fbpx

Kocia kołyska: Wyje, bo wyje

26 sierpnia 2016
Komentarze wyłączone
897 Wyświetleń

Fekieton 111Wychowałam się w kulcie bohaterów Powstania Warszawskiego, choć nikt z mojej rodziny nie uczestniczył w powstaniu. Ale tak należało, a w tzw. porządnych domach przez pamiętanie oddawało się hołd historii, z którą władze komunistyczne miały problem. Przez cały okres PRL-u Mama przynosiła cudem zdobyte wydawnictwa dotyczące zrywu warszawiaków, które z dumą stawiała na półkach (obok załatwionych spod lady w pewnej księgarni w Sopocie książek Melchiora Wańkowicza i przywożonych przez Ojca z zagranicy zeszytów paryskiej „Kultury”). I nawet nie chodzi o treść mocno korygowaną przez cenzorów, tylko o zdjęcia. Zdjęcia twarzy, zdjęcia budynków, zdjęcia zabitych. Inną obowiązkową pozycją w moim domu był bogato ilustrowany album ze zdjęciami w mocno zużytej już dziś płóciennej obwolucie ze złotymi literami pokazujący ogrom zniszczenia Warszawy, wydany na początku lat 50., kiedy „cały naród odbudowywał stolicę”. Zdjęcia robiące piorunujące wrażenie, bo pokazujące kamień na kamieniu tam, gdzie dziś jest śródmieście, z zaznaczonymi ścieżkami w miejscu, gdzie przed wojną były eleganckie, nowoczesne ulice. Widoki przypominające zresztą krajobraz Hiroszimy po zrzuceniu bomby atomowej. I jeszcze jedno ważne zdjęcie w mojej grze wyobraźni sprzed lat. Postać byłego prezydenta USA Herberta Hoovera, który w 1946 roku odwiedził Warszawę, organizując pomoc w ramach UNRRA, dzięki czemu miliony Polaków otrzymały wsparcie w postaci żywności i odzieży. Były prezydent stoi samotnie, ubrany w obszerny prochowiec i w eleganckim kapeluszu na tle kamiennej, niemal płaskiej pustyni. Bo tak właśnie w przeważającej części wyglądała Warszawa. Po odwecie Niemców za powstanie w getcie, Powstanie Warszawskie i niedługo później po wyzwoleniu przez kroczącą na Berlin Armię Czerwoną. Ktoś wpadł na dobry pomysł, aby nanieść na zdjęcia ukazujące współczesną Warszawę sytuacje z okresu powstania i pokazać, co było, co się wydarzyło i co jest dziś. Takie przypomnienie dla tych, którym nie udało się tego przyswoić.

 

Kiedy oglądam amerykańskie produkcje filmowe, w jednym momencie zawsze przechodzą mi ciarki po plecach. I nieważne, czego te filmy dotyczą – czy inwazji obcych na Ziemię, zawieruszonej w kosmosie komety zmierzającej w kierunku naszej planety w celu jej unicestwienia czy buntu w więzieniu w słusznej sprawie, zwłaszcza kiedy jednym z więźniów jest Robert Redford. To wciągana powoli i z pietyzmem lub już powiewająca nad gruzami Waszyngtonu flaga narodowa. Amerykanie mają w sobie godną pozazdroszczenia potrzebę demonstrowania swoich uczuć w kwestii przywiązania do ojczyzny, włącznie z instalowaniem flagi na trawniku przed niemal każdym domem. No ale państwo jest stosunkowo młode, bo liczące zaledwie 240 lat i może po prostu jeszcze nie nacieszyli się swoją niepodległością. Ale trzeba powiedzieć, że z symbolami narodowymi ruszyło się coś i w Polsce. Zwłaszcza podczas rozgrywek Euro, kiedy nawet lusterka samochodowe zostały udekorowane biało-czerwonymi „śpioszkami”. Nie można narzekać 1 i 3 maja i 11 listopada. Natomiast z biało-czerwonej symboliki nader chętnie korzystają narodowcy. Podczas pogrzebu odciętej przez funkcjonariuszy UB głowy Józefa Franczaka ps. „Lalek”, najbardziej znanego powojennego partyzanta, ukrywającego się do 1963 roku w okolicach Piask, uczestniczący w uroczystości narodowcy mieli najbardziej dekoracyjne wieńce, na których wizerunek legendarnego partyzanta spowity był narodowymi barwami. I to na bogato. Tak, tak, to ten sam pogrzeb, podczas którego całkiem spora część lokalnej społeczności, oparta o płot vis-à-vis wejścia na cmentarz, w milczeniu obserwowała uroczystość, po zakończeniu której, wymieniając się znaczącymi spojrzeniami, rozeszła się w milczeniu. Więc jaki jest ten dzisiejszy patriotyzm i pamiętanie o tych, którzy w trudnych czasach tworzenia się historii dokonywali wyborów?

 

W pierwszy dzień sierpnia na jednym z lubelskich osiedli spacerujący ze swoją matką dwaj mali chłopcy zaczęli dopytywać się, dlaczego coś wyje. Przed chwilą zegarki pokazały godzinę 17.00. Właśnie w tym momencie stanęła cała Warszawa, w licznych miejscach w Polsce wielu z nas przystanęło na chwilę lub uczciło godzinę wybuchu powstania w sobie wiadomy sposób. Młoda matka z lubelskiego osiedla, wybierając numer w komórce, zniecierpliwiona odpowiedziała – „Wyje, bo wyje”. I bądź tu bohaterem, i bądź tu patriotą.

Grażyna Stankieiwcz

Komenatrze zostały zablokowane