To miał być wielki skok. Pozwoliłby złodziejom na dobrych kilka miesięcy wystawnego życia. Jednak marzenia przestępców spełniają się tak samo rzadko jak innych ludzi. Wszystko poszło nie tak. Zamiast obfitego łupu był trup.
Wczesnym rankiem 19 lipca 1930 r. mieszkańcy jednego z domów przy ulicy Polnej w Puławach znaleźli na podwórzu posesji podziurawione kulami rewolwerowymi ciało mężczyzny w policyjnym mundurze. Leżał z szeroko rozkrzyżowanymi ramionami.
Był to, jak go wkrótce zidentyfikowano, posterunkowy Karol Taracha z puławskiego komisariatu. Lekarz stwierdził zgon, a sekcja zwłok ustaliła, że funkcjonariusz policji otrzymał cztery rany postrzałowe. Zginął od kuli, która trafiła go w głowę. Taracha został brutalnie zamordowany w trakcie pełnienia służby patrolowej.
Otwarte okno na podwórze
Zabójstwo policjanta wywołało w Puławach wstrząsające wrażenie. Karol Taracha był znany w tym rejonie miasta, często patrolował Polną i pobliskie ulice. Cieszył się szacunkiem oraz sympatią mieszkańców.
W tamtych czasach policjanci często ginęli w walce z przestępcami. Tracili życie podczas pościgów za bandytami i w wyniku niezachowania ostrożności w trakcie zatrzymania. Byli od nich gorzej uzbrojeni, do życzenia pozostawiało przeszkolenie funkcjonariuszy, czasami do głosu dochodziła niepotrzebna brawura. Czy tak było tym razem?
Dochodzenie w sprawie morderstwa Karola Tarachy prowadzili agenci urzędu śledczego w Lublinie. Po przybyciu na miejsce zbrodni poczynili kilka ważnych spostrzeżeń. Na parterze domu, przy którym doszło do zabójstwa, znajdował się sklep jubilerski. Przyjęto, że zastrzelenie policjanta w tym miejscu nie było przypadkowe. Czyżby Taracha przyłapał złodziei na gorącym uczynku próby włamania do jubilera i przypłacił to życiem?
Nie stwierdzono jednak żadnych śladów na poparcie tego przypuszczenia. Drzwi i okna sklepowe były nienaruszone. W środku panował wzorowy porządek. Właściciel zapewnił policję, że nic nie zostało skradzione.
Jak się jednak wkrótce okazało, nie był to całkowicie błędny trop. Uwagę śledczych zwróciło szeroko otwarte okno od podwórza w mieszkaniu nad sklepem jubilera. Należało ono do Leszka Marynowskiego, urzędnika Sejmiku Powiatowego w Puławach. Mężczyzna przebywał służbowo poza miastem, więc nie nocował w domu. Ściągnięty do Puław w trybie pilnym stwierdził, że mieszkanie zostało splądrowane i okradzione. Utracił budzik i portfel z niewielką ilością gotówki.
Przeprawili się przez Wisłę
To nie było jedyne odkrycie. Pod oknem widniały ślady męskich butów średniego rozmiaru. Uznano, że pozostawił je złodziej, który po dokonaniu kradzieży u Marynowskiego wyskoczył z mieszkania na pierwszym piętrze.
Ale to nie wszystko. Takie same ślady policja zabezpieczyła przy wejściu do sklepu jubilerskiego. Cóż to mogło oznaczać? Brano pod uwagę różne hipotezy, jednakże najważniejszym zadaniem było ustalenie tożsamości mordercy i aresztowanie go. Zadanie było niełatwe, ślady butów to nie wizerunek.
Policja wzięła pod lupę puławskich kryminalistów. Na przesłuchaniach maglowano ich w przód i w tył, jednakże nie znaleziono dowodu, by któryś z miejscowych złodziei przebywał w nocy 19 lipca na ulicy Polnej w celach przestępczych.
Przełom nastąpił po tygodniu od zabójstwa posterunkowego. Śledczy nie wykluczali, że sprawca, a raczej sprawcy – bo założono, że było ich co najmniej dwóch – przyjechali do Puław na tak zwane gościnne występy bądź po morderstwie w pośpiechu opuścili miasto, spodziewając się energicznych działań policji. Dlatego też szukano świadków ich ucieczki. I to był strzał w dziesiątkę. Zeznanie robotnika kolejowego znacznie przybliżyło detektywów do rozwiązania zagadki.
– Wczesnym rankiem widziałem dwóch podejrzanie wyglądających mężczyzn, idących w kierunku stacji Gołąb. Szli bardzo szybko, niespokojnie się rozglądali. Od razu pomyślałem, że to jakieś gagatki – zeznał do protokołu ów robotnik.
Podał ich dokładne rysopisy. Jak się okazało, osobników tych widziano również w okolicach Gołębia, jak przeprawiali się na drugą stronę Wisły. Za Wisłą kończył się powiat puławski, a zaczynał garwoliński. Przy współpracy tamtejszej policji zatrzymano podejrzanych w miejscowości Garbatka. Jednym z nich był dobrze znany organom ścigania „zawodowy” włamywacz Feliks Niewiadomski vel Zachariasz Niedopytalski vel Józef Malinowski. Drugim 21-letni Stanisław Gołąbek, także z zamazaną złodziejską kartoteką, choć nie tak opasłą jak jego starszego kompana.
Oskarżeni o zabójstwo posterunkowego Tarachy początkowo utrzymywali, że są niewinni, Twierdzili, że krytycznej nocy w ogóle nie byli w Puławach. W tym momencie policja przyłapała ich na kłamstwie, jako że robotnik kolejowy i inni świadkowie rozpoznali podejrzanych na okazaniu. Toteż nie pozostało im nic innego niż przyznać się do zbrodni. Aczkolwiek jeden na drugiego zrzucał winę za zastrzelenie policjanta.
Nieudana wyprawa złodziejska
Starszy z nich od dłuższego czasu planował grubszy złodziejski skok. Przyjechał do Puław i postanowił obrobić jubilera na Polnej. Wezwał Gołąbka, powiedział mu, co zamierza, a tamten zgodził się na udział we włamaniu.
Nie chcieli forsować wejścia, które znajdowało się od frontu domu, zresztą zamek nie był na ich siły i umiejętności. Postanowili dostać się do sklepu przez podłogę, Włamali się więc do suteryny zajmowanej przez niejaką Majową (kobiety od paru dni nie było w Puławach, więc nie zgłosiła włamania). Stwierdzili jednak, że tą drogą też nie wejdą do sklepu jubilerskiego.
Posilili się wiktuałami gospodyni i wyszli zrezygnowani. Zdecydowali się jednak nie wracać bez łupu. Zauważyli otwarte okno na piętrze. Po krótkiej obserwacji stwierdzili, że nikogo nie ma w mieszkaniu i postanowili zaryzykować.
Odtąd ich wyjaśnienia były sprzeczne. Gołąbek zeznał, że został na zewnątrz na czatach, a jego kompan trojga nazwisk wszedł przez okno do mieszkania i rzucał mu skradzione przedmioty.
– Naraz zobaczyłem przed sobą policjanta, który na mój widok krzyknął „stój”. Nie posłuchałem, zacząłem uciekać. Po chwili usłyszałem strzał, obróciłem się i ujrzałem Niewiadomskiego z dymiącym rewolwerem. Policjant leżał na ziemi. Mój kolega strzelił do niego jeszcze dwa albo trzy razy, po czym dogonił mnie i razem uciekliśmy – zeznał Gołąbek.
Według Niewiadomskiego vel Niedopytalskiego vel Malinowskiego było na odwrót. To on został na czatach, zaś Gołąbek okradał mieszkanie, a potem strzelał do posterunkowego, który ich przyłapał na gorącym uczynku.
Kilka miesięcy później obaj odpowiedzieli za zbrodnię w Sądzie Okręgowym w Lublinie. Rozprawa odbyła się na sesji wyjazdowej w Puławach. Za zgodną z prawdą uznano wersję Gołąbka. Wszak w duetach złodziejskich kradzieży dokonuje starszy, bardziej doświadczony, a młodszy stoi na czatach. Ponadto zabezpieczone ślady butów pasowały do Niewiadomskiego vel Niedopytalskiego vel Malinowskiego. Sąd uznał, że to on zastrzelił funkcjonariusza policji i wyrokiem z dnia 25 kwietnia 1931 r. skazał go na bezterminowe więzienie. Na 5 lat za współudział w kradzieży poszedł siedzieć Stanisław Gołąbek.
Posterunkowy Karol Taracha został pośmiertnie odznaczony przez Prezesa Rady Ministrów Krzyżem Zasługi za dzielność.
tekst Mariusz Gadomski, foto Narodowe Archiwum Cyfrowe