Dla jednych żołnierz, więzień polityczny, kolarz, bokser i motocyklista rajdowy. Dla innych „ich Trener”. Zbigniew Matysiak. Pseudonim Kowboj, Dym. Lublinianin, rocznik 1926. Postać, o której młodzież powinna uczyć się w szkołach. Do Lublina sprowadził się z rodzicami z Krzemieńca na Wołyniu w 1935 roku. Kiedy był dzieckiem w Lublinie mówiło się kilkoma językami, a dachy miasta zwieńczały kopuły kościołów, bożnic i cerkwi. Z dzieciństwa Zbigniew Matysiak pamięta zarówno Ogród Saski, w którym grały orkiestry, i który był zamykany na klucz o 21.00, jak i cyrkowców występujących po podwórkach i Stare Miasto nazywane wówczas Żydowskim Miastem, ze smakiem bajgli i makagigów. I jeszcze bruk, którym były wyłożone ulice Lipowa, Narutowicza, Chopina. I ekskluzywne Krakowskie Przedmieście z kostką bazaltową i witrynami sklepów dla zamożnej klienteli. Mija ponad 80 lat od tamtych chwil, miasto wygląda inaczej, inni są już ludzie, a o nim samym powinno się napisać książkę.
Kiedy wybuchła wojna, Zbigniew Matysiak miał 13 lat. W ciężkich czasach okupacji chodził na tajne komplety do Szkoły Mechanicznej im. Inż. Seroczyńskiego, na Czwartku. Zaczął też trenować w tajnej sekcji bokserskiej przy ul. Dolnej Panny Marii. Do boksu namówił go Stanisław Zalewski – późniejszy masażysta zawodników z ekipy legendarnego powojennego trenera polskich bokserów – Feliksa Stamma. Udział w szkółce bokserskiej prowadzonej w czasie okupacji przez Stanisława Zalewskiego, był jednak początkiem innej drogi. Chodziło o wciągnięcie młodych ludzi do pomocy w działalności konspiracyjnej. W 1943 roku, siedemnastoletni Zbyszek został członkiem grupy konspiracyjnej, a po złożeniu przysięgi przed porucznikiem Sochalem ps. Jurand – żołnierzem Armii Krajowej. Po wyzwoleniu Lublina spod okupacji hitlerowskiej trafił do oddziału „Romana”, ze zgrupowania samoobrony AK pod dowództwem legendarnego majora Hieronima Dekutowskiego ps. Zapora.
Musiał uciekać przed komunistycznymi służbami po nieudanym odbiciu Heńka Niewiadomskiego – rannego kolegi z miejskiego oddziału AK, postrzelonego przez UB. Jednak oddział Romana został rozbity. Zbigniew Matysiak wrócił do Lublina, gdzie trafił w ręce UB. Zaczęła się jego tułaczka po aresztach i więzieniach, począwszy od aresztu przy ulicy Krótkiej, przez Zamek Lubelski, więzienie w Sieradzu i na warszawskim Mokotowie. Tam, po konfrontacji podczas przesłuchania, świadomie nie został rozpoznany przez świadka, co uratowało go przed surowym wyrokiem. Przetransportowany z powrotem na Zamek Lubelski, spędził w celi jeszcze kilka tygodni, a w grudniu 1947 roku wyszedł na wolność. Z przeszłością akowca, nie miał szans na pracę. Przed nędzą i bezrobociem uratował go Tadeusz Tuora – znakomity przedwojenny, lubelski kolarz i właściciel, istniejącego do dziś i prowadzonego przez syna, warsztatu ślusarskiego, w którym były składane również rowery. Tuora nie tylko zatrudnił Zbigniewa Matysiaka w swoim warsztacie, ale jeszcze dał mu pierwszy rower wyścigowy. Po namowach, dwudziestojednoletni Zbyszek, w kilka miesięcy po wyjściu z więzienia, wystartował w wyścigu Lublin-Piaski–Lublin. W tym debiutanckim wyścigu, w połowie drogi zabrakło mu sił, żeby wrócić do mety, ale potencjał był.Pod okiem Tadeusza Tuory i Krzysztofa Kocota rozpoczął regularne treningi i zaczęły się pojawiać sukcesy. Na spartakiadzie w Łodzi otrzymał I klasę kolarską, która zapewniła mu awans do kadry narodowej. Już w 1949 roku został mistrzem województwa lubelskiego w jeździe indywidualnej na czas. Kolejne lata to sukcesy drużynowe i indywidualne na Lubelszczyźnie i w Polsce. Po kilku latach intensywnych treningów, pod koniec 1952 roku zamienił rower na motocykl rajdowy. Już jako ukształtowany zawodnik z licznymi sukcesami stał się filarem klubu motorowego Avia Świdnik, z którym 10 razy wywalczył tytuł mistrza Polski w rajdach motocyklowych. Wygrał 15 razy Rajd Świętokrzyski, uważany za znawców tematu za trudniejszy dla ludzi i sprzętu, niż Rajd Europy. Kiedy zakończył karierę zawodnika, został trenerem. Wymagającym, ale cieszącym się dokonaniami i ogromnym szacunkiem. Tyle można napisać o Zbigniewie Matysiaku, chcąc wypełnić faktami jego życiorys. Ale życiorysy mają to do siebie, że są jak wyliczanki. Inaczej do sprawy podszedł Artur Kalicki, dziennikarz i prezenter TVP, który nakręcił film dokumentalny według własnego scenariusza „Historia pisana jednym śladem”. Dokument, który ogląda się jak powieść. Poza faktami z życiorysu znalazło się tu wiele pytań i wiele odpowiedzi, które zwłaszcza dla współczesnych młodych ludzi mogą brzmieć obco, a dla ich równolatków kilkadziesiąt lat temu były życiowym azymutem. Czym jest Ojczyzna, jaki jest sens przysięgi, ile znaczy honor, dane słowo, lojalność, przyjaźń… Co nas kształtuje jako ludzi? Skąd bierze się w człowieku charakter i siła dla przezwyciężenia strachu i własnej słabości? W zaproszeniu na premierę filmu, która odbyła się z udziałem Zbigniewa Matysiaka w siedzibie lubelskiej telewizji, znalazło się wiele ważnych słów: Mistrz i mentor dla młodych sportowców, autorytet i księga historii dla młodych ludzi szukających swojej tożsamości. Bohater jak gladiator… Okupacja, sport, odpowiedzialność za pamięć… O tym, że można połączyć odległe idee, patriotyzm i hip-hop świadczy chociażby udział w filmie polskiego rapera Eldo, a także młodych statystów, którzy odtworzyli m.in. scenę uroczystej przysięgi w konspiracji. Podczas pisania artykułu korzystałam z materiałów Ośrodka „Brama Grodzka – Teatr NN” i portalu „Świdnik na kartach historii”. W artykule zostały wykorzystane screeny z filmu dokumentalnego w reżyserii Artura Kalickiego „Historia pisana jednym śladem” wyprodukowanego przez OTO Agencję Producencką i Alter Ego.
Tekst Marta Mazurek