fbpx

Jazz & wino

24 czerwca 2015
Komentarze wyłączone
1 425 Wyświetleń

syntonia_4Lubię. Wręcz pożądam chwil słuchania muzyki. Chwile, kiedy siadam w dużym fotelu – prezencie od przyjaciół – i zakładam słuchawki, wiem, że wybieram się gdzieś… Z każdą płytą gdzieś indziej. Lubię wziąć do ręki książkę, album i korzystając z wyobraźni, wyruszać w podróż. Najbardziej ekscytujące są jednak podróże, kiedy imaginacja łączy się z emocjami. Taka syntonia, czyli współbrzmienie. Syntonia to coś, co łączy ludzi poszukujących emocjonalnego kontaktu. Takie wycieczki czasami bywają niebezpieczne, bo nie chce się wracać do rzeczywistości.

Kiedyś pewnego wieczoru w odtwarzaczu schowała się płyta Mariusza Bogdanowicza i jego kwartetu pod jakże mi bliskim tytułem „Syntonia”. Dźwięki wypełniły mnie całkowicie i słowa autora wszystkich kompozycji, że syntonia to definicja muzyki – współbrzmienie i emocje. Tak też było i jest nadal, kiedy tylko włączam „Syntonię”. Nie będę opisywał słowami muzyki, której słucham, bo jest to bardzo indywidualne, wręcz intymne. Nie jestem recenzentem, a jedynie fanem jazzu, który momenty integracji „dźwiękowej” uważa za niezwykle ważne, wręcz inspirujące. Często artyści/kompozytorzy, tytułując utwór, wręczają nam swój przewodnik. Ale także bywa często, że się zgubimy i pójdziemy inną drogą, by odnaleźć miejsca niekoniecznie przez autora wybrane, opisywane. Czy jest to więc podróż zorganizowana, czy też indywidualny wyjazd? To chyba każdy oceni na miejscu, wyjmując płytę lub wciskając ponownie „play”. Podczas takich sesji zdarza mi się doszukiwać się podobieństw z muzyką już gdzieś słyszaną, zapamiętaną. Recenzenci lubią porównania, szufladkowanie, bo to ułatwia pozycjonowanie artysty w głowach, uszach słuchaczy i na półkach sklepowych. Sam od czasu do czasu lubię odnajdywać dźwięki gdzieś zasłyszane i zastanawiać się, na ile jest to przypadek, a na ile inspiracja. Bo przecież wszyscy mamy jakiegoś inspiratora w życiu, a niektórzy mają jeszcze inspicjenta. Jak żyć… Mariusz Bogdanowicz to kontrabasista, który tworząc muzykę, potrafi skleić materię wrażliwą i melodyjną ze strukturą rytmu jazzowego, dodając składniki scalające kompozycje. Może brzmi to jak jakiś przepis kulinarny, ale muzyka to też jest pewien rodzaj konsumpcji potrzebnej do życia. Komponowanie to jedno, zaaranżowanie to drugie, a element trzeci, bez którego dwie pierwsze czynności pozostają papierem nutowym w biurku, to budowa zespołu. Mariusz Bogdanowicz ma na tym polu także wiele sukcesów, bo potrafił zarazić do swojej idei wiele znakomitości. Zespół, który towarzyszy Mariuszowi Bogdanowiczowi, to rzec można miks niebezpiecznie efektowny. Adam Wendt, saksofonista, kompozytor, wirtuoz z niezwykłą charyzmą i wrażliwością. Lubię jego sound, bo jest taki „popowy”, kolorowy. Sebastiana Frankiewicza (perkusja) wielu znawców uważa za jednego z najzdolniejszych, wrażliwych perkusistów jazzowej sceny muzycznej w kraju. Jego gra nie jest wyprzedzająco hałaśliwa, a uzupełniająco taktowna. Miłosz Wośko to fajny gość za klawiaturą, którą traktuje niezwykle inspirująco. Mariusz Bogdanowicz to kontrabasista, kompozytor, wykładowca akademicki (UMCS), producent, dziennikarz, erudyta i gawędziarz. Patrzenie na jego grę jest hipnotyzujące. Uwielbiam jego skupienie, charakterystyczne rytmiczne „synkopowanie” nogą i poprawianie okularów. Uśmiech zadowolenia, krótkie spojrzenia po kolegach i 1, 2, 3… Po koncertach gawędziarz, pełen anegdot jazzowych i nie tylko. Tego niestety na płytach nie ma. Na krążku wielu znamienitych gości (Andrzej Jagodziński – fortepian, Kuba Badach – śpiew, Marcin Olak – gitary i Piotr Schmidt – trąbka). Są takie momenty, kiedy muzykę można zobaczyć nie tylko w wyobraźni, ale na żywo. A takie momenty to koncerty „ lajf”. I wyobraźmy sobie niedaleki Kazimierz Dolny, wąwóz jak w Narnii, a w nim scenę, leżaki, ludzi i muzykę. Współbrzmienie natury z emocjami muzyków na scenie i to wszystko otacza słuchaczy. Jakże to piękny moment, magiczny, dlatego też za krótki. Bis, bis, a po nim cisza, mrok – piękny i straszny, ale potrzebny, by mieć czas na powrót, tęsknotę. Warto szukać takich chwil, koncertów, płyt. Polecam wszystkim pełnoletnim wzięcie sobie czegoś od kolegi obok, jest jeszcze bardziej „syntonicznie”.

Na zdjęciach z koncertu w wąwozie hotelu Berberys w Kazimierzu Dolnym zespół Mariusza Bogdanowicza uległ specjalnej modyfikacji: Lider MB, Adam Wendt, Paweł Tomaszewski – piano i Cezary Konrad – perkusja. Było magicznie jazzowo.

Tekst Wojciech Mościbrodzki

Foto Paweł Waga, Wojciech Mościbrodzki

Komenatrze zostały zablokowane