fbpx

Kocia kołyska: Co na to Spielberg ?

17 lipca 2017
2 186 Wyświetleń

Na zapowiadanej od roku prapremierze nowej komedii Juliusza Machulskiego „Volta”, która miała miejsce w Lublinie – pierwsze 40 minut prawie przespałam, bo i nie bardzo było wiadomo o co chodzi. A prawie, ponieważ błogość w wygodnym fotelu co jakiś czas była przerywana komentarzami siedzącej obok mnie pani – O, popatrz, Lublin, znowu Lublin, jak gdzie, no na Zielonej. Trzeba zaznaczyć, że widownia filmu, którego akcja w przeważającej części rozgrywa się w Lublinie, podzieliła się na dwie frakcje. Jedna to lokalni patrioci, którzy kupili film bez względu na wszystko, a druga to wielbiciele komediowego talentu Juliusza Machulskiego, który niestety wypalił się dobre kilkanaście lat temu.

To cudowne dziecko polskiej kinematografii, wychowane na planach filmowych swojego ojca Jana i za kulisami sztuk teatralnych, w których grywała matka Halina, nieustannie nominowane i nagradzane od 26 roku życia. Wkrótce po filmie „Vabank” i największym hicie polskiej kinematografii „Seksmisji”, w pierwszej połowie lat 80. Machulski przebywał na stypendium artystycznym w Kalifornii. Podobno miał okazję spać na kanapie w salonie samego Stevena Spielberga. Co mu się wtedy przyśniło, Bóg jeden raczy wiedzieć, ale musiało być na bogato, skoro po kolei i w krótkich odstępach czasu powstały takie filmy, jak druga część „Vabank”, „Kingsize” i „Deja vu”. Filmy nie tylko z bardzo dobrze zawiązaną i rozegraną intrygą, ale i śmieszne od początku do końca, ze znakomicie napisanymi dialogami, dzięki którym aktorzy grający dalej niż na drugim planie kilkoma zdaniami zapisali się w polskiej popkulturze. I o to właśnie chodzi w komedii –o śmieszne dialogi, co Machulski przez pierwszą połowę swojej kariery z powodzeniem kultywował.

W przypadku „Volty”, która opowiada o historii pewnego znaleziska, a tak naprawdę o wszystkich odcieniach pazerności, mamy do czynienia z doskonale skrojonym inteligentnym scenariuszem i zaskakującym zakończeniem. Scenariusz przypomina działanie misternie zbudowanego mechanizmu, w którym każdy element ma swoje konkretne przeznaczenie i znakomicie się w tym sprawdza. Ale mechanizmy są bezduszne i nie ma tu miejsca na „treści miękkie”. Więc poza kilkoma żartami sytuacyjnymi oraz dialogami typu „Pojechałabym gdzieś, gdzie nigdy nie byłam… Do Świdnika” (żart ładny, ale za bardzo lokalny) jest mało śmiesznie. Na tyle za mało, że na plan pierwszy wybija się drugoplanowa postać Kazimierza Dolnego, przekonująco zagranego przez Jacka Braciaka, prymitywnego kandydata na urząd prezydenta, który Polskę zamierza uczynić monarchią. Wypowiedziana przez niego kwestia „Nie chwalmy skóry na niedźwiedziu” zripostowana przez jego mentora Bruno Voltę „Nie dzielmy skóry na niedźwiedziu. Nie dzielmy, Kaziu” i spuentowana przez Dolnego „Masz rację. Nie dzielmy. Łączmy” już znalazła się w nieoficjalnej księdze przysłów polskich. Machulski ma rękę do poprowadzenia małych ról zagranych przez duże nazwiska. Dzięki temu emocjonalnie minimalistyczny bandzior zagrany przez Cezarego „Gold” Pazurę po dość długiej przerwie przywraca wiarę w talent tego aktora. Nie można tego niestety powiedzieć o drętwych postaciach Wiki (Olga Bołądź) i Agi (Aleksandra Domańska). Dwie pierwszoplanowe bohaterki, którym reżyser dał się zdominować zarówno przez Voltę ( Andrzej Zieliński), jak i jego prostackiego klienta. Natomiast bohaterem, który dał sobie radę bez pudła z całym filmem, z pewnością jest Lublin (realizacja częściowo została sfinansowana przez Miasto Lublin z okazji obchodzonego właśnie 700-lecia). Pokazany szeroko, z rozmachem, ale i klimatycznie, wygląda jak miasto z południa Europy z zadowolonymi mieszkańcami i dużą ilością słonecznych dni. A zrealizowanie jednej ze scen w kaplicy Świętej Trójcy na lubelskim zamku zrobi marketingowi miasta więcej niż całe nakłady turystycznych folderów. Zresztą Lublin ma szczególne miejsce w sercu Machulskiego i to nie tylko ze względu na wyreżyserowanie „Machia” w Teatrze Starym czy najnowszej produkcji. Rodzina Machulskich przez jakiś czas mieszkała w Lublinie, przyszły reżyser tu chodził do szkoły, a latem wolny czas najbardziej lubił spędzać z ojcem, pływając kajakiem po Bystrzycy.

Reasumując. Piękna ta „Volta”, choć wcześniejszych sukcesów reżysera raczej nie powtórzy. Ale może nie dzielmy skóry na niedźwiedziu, tylko łączmy i poczekajmy na recenzje. Premiera już 7 lipca.

tekst Grażyna Stankiewicz

Zostaw komentarz