilka razy i za każdym grało się nam dobrze. Pamiętam też jak grałem reggae w lubelskim squacie, w Tekturze. Kręciliśmy też w tym mieście klip do utworu „Wiara” w Muszli Koncertowej. Były wtedy juwenalia, mnóstwo młodzieży, pewnie jakiś 1994 lub 1995 rok. Lublin to w ogóle piękne miasto, lubię panującą w nim atmosferę. Najbardziej podoba mi się Stare Miasto i ten wschodni klimat. To miasto, które czuć, w którym fajnie się żyje. Plusem jest też to, że to miasto studentów, skupia dużą grupę młodych ludzi. Na co dzień jestem pedagogiem, pracuję z młodzieżą i widzę w tym siłę. To wielki potencjał Lublina, które zresztą nie bez powodu za rok stanie się Europejską Stolicą Młodzieży.