fbpx

Ferajna

4 maja 2023
1 000 Views

Wchodzę do domu, a już w progu witają cztery uśmiechnięte i przeszczęśliwe gęby moich zwierzaków. Najpierw lecą dziewczyny: Zadra w pysku zawsze przynosi jakąś zabawkę (na ogół piszczącą, szału można dostać, ale nic to, w końcu psina się cieszy), Zorrita skacze uradowana i zagląda zaraz do michy z żarciem, Łachudra majestatycznie siada z boku i z niesmakiem obserwuje dwie durne suki, a Księciunio leniwie otwiera oko i rozdzierająco ziewa, leżąc na kanapie… Sielski widok. Tak sielski, że aż nieprawdopodobny, bo już otwierając bramkę, zastanawiam się w duchu: CO TYM RAZEM?! W oknie siedzi jedna panienka i piłuje gębę na pół ulicy. Nie, wcale nie dlatego, że zauważyła, że pańcia wraca, tylko dlatego, że po drugiej stronie ulicy spaceruje pies, więc jak to, obcy pies?! Po drugiej stronie ulicy?! Toż to zgroza, dawaj, Ruda, szczekamy! I szczekają w duecie. Jedna siedzi na biurku w sypialni i drze gębę ile wlezie, a druga urzęduje w drugim pokoju i robi dokładnie to samo, tyle że łeb ma odwrócony w drugą stronę. Efekt: jazgot na pół dzielni i Picasso na szybach. Szyby są zwykle czyste jeden dzień, no, może półtora, bo jak rano w poniedziałek wychodzę do pracy, jeszcze z nostalgią się oglądam, żeby po raz ostatni tego dnia zobaczyć, jak lśnią. Nawet jak nie ma słońca.

Panienki szczekają tak zajadle, że nawet nie zwracają uwagi na to, że stoję jak durna w tej bramce i oto zaraz pojawię się w domu. Już za drzwiami wejściowymi zaczynam się modlić, żeby chociaż ściany zostały… Wkładam klucz do zamka i ŁUP! Ryża skoczyła na drzwi, bo oto łaskawie zauważyła, że rzeczywiście jestem. Wchodzę do domu z zamkniętymi oczami, żeby przyzwyczaić się do szoku. ŁUP po raz drugi. Ryża właśnie z radości skoczyła mi na plecy, już od dawna wiem, gdzie mam nerki, bardzo szybko nadrobiłam braki w wiedzy z anatomii człowieka. Zadra przynosi zabawkę, ja potykam się o jakąś zapomnianą kość, Łachudra wynurza się z szafy, gdzie przespał cały dzień (zwykle na pracowicie zerwanej z wieszaka części mojej garderoby, najlepiej jak najjaśniejszej, w końcu Łachudra jest czarny, więc wiadomo, kontrast musi być). Potykając się o kość, zamiatam nosem po podłodze i widzę ogrom kłaków z futra (bez sensu jest ustalanie, czyje to futro) i trafiam na kolejne dowody zbrodni, czyli trupki pająków (pająk tylko dotąd jest fajny dopóki się rusza), ponadgryzane liście kwiatków (moja menażeria jest gorsza niż chmara szarańczy, potrafi zeżreć nawet meble – jestem dwa fotele w plecy, a ubytkami w ramie łóżka i rantach komody już dawno przestałam się przejmować – oraz farby, pędzle, gazety, książki itp.). Kiedy łapię oddech, prostuję moje zbolałe od skoku Zorrity plecy, wówczas moje uszy przeszywa DŹWIĘK. Księciunio postanawia dać o sobie znać i drapie zajadle kanapę. Jak dziadek przyjdzie, to dostanie ataku, o ile ja w ataku wcześniej nie zejdę.

Milusio. Dlatego o menażerii nie mówię „menażeria”, tylko „czterołapna menelia”. Słodko, treściwie i w punkt.

Najstarszy jest Łachudra. Imię dostał nie bez powodu, ponieważ reprezentuje wybitnie bandycki charakter. Jest bardzo przyjazny, łasi się, a jakże, tu go podrap, tam pomiziaj, tutaj pogłaszcz, tam czochraj… Jasne. Nie radzę. Naprawdę nie radzę. Łachudra nie tylko drapie, ale i gryzie, do tego warcząc i patrząc na człowieka z politowaniem, że można być takim idiotą i za każdym razem dawać się nabrać. Łachudra śpi ze mną, a tak naprawdę na mnie, co zwykle przedstawia powtarzalny od lat scenariusz: każde moje poruszenie się kończy się tym, że Łachudra wali mi łapą w głowę, burczy pod swoim kocim nosem, po czym zaczyna po mnie łazić, bo wie, że te nocne spacery doprowadzają mnie do szału. Kiedy w nocy muszę zwlec swoje półśpiące zwłoki z wyra, leci pierwszy i bezczelnie kładzie się na płytkach. Podłogę mam wyłożoną we wzór czarno-białej szachownicy. Na jakiej płytce kładzie się Łachudra? NA CZARNEJ. Nigdy na białej, co kończy się tym, że za każdym razem nadeptuję na kota, bo nie zakładam okularów. Wówczas ten mały gnom albo drapie mnie w stopy, albo gryzie i fruuu! Tyle kota widzieli. Kiedy znowu ułożę się w wyrze, nagle materializuje się jak z podziemi i rozpoczyna swoją wędrówkę, aż znajdzie takie miejsce, które będzie mu pasować. Jemu tak, mnie niekoniecznie. Nic to. I tak zaraz Księciunio skoczy z biblioteczki i zacznie drzeć gębę, bo skoro już wstałam (nieważne, że jest środek nocy…), to przecież mogę dać żreć. A żarcie dla Księciunia jest bardzo ważne, o czym świadczy jego lekko zaokrąglony brzuszek. Lekko jest tu może eufemizmem, jednak mimo wszystko nie należy do kotów upasionych jak wieprzki. A to tylko dlatego, że jak już łaskawie skoczy z biblioteczki i zaliczę ŁUP po raz kolejny, zachęca Łachudrę do zabawy, czyli te dwa gnojki zaczynają się bezczelnie ganiać, nie zwracając w ogóle uwagi na to, że środek nocy, ludzie śpią, psy śpią, a na drodze mogą leżeć jakieś przedmioty. Jak leżą, to zaraz nie leżą, więc od dawna moje biurko jest puste, kwiatki w domu ograniczyłam do minimum (zwłaszcza po tym, jak parokrotnie moi domorośli ogrodnicy zrobili mi z moich wypieszczonych kwiatków obraz nędzy i rozpaczy i rozorali co tylko można rozorać, plus powyrywali co tylko można było powyrywać, a na końcu roznieśli ziemię i resztki nędzne kwiatków po całej chałupie). Lampka przy łóżku jest pancerna, okulary zostawiam w etui w kuchni, woda z michy jak się wyleje przy tych kocich harcach, to się wyleje, woda mnie już nie wzrusza. Drę się przy tych kocich jazdach ostrzegawczo i po paru minutach towarzystwo się uspokaja. Układają się do snu. Bosko, jest szansa, że jeszcze tej nocy potrenuję oko. A nawet dwa. Byle schować stopy pod kołdrę, bo nieschowane stopy grożą ciężkimi obrażeniami. Na wszelki wypadek i tak śpię w skarpetach, nie polecam innego systemu, jeśli się hoduje w domu dwóch bandytów.

Robi się cicho, błogo, już prawie, prawie zasypiam. Ale prawie robi wielką różnicę. Oto Zadra postanawia, że umyje sobie łapę. Myjąc łapę, mlaszcze tak okrutnie, że umarłego by podniósł z grobu. Mlaszcze i mlaszcze, mnie się już wątroba gotuje. Z mlaskaniem zaraz uruchamia się jeden kot, potem drugi. Mlaszczą już trzy sztuki: Zadra pod łóżkiem, Łachudra na mnie, a Księciunio na biblioteczce. Dziąsła mi zaczynają krwawić i mam żądzę mordu w oczach. Z rozpaczą patrzę na zegarek. 2:30. Wtedy uruchamia się Ryża. Ryża wprawdzie nie mlaszcze, ale chrapie. Chrapie jak stary, rozklekotany traktor i jeszcze na okrasę poświstuje przez nos. Cudownie. Środek nocy, a ja mam koncert lepszy niż noworoczny koncert filharmoników wiedeńskich… W takich wypadkach nie ma wyjścia, trzeba ryknąć. Wówczas nagle wszystko cichnie, jest szansa, że zanim towarzystwo rozkręci się od nowa, ja, mając łeb nakryty poduszką, zdążę jeszcze trochę uszczknąć trochę snu. Nie zdążę, bo przecież rękę mam wystającą spod kołdry, co oznacza, że na owej ręce zaraz mam pieczątkę z mokrego, zimnego psiego nochala, a za chwilę po dłoni przejeżdża mi lepki, ociekający śliną ozór. To tajny znak: tu jestem wstawaj, głaszcz mnie, baw się, halo, pańcia! PAŃCIA!

Pańcia rano musi ochoczo wstać, żeby szanowną menażerię nakarmić i dwie sztuki wyprowadzić jeszcze na prawie godzinny spacer. Koty łaskawie idą do miski (mały drze się jak opętany, bo przecież mogłabym szybciej, co nie?), a ja podczas spaceru holuję dwa zaspane psiska, przecież jaśniepanie się nie wyspały, jak to tak, już wstawać? Ano wstawać. Ano tak siedem dni w tygodniu. Ano. Ano jednak warto, bo moich czworonożnych, ogoniastych małpiszonów nie oddałabym nawet za kapitalistyczną Japonię. Wesołego! Obyście się w te święta wyspali, czego i sobie życzę 😊

tekst Magdalena Zabłocka

foto Bruce Warrington | Unsplash

Leave A Comment