!We are young! We are from Poland
Mateusz Grzeszczuk
Foto Michał Włodarczuk
Ostatnim czasem na przeprowadzenie wywiadu udało mi się namówić Filipa Majerowskiego, połowę bratniego duetu We Call It A Sound, który gra muzykę z pogranicza folku i elektroniki. Na końcowe pytanie: Czego mogę Wam życzyć? odpowiedział: Żeby Polacy nie kupowali tylko rap płyt. Chwilę po tym, jak padły te słowa – zdziwiłem się, po głębszym zastanowieniu – przyznałem rację. Polacy to wyjątkowo muzykalny naród, ale stoją na czele jednej uwłaczającej statystyki. Długie obserwacje, surfowanie po Internecie, relacje znajomych muzyków stale dają mi do zrozumienia, że mamy ewidentny problem z systemem gratyfikacji artystów, zakupem minimalnej ilości płyt czy chociażby skonstruowaniem bardziej ambitnej playlisty na odtwarzaczu. Cierpią na tym głównie młodzi artyści, którzy próbują zdobyć własną publiczność, stale walcząc ze stereotypem spijającego piankę i zarabiającego kokosy artysty. Co tak naprawdę oferuje nam młoda polska siła? Kto rzeczywiście jest naszą muzyczną alternatywną nadzieją?
Neurotyczne znaczy polskie
Artur Rojek w rozmowie z Pawłem Gzylem, zapytany o samotność i własne lęki, użył sformułowania „polish neurotic”, które jest używane przez ludzi mieszkających za granicą i mających do czynienia z Polakami. Określenie to doskonale wskazuje coraz częstszy kierunek muzycznych zamiłowań „Polaka słuchacza” i „Polaka twórcy”. My po prostu lubimy się smęcić, lubimy wyszukiwać takich artystów, którzy obraną estetyką pomogą nam odnaleźć wyobcowanie i ucieczkę od problemów. Młodzi artyści sceny alternatywnej umiejętnie zbadali teren i tak oto mamy na rynku tych, którzy mogliby z sukcesem podbijać nawet jego zagraniczną część. Stać się nim mógłby z pewnością Fismoll, a dokładniej Arkadiusz Glensk, młody artysta, którego twórczość doskonale pasowałaby jako soundtrack do filmu „Perfect Sense” w reżyserii Davida Mackenzie. To ktoś, kogo najlepiej przesłuchiwać „na jesień”, zresztą on sam też wspomina, że to właśnie ta pora roku bywa dla niego najbardziej płodną artystycznie. Swojej debiutanckiej płycie nadał tytuł „At Glade”, a jej motywem przewodnim jest właśnie wędrówka na polanę. Fismoll, mieszkając na blokowisku, odkrył tam własną, która znajduje się 300 metrów od jego miejsca zamieszkania. To miejsce refleksji, które ma też trochę z metafizyki. Artysta już zdołał zebrać pozytywne głosy od krytyków i recenzentów muzycznych, a zachwyca się nim sama Katarzyna Nosowska. ‒ Wszyscy moi bliscy już wiedzą ‒ Kaśka słucha Fismolla! Chłopak upłynnia mi serce ‒ dodaje. Arek unika castingów i telewizyjnych show. Pytany o możliwość uczestnictwa w podobnym wydarzeniu, wspomina, że nie potrafi nic, co można byłoby zaprezentować w takim programie, a na casting przyszedłby źle ubrany. Informacja o jego skandynawskich korzeniach to także plotka, choć jego twórczość doskonale pasuje do ukochanego przez niego islandzkiego zespołu Sigur Rós.
Doskonale w alternatywne trendy wpasował się także krakowski artysta Patrick The Pan, który rozpoczynał od nagrywania kawałków na mikrofonie od Skype’a, a jeszcze w ostatnim czasie podróżował jako support na trasie koncertowej Artura Rojka. To doskonały przykład na to, że to, co na polskim rynku, co najbardziej wartościowe, dzieje się też gdzieś na uboczu, po cichości. Muzyka Patricka The Pan ma coś z surowości, nietknięcia, czystości i braku „skażenia” światem zewnętrznym. Całkiem niedawno zrezygnował z pełnej anonimowości, podpisując umowę z wytwórnią Kayax. Wcześniej występował na festiwalu Opener, zdołał zaprosić do współpracy znanego aktora Piotra Cyrwusa, który wystąpił w jego teledysku, a aktualnie pracuje nad kolejną płytą. Tym razem nie na domowym mikrofonie i nie w miętowym salonie, a profesjonalnym studio. Przykładów młodych, zdolnych, alternatywnych nie musimy szukać zbyt daleko. Świetnie radzi sobie młoda lubelska wokalistka Ola Komsta, ukrywająca się pod pseudonimem Oly. Ma dopiero 20 lat, pochodzi z Nałęczowa i już zdołała zauważyć ją polska wytwórnia NextPop, pod której skrzydłami tworzy wspomniany wcześniej Fismoll. Z kolei Oly smuci się muzycznie za pomocą kalimby i ukulele, swój debiut zapowiada na jesień, a jakiś czas temu mogła zaprezentować się na scenie programu telewizyjnego Dzień Dobry TVN. Miłośnikom melancholijnych brzmień warta polecenia jest także muzyka niedawnych debiutantów Tobiasza „Coldaira” Bilińskiego, który powrócił ze swojej trasy koncertowej po USA, oraz Daniela Spaleniaka, który śmiało mógłby trafić na krążek Nicka Cave’a. Warty podglądania jest także Błażej Król, który po dwóch płytach nagranych z UL/KR zawiesił działalność zespołu i nagrał debiut solowy wydany pod własnym nazwiskiem. Krążek „Nielot” to jedno z największych wiosennych objawień tego roku.
Przez sample do serca
Narzekać też nie mogą fani muzyki elektronicznej, mamy bowiem niezłą reprezentację, która może stać się nadzieją na światowe sceny electropopu. W dniu premiery albumu ich krążek okrzyknięto najbardziej wyczekiwaną polską płytą. Kamp! ‒ a o nich mowa, to łódzkie trio, które powinno założyć własną firmę odzieżową wypuszczającą na rynek bluzy z kapturami, które są ich znakiem rozpoznawczym. To, co ujmuje mnie w nich najbardziej, to fakt pewnej samodzielności, bowiem album stworzyły tylko trzy osoby, dodatkowo wydając go sumptem własnej wytwórni Brennnessel Records. Jak w Polsce, równie sławni są w krajach latynoamerykańskich. ‒ Latynosi mają bardzo podobny zmysł melodii i harmonii do Polaków. Oni uwielbiają melodyjne rzeczy ‒ dodaje zespół. Z wytwórnią Kamp! związany jest także duet Rebeka ‒ Iwona Skwarek i Bartosz Szczęsny, którzy do sklepów wypuścili „Helladę”, album z mieszanką eksperymentalnego popu i elektroniki. W trakcie ich lubelskiego koncertu zostałem zaintrygowany faktem, że zespół odegrał wszystkie kompozycje na instrumentach, nie wyręczając się zestawem sampli. Rebeka to jeden z najbardziej utalentowanych duetów w Polsce, pozostający może jeszcze w kuluarach salonów i sławy, ale krok po kroku zdobywający swoją publiczność. Pomimo tego, że projekt miał swoje początki w 2008 roku, to dopiero niedawno stał się subtelnym, klimatycznym zjawiskiem na naszej rodzimej scenie. Polscy fani młodej elektroniki powinni równie często przeglądać nowe produkcje wydawnictwa U Know Me Records, pod których szyldem działa m.in. duet XxanaXX, który według fanów „to najlepszy dowód na to, że producenci X Factor nie są potrzebni, by osiągnąć karierę”. Zespół założony w 2012 roku tworzy Klaudia Szafrańska oraz Michał Wasilewski i już mają za sobą występy na renomowanym festiwalu Opener oraz Audioriver. Pod ich wytwórnią działa także Kixnare, a dokładniej Łukasz Maszczyński, którego singiel „Gucci Dough” był jednym z kandydatów na polski utwór 2013 roku.
Lekkość i energia
Muzyczną karierę można zacząć także od wspólnego jedzenia pierników. Doskonałym potwierdzeniem tej tezy jest historia zespołu Lilly Hates Roses, który w moim zestawieniu przypadnie fanom amerykańskiego folku. Duet tworzy Kasia Gołomska i Kamil Durski, którzy do LHR przynieśli ze sobą wcześniejsze doświadczenia muzyczne. Ich debiutancki singiel „Youth” został zauważony przez radio KEXP (USA) oraz brytyjski magazyn NME. Ten utwór miał tak magiczną siłę, że udało im się zorganizować trasę (7 koncertów) w oparciu o tę jedną piosenkę! ‒ Ludzie wiedzą, że mieliśmy jeden numer i spodziewali się, że reszta to nie dubstep ‒ dodaje Kamil Durski. Lilly Hates Roses to także laureaci drugiej edycji Make More Music, konkursu Empiku dla muzycznych debiutantów grających autorskie kompozycje. Na playlistach radosnych fanów alternatywy wylądować powinna również Marcelina ‒ prawdopodobniej jedyna polska artystka o indiańskiej duszy. Większy rozgłos dał jej nie tyle album „Wschody Zachody”, ile duet z Piotrem Roguckim przy okazji utworu „Karmelove”. Marcelina to słodka artystka z domieszką chili, która na swoje największe sukcesy musi jeszcze poczekać. Potwierdzenie muzycznego hasła „od zera do bohatera”. Fanom lekkich brzmień godna polecenia jest także Kari Amirian, zespół BOKKA oraz Fair Weather Friends.
Choć wielu mogłoby polemizować z tym stwierdzeniem ‒ polscy młodzi artyści nie mają w tym kraju lekko, w szczególności, że nie bierzemy żadnej odpowiedzialności za chociażby początkowy przebieg ich rozwoju, kariery, nie wspomagając ani środkami technicznymi, ani nawet czasami zakupem najtańszego biletu. Niechętnie odwiedzamy sklepy muzyczne, a jeżeli mamy zamiar pójść na koncert, to najchętniej ten „na dni miasta pod chmurką”, który nie wymaga od nas wyłożenia grubszej ilości finansów. Wytłumaczeniem dla wielu jest reprezentowany przez nich niski poziom artystyczny, aczkolwiek znamy przykłady wielu, którzy początkowo niezauważalni, stali się ikonami dopiero po pewnym czasie.