tekst Marta Mazurek, foto CK/Maciej Rukasz
Czekałam na ten spektakl od dawna. Czułam radość i podekscytowanie – Janusz Opryński dziesiątkami wywodów na temat Dostojewskiego, jakiego od dawna nosi w sobie, zbudował we mnie obraz „Biesów” na miarę czegoś znacznie większego niż pojmuje moja wyobraźnia.
Przed 15 laty, kiedy twórcy Provisorium Kompania Teatr z Lublina byli na samym szczycie ze świeżo zdobytą nagrodą na festiwalu w Edynburgu, krytyk teatralny Łukasz Drewniak powiedział, że są przed nimi do zdobycia jeszcze teatralne Himalaje, a jednym ze szczytów, z którym zapewne się zmierzą, będą teksty Dostojewskiego. Wprawdzie w jakiś czas później drogi Provisorium i Kompanii Teatr rozeszły się, ale zdobywanie kolejnych szczytów zostało. Dla licznych odbiorców Janusz Opryński jest niemal jak alter ego pisarza, przesiąknięty duchem Rosji drugiej połowy XIX wieku. Nic więc dziwnego, że po znakomitych „Braciach Karamazow”, postanowił dać temu wyraz i w „Biesach” – spektaklu zrealizowanym wspólnie z Teatrem Dramatycznym w Warszawie, którego lubelska premiera odbyła się w Centrum Kultury na początku marca.
Fascynacja Opryńskiego Dostojewskim to swojego rodzaju zobowiązanie wobec nas – odbiorców jego teatru i siebie samego. W niebywale symbolicznej i szalenie malarskiej scenografii (to zdecydowanie najmocniejszy punkt spektaklu) zaprojektowanej przez Jerzego Rudzkiego (z interesującymi wizualizacjami Aleksandra Janasa) reżyser stworzył narrację „Biesów”, w której warstwę aktorską zdominowali Adam Ferency (kapitan Lebiadkin) i Łukasz Lewandowski (Piotr Stiepanowicz Wierchowieński). Na tym tle główne postaci, jak Mikołaj Stawrogin w wykonaniu Sławomira Grzymkowskiego (zbyt dojrzały wiekowo?) czy Mariusz Wojciechowski w podwójnej roli Stiepana Trofimowicza Wierchowieńskiego i Tichona, wypadły matowo, bez wyrazu. Nietrafione wydaje się też obsadzenie Jacka Brzezińskiego i to aż w trzech rolach jednocześnie (Liputin / Fiedka / Szygalew). W charakterystyczny dla siebie sposób emocjonalny, jednak zupełnie niezrozumiały w wypowiadanych kwestiach.
W „Biesach” Janusza Opryńskiego jest dużo bieganiny po scenie, hałasu. Jednak zbyt częste stukanie butami o podłogę zagłusza pytania, niedopowiedzenia, dyskusje nad porządkiem świata, to, co jest siłą „Biesów” od 150 lat. Po obejrzeniu spektaklu obrazy niemal pulsowały w głowie, długo nie dając zasnąć. Scenografia, plastyka laserów, muzyka Rafała Rozmusa. I zaledwie pojedyncze – zdania, słowa, uniesienia głowy, spojrzenia.