fbpx

ORANŻADA Z KĄKOLEWNICY DOBREM NARODOWYM POLAKÓW

29 sierpnia 2013
Comments off
2 086 Views

oranżada

 

Autor Marek Podsiadło

 

Oranżada w butelkach z białego lub brązowego szkła z ceramicznym kapslem na metalowym drucie i gubiącą się ciągle gumową uszczelką była nieodłącznym elementem dzieciństwa i młodości tych, którzy pamiętają jeszcze okres międzywojenny i tych którzy wychowywali się już w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych. Kultowa, bo  łącząca i rówieśników i pokolenia, była substytutem czegoś, co na Zachodzie można było znaleźć na jednej półce obok coca coli. Dwadzieścia lat po transformacji ustrojowej lemoniada została wpisana przez Ministerstwo Rolnictwa i Rozwoju Wsi na Listę Produktów Tradycyjnych. Okazuje się, że w prestiżowym wykazie znalazł się napój pod nazwą Oranżada Kąkolewnicka produkowany w wytwórni wód gazowanych w Rudniku w dwóch podstawowych smakach – cytrynowym i malinowym.

 

Między tradycją a biznesem.

 

Lista produktów regionalnych z Lubelszczyzny cieszących się długą historią  przekroczyła w tym roku już sto pozycji, wśród których nie mogło zabraknąć cebularza. Przepis na wypiek placka z pszennej mąki z cebulą i makiem był znany już w XIX w. W ministerialnym wykazie znajduje się od sześciu lat. Ale jego historia toczy się dalej. Obecnie cebularz czeka na certyfikat produktu chronionego przez Unię Europejską.

 

Produkty tradycyjne znajdujące się na liście można popróbować jak i zakupić na festynach i jarmarkach jakich w regionie nie brakuje. Podobnie jak podczas imprez promujących Lubelskie na forum ogólnopolskim. Ale w większości tych produktów albo nie można ich kupić w wolnej sprzedaży albo są tak drogie, że ceny odstraszają klientów. W takiej sytuacji trudno uczynić z niego bazę dobrze prosperującego interesu.

– To nie producent dyktuje ceny tylko pośrednik. Dany produkt  przechodzi przez ręce wielu dystrybutorów i kiedy trafia  w końcu do sklepu np. ze zdrową żywnością to stać na niego nielicznych – wyjaśnia Marzena Bielecka z firmy eventowej Latające Jarmarki, która zajmuje się organizowaniem festynów i kiermaszów świątecznych. Trudnością dla wytwórców są również działania marketingowe. Kiedy produkuje się twaróg trudno przeznaczyć  część zysku na działania promocyjne. Problem leży także w umiejętnościach miękkich czyli np. w komunikacji biznesowej. Wyjściem z sytuacji byłoby np. organizowanie w mniejszych miejscowościach ekobazarów, na które mogliby przyjeżdżać  producenci indywidualnie. To pozwoliłoby zajmować się sprzedażą bezpośrednią, która umożliwia najbardziej skuteczny kontakt z klientem. Taka sprzedaż lokalnych wyrobów mogłaby odbywać się w różnych miejscowościach w poszczególne dni tygodnia na wzór zachodnich targowisk, które są rozstawiane rano na kilka godzin i można tam kupić zarówno rękodzieło jak i cieszące się dużą popularnością spożywcze produkty lokalne. Taka inicjatywa powstała w Bychawie i Jabłonnej koło Lublina, ale szybko targ został zdominowany przez handlujących chińszczyzną i narzędziami z Ukrainy.

– Szkoda takich sytuacji, bo znalezienie się na targu produktów tradycyjnych to wejście w zupełnie inny świat. Wartością nabywania bezpośrednio u producenta jest rozmowa i możliwość próbowania. Takie kontakty tworzą inne podejście do kwestii spożywania tego, co oferuje nam sadownik czy producent sera. Klienci nie tylko przyjeżdżają z innych miejscowości. Chętnie wracają na taki targ bo u tych producentów głównie liczy się jakość a nie ilość. I to jest siła tego, co nazywamy produktem tradycyjnym – przekonuje Marzena Bielecka.

 

Dobre praktyki.

 

W jednej z warszawskich restauracji raz w tygodniu spotykają się dostawcy z właścicielami lokali w celu nabycia towaru wprost od producenta. W ciągu kilku porannych godzin plac przed restauracja zamienia się w niewielki targ, na którym można wybrać świeże warzywa, owoce i jajka bez pośrednictwa hurtowni i marketów. Produkty nie są pryskane, pochodzą z pewnych upraw w związku z czym inaczej pachną i inaczej smakują.

 

Marcin Majcher, restaurator z Lublina, który przez 16 lat pracował w jednej z rzymskich restauracji,  upatruje możliwości rozwiązania problemu m.in. przez dostarczanie przez lokalnych producentów warzyw czy owoców bezpośrednio do restauracji tak jak na co dzień robi się to Włoszech, – Jeśli dostawca organizuje zaopatrzenie w jednym mieście do kilku restauracji to opłaca się jednej i drugiej stronie. Zazwyczaj w takim systemie współpracuje ze sobą cała rodzina, sąsiedzi, znajomi. Jeśli wiezie się warzywa to przecież po drodze można zabrać od kogoś  pomidory, od innego oliwę itd.  Na takiej samej zasadzie można to zrobić w Polsce. Pod warunkiem, ze zintegrują się zarówno dostawcy jak i restauratorzy. Póki co, sam jeżdżę po dobre pomidory kilkadziesiąt kilometrów za Lublin.

 

Pomidorów na liście ministerstwa wprawdzie nie ma ale w ubiegłym roku znalazło się na niej 16 nowych smakołyków regionalnych a wśród nich m.in. pyzy z soczewicą – woleńskie kartoflaki, faszerowane cebulą i grzybami karasie z Polesia oraz całuski pszczelowskie – kruche, miodowe ciasteczka. Produktów na liście ciągle przybywa, dzięki czemu mieszkańcy Fajsławic mogą poszczycić się umieszczeniem w tak dobrym towarzystwie zupy chłopskiej a mieszkańcy Dobrosławowa kiełbasy wiejskiej. Osobą, która pilotuje sprawy związane z produktami tradycyjnymi na Lubelszczyźnie jest Jadwiga Tatara, wicedyrektor Wydziału Rolnictwa Urzędu Marszałkowskiego w Lublinie. – Jestem entuzjastką tego, co lubelskie i ogromnie mnie cieszy kiedy kolejne produkty  znajdują się na liście ministerstwa. Rolą Urzędu Marszałkowskiego jest promowanie tych produktów i dbanie o dobrą atmosferę związaną z działaniami informacyjnymi.

 

Siła tradycji.

 

Nieustannie pozostaje sprawa marketingu produktów lokalnych i upowszechnianie wiedzy o nich w taki sposób aby w szerszym zakresie były dostępne w sklepach oraz w małej i dużej gastronomii. – Sami często serwujemy naszym gościom regionalne potrawy ale w pobliskiej gospodzie można zjeść jedynie tradycyjny polski obiad z rosołem i schabowym – mówi Gabriela Bilkiewicz prezes Stowarzyszenia Na Rzecz Aktywizacji Polesia Lubelskiego.

 

Propozycję produktu lokalnego może zgłosić sam producent ( szczegółowe informacje znajdują się na stronie internetowej Ministerstwa Rolnictwa i Rozwoju Wsi ). Należy napisać wniosek, podać szczegółowe parametry produktu a także opisać jego minimum 25 letnią historię a następnie czekać na akceptację. Wpisanie produktu na ministerialną listę nie jest jednak gwarantem, że pozytywnie zweryfikowana kiełbasa czy pierogi znajdą się w sklepach czy restauracyjnym menu. I wprawdzie lemoniada produkowana w Rudniku od 1957 roku jest niekwestionowaną królową stołów biesiadnych podczas wesel i chrzcin ale tylko na niewielkim terytorium Lubelskiego. Bo niezmiennie od lat głównymi odbiorcami Oranżady Kąkolewnickiej są mieszkańcy Kąkolewnicy i pobliskiego Międzyrzecza Podlaskiego.

 

Comments are closed.