fbpx

Historia pewnego morderstwa z Lublinem w tle

19 sierpnia 2016
Komentarze wyłączone
3 478 Wyświetleń

Morderstwo - rękaW zgrzebnych czasach PRL-u społeczeństwo w pocie czoła pracowało dla dobra socjalistycznej ojczyzny. Jednakże poza śrubowaniem norm produkcyjnych w zakładach przemysłowych ludzie mieli czas na to, żeby kochać i nienawidzić tak samo mocno i namiętnie, jak w każdej innej epoce. Za przykład niech posłuży historia, jaka wydarzyła się w Lublinie, w okresie gdy towarzysz Wiesław (Władysław Gomułka) zniósł dzień wolny od pracy w Trzech Króli, a związkowcy stanęli do walki o postęp techniczny.

 

11 lutego 1960 r. około godziny 7.30 mieszkańcy domu przy ulicy Przemysłowej 19 usłyszeli huk pojedynczego wystrzału, a chwilę potem tupot kroków i trzaśnięcie bramy. Lokatorzy powiadomili Milicję Obywatelską, gdyż w kuchni jednego z mieszkań znaleziono zwłoki młodej kobiety z przestrzeloną głową.

 

Plotki i domysły

Image0003

Artykuł z Kuriera Lubelskiego z lutego 1960 ro

W kamieniczce przy Przemysłowej zaroiło się od mundurowych, techników i ubranych po cywilnemu tajniaków. Dołączył prokurator i lekarz sądowy. Stwierdzono zgon na skutek postrzału oddanego w głowę z broni krótkiej. Z pewnością nie było to samobójstwo. Denatką była 26-letnia Maria K.-S., urodzona we wsi Brzeziny, powiat lubelski. Absolwentka wydziału prawa UMCS w Lublinie, zamężna od zaledwie dwóch miesięcy. Małżonkowie zamieszkali po ślubie w wynajmowanej przez dziewczynę kawalerce na Przemysłowej.

Podczas gdy milicyjni technicy zabezpieczali ślady morderstwa, przed domem gromadził się tłum gapiów. Gdyby nie broniący wejścia mundurowy, zapewne weszliby do środka. Przemysłowa jest obecnie ulicą w stanie szczątkowym. Powstała w latach 80. XX wieku aleja Unii Lubelskiej skróciła ją prawie o połowę, a z dawnych czasów zachowały się do dziś zaledwie trzy budynki mieszkalne. Wcześniej w jednej z kamienic mieściły się przejściowo biura instytutu naukowego. Miejscem, gdzie już od wczesnych godzin panował spory ruch, był słynny „zielony sklepik”, do którego wyskakiwano na szybkie poranne piwko. Sklep znajdował się kilkanaście metrów od miejsca zbrodni.

Tymczasem gapie obserwowali pracujących milicjantów, podsłuchiwali ich rozmowy i przekazywali sobie coraz bardziej sensacyjne szczegóły zbrodni. Zwłaszcza że mąż zamordowanej Marii K.-S. był pracownikiem Komendy Miasta Milicji Obywatelskiej. „Wiadomość o tym wywołała różne reakcje, po mieście krążyły różne wersje, jedna sprzeczna z drugą. Powstawały plotki, domyślano się fantastycznych przyczyn tego morderstwa” – pisał „Kurier Lubelski” w wydaniu z 12 lutego 1960 r. – Wszystko jasne! To zemsta kryminalistów – wyrokowali „dobrze poinformowani”. Inni sugerowali, że zabójstwo żony funkcjonariusza milicji ma podtekst polityczny. Prawda okazała się jednak bardziej banalna.

 

Tam, gdzie był postój dorożek

MRN_070

Lublin, lata 60., skrzyżowanie ulicy 1 Maja i Placu Bychawskiego, przy którym mieszkał zabójca. Z cyfrowych zbiorów Ośrodka “Brama Grodzka – Teatr NN”, kolekcja Miejskiej Rady Narodowe

Milicja powiązała tupot kroków na klatce schodowej z mordercą. Zresztą kilka osób widziało młodego ciemnowłosego mężczyznę w jesionce, biegnącego Przemysłową w kierunku ulicy Mariana Buczka (obecnie Zamojskiej). Pies tropiący powęszył nieco po bramach i zaułkach i doprowadził śledczych do przystanku na Buczka, skąd autobusy kursowały m.in. do dworca kolejowego. Przystanek znajdował się mniej więcej w tym samym miejscu, co jest obecnie, a oprócz tego był tam postój dorożek, który funkcjonował do końca lat 60. XX wieku. Jednak na przystanku pies zgubił trop. Czy morderca pojechał autobusem na dworzec i uciekł z miasta pociągiem? A może kazał dorożkarzowi ruszać w przeciwnym kierunku?

W międzyczasie okazało się, że denatka znała kogoś, kto wynajmuje mieszkanie niedaleko dworca PKP. Jedna z koleżanek zamordowanej zeznała, że nazywa się Fredek. Brunet, modna fryzura, drogie garnitury. Kiedyś była z nim blisko, ale już przeszło pół roku temu definitywnie zakończyła ten związek. Zeznania uzupełniły inne znajome. Mężczyzna mówił o sobie, że jest inżynierem i pracuje w lubelskiej Fabryce Samochodów Ciężarowych. O Fredku wiedział też mąż milicjant. Bez problemu ustalono więc tożsamość podejrzanego. Okazał się nim Alfred R., lat 28, bez zawodu, wykształcenie podstawowe. Wynajmował stancję w kamienicy przy placu Bychawskim 11. Ostatnio nigdzie nie pracował, natomiast w przeszłości często zmieniał miejsce zatrudnienia. Dotychczas niekarany.

 

Wyszedł z podniesionymi rękami

Image0004

Artykuł z Kuriera Lubelskiego z lutego 1960 roku

Ustalenie tych faktów zajęło śledczym zaledwie kilka godzin. Dom przy placu Bychawskim został otoczony przez kordon uzbrojonych milicjantów. Drzwi do mieszkania były zamknięte. Alfred R. przez dłuższy czas nie reagował. W końcu drzwi otworzyły się na oścież, jednak milicjanci nikogo wewnątrz nie dostrzegli. Dopiero po kolejnych wezwaniach Alfred R. wyszedł z podniesionymi rękami. Nad okiem miał przyklejony plaster. W kieszeni mężczyzny znaleziono pistolet. Była to broń własnej konstrukcji. Z tej samoróbki została zastrzelona Maria K.-S.

Podczas przesłuchania w prokuraturze Alfred R. przyznał się do oddania strzału do kobiety. Twierdził, że zrobił to nieumyślnie. Nie zamierzał jej zabić, chciał tylko porozmawiać o łączącym ich uczuciu. Nie mógł się pogodzić z decyzją Marii o odejściu. Kobieta nie chciała z nim rozmawiać. Wtedy wyciągnął pistolet, żeby ją postraszyć. Zaczęli się szamotać. Uciekła do kuchni, on ruszył za nią. W trakcie kolejnej szamotaniny pistolet wypalił, śmiertelnie raniąc Marię w głowę. Nie próbował udzielić jej pomocy. Po ucieczce z mieszkania ukrywał się w lesie pod Świdnikiem. Tam pozbył się amunicji, ale broni nie wyrzucił. Jak twierdził, chciał popełnić samobójstwo. Niedługo później wrócił do swojego mieszkania. Zaczął przygotowywać się do popełnienia samobójstwa. Pisał list do matki, w którym prosił ją m.in., żeby oddała jego gospodyni pożyczone pięć tysięcy złotych. Kiedy kończył pisać, przyjechała milicja.

 

Morderstwo z premedytacją

Trudno uwierzyć, ale śledztwo w sprawie zabójstwa Marii K.-S. trwało zaledwie trzy tygodnie. 3 marca 1960 r. prokurator skierował akt oskarżenia przeciwko Alfredowi R. do Sądu Wojewódzkiego w Lublinie. A już w maju rozpoczął się proces. Sprawa ze względu na sensacyjny charakter budziła ogromne zainteresowanie. Niemal tak duże, jak głośny proces Ryszarda Gorzela, który w 1957 r. zamordował w Lublinie rodziców i został skazany na karę śmierci. Proces Gorzela obserwował znany reportażysta Marian Brandys, który napisał, że ciekawość była tak wielka, że publiczność przychodziła na rozprawy z kanapkami i herbatą w termosie, a rodzice brali do sądu dzieci, których nie mieli z kim zostawić. Tym razem na sali rozpraw mogli przebywać jedynie posiadacze kart wstępu.

W toku przewodu sądowego odtworzono historię tragicznej miłości oskarżonego do Marii K.-S. Poznali się przed trzema laty, kiedy ona studiowała, a Fredek pracował w Lubelskiej Fabryce Maszyn Rolniczych. Dziewczynie pochodzącej z małej podlubelskiej wioski imponował przystojny, pewny siebie mężczyzna. Zawsze był elegancki i znał najmodniejsze kawiarnie w mieście. Coraz częściej się spotykali, snuli małżeńskie plany. Alfred mówił, że po ślubie mogliby wyjechać z Lublina i osiedlić się na Dolnym Śląsku lub na Wybrzeżu. Zapewniał, że jako inżynier wszędzie znajdzie ciekawą i dobrze płatną pracę. Jednak Maria zwlekała z decyzją o zamążpójściu, choć narzeczony przypadł do gustu jej rodzicom. Wkrótce dowiedziała się, że nie skończył żadnych studiów, ciągle zmienia pracę, bo z każdego zakładu go wyrzucają i stale pożycza pieniądze od znajomych. To definitywnie oddaliło ją od Alfreda. Niedługo po tym skończyła studia, zakochała się i wyszła za mąż. Alfred nie chciał przyjąć tego do wiadomości. Zaczął ją nachodzić, namawiać, żeby wróciła do niego, obiecywał złote góry. Czasami szantażował ją emocjonalnie, zapowiadając, że jeśli nie będą razem, to może wydarzyć się coś strasznego. Maria opowiedziała o wszystkim mężowi, który jednak zlekceważył jej obawy.

Sąd nie uwierzył w wersję nieumyślnego postrzelenia kobiety w trakcie szamotaniny. Uznano, że motywem zbrodni była odrzucona miłość, a morderstwo zostało popełnione z premedytacją. Koronnym dowodem był pistolet. Ponadto oskarżony po oddaniu strzału nie sprawdził, czy kobieta potrzebuje pomocy, tylko uciekł z miejsca zbrodni. W sobotę, 14 maja 1960 r., Sąd Wojewódzki w Lublinie skazał Alfreda R. za zabójstwo Marii K.-S. na karę dożywotniego więzienia oraz utratę praw honorowych i obywatelskich na zawsze.

Tekst Mariusz Gadomski

Foto Marek Podsiadło/archiwum

Komenatrze zostały zablokowane