Czy trudniej jest dotrzeć w najdalszy zakątek Afryki czy w zakamarki duszy napotkanego tam człowieka? O sztuce podróżowania oraz fotografii z Krzysztofem Weremą rozmawia Grzegorz Zawistowski.
Krzysztof, Twoją pierwszą profesją jest fotografia reklamowa. Pasją – podróże. Jak łatwo się domyślić, podróżując, fotografujesz. Owocem tego mariażu są bardzo ciekawe cykle fotograficzne. Gdybyśmy chcieli odwołać się do pewnych rozpoznawalnych etykiet, moglibyśmy skonstatować, że Twoje podróżnicze zdjęcia utrzymane są w konwencji National Geographic. Schodząc na poziom bardziej szczegółowych podziałów, moglibyśmy tam wyodrębnić świetne cykle portretowe. Przyglądając się temu z zewnątrz, widzę, że w środowisku fotograficznym funkcjonujesz jako fotograf (prezentacje, wystawy). W środowisku podróżniczym jako podróżnik – prelegent, uczestnik podróżniczych festiwali. Czy mógłbyś nam rzucić nieco więcej światła na Twoje aktywności?
To, co przywożę ze swoich wypraw, jest po prostu atrakcyjne dla obu tych środowisk. W marcu, niedługo po moim powrocie z Afryki, swoje zdjęcia z Sudanu Południowego prezentowałem fotografom. Zrobiłem to w ramach lubelskiej Akademii Odkryć Fotograficznych. Z kolei w pierwszych dniach kwietnia zostałem zaproszony pod Szczecin na bardzo znaną imprezę podróżniczą – Gryfiński Festiwal Miejsc i Podróży WŁÓCZYKIJ. Byłem tam jednym z prelegentów. Moja prezentacja otwierała cały festiwal. Miałem przyjemność wystąpić obok takich tuzów jak Mariusz Szczygieł, Grzegorz Kapla czy Przemek Kossakowski. Z kolei w maju i w czerwcu czekają mnie kolejne wystawy fotograficzne. Tym razem w Lublinie (termin majowy) oraz w Warszawie – 23 czerwca, Galeria Apteka Sztuki.
Ponieważ zdarza mi się robić zdjęcia, wiem, że kluczową kwestią w fotografii, którą Ty uprawiasz, jest coś, co na własny użytek nazywam skróceniem dystansu socjologicznego. Spójrzmy na Twoje wyprawy z boku. Przylatujesz do Afryki z zupełnie innego świata. Wyglądasz inaczej, mówisz inaczej, zachowujesz się inaczej. Dodatkowo wpisujesz się, chcąc nie chcąc, w pewne matryce kulturowe. Na przykład w schematy wzajemnych relacji, które powstały jeszcze w epoce kolonializmu. A jednak, po obejrzeniu prawie 3 tysięcy Twoich zdjęć z Sudanu Południowego, nie mam wątpliwości – ludzie, których odwiedziłeś, pozwolili Ci na znaczne skrócenie dystansu. Może nawet troszkę Cię polubili. Na takie traktowanie trzeba sobie zwykle zapracować. Jak dużo energii, pasji, inwencji musiałeś w to włożyć?
Większość z nas, przynajmniej na poziomie ogólnym, wie, jak pozyskać czyjeś zaufanie i przychylność. Okazujemy mu szacunek, dostrzegamy, a zarazem nie naruszamy jego granic. Jesteśmy uważni i empatyczni. Powstaje jednak pytanie, jak wyrazić taką postawę w konkretnej, nierzadko egzotycznej sytuacji? Tutaj potrzebna już jest wiedza na temat odwiedzanych przez nas miejsc i społeczności. Tu przydaje się także dobra intuicja. Aby mógł powstać dobry portret (a na nich najbardziej mi zależało), musiałem zbliżyć się do Mundari. Kluczowe są tu trzy rzeczy – kontakt wzrokowy, uśmiech oraz dotyk. W praktyce wyglądało to tak, że musiałem poddać się bardzo dokładnej „lustracji” z ich strony. Każdy chętny mieszkaniec wioski oglądał mnie z zaciekawieniem, od stóp po czubek głowy. Kto chciał, mógł mnie też dotykać, sprawdzając w ten sposób budowę ciała czy też stan moich mięśni. Szczególną frajdę sprawiało im skubanie mojego owłosienia na rękach oraz dotykanie moich włosów na głowie. Mówiąc krótko, budziłem duże zainteresowanie. Ale to nie wszystko. Czymś, co mogło mi naprawdę bardzo pomóc w kontaktach, było pochwalenie się jakąś ciekawą umiejętnością.
To ciekawe. Jak sobie z tym poradziłeś? Czy rzeczywiście jakaś umiejętność pomogła Ci w kontakcie z członkami plemienia?
Przemierzająca Sudan Południowy ludność Mundari od tysięcy lat żyje w bardzo „intymnej” relacji z bydłem, które wypasa. Bez cienia przesady możemy powiedzieć, że cała ich egzystencja opiera się na posiadanym stadzie. Każdy problem stada staje się więc ich własnym problemem. Tym sposobem ewentualne choroby, pomory czy kradzieże bydła wpływają bezpośrednio na los całej plemiennej społeczności. Wiedząc o tym, chciałem dyskretnie a zarazem wyraźnie zakomunikować moim gospodarzom, że ten świat nie jest mi całkiem obcy. Zrobiłem to w dość osobliwy sposób. Jaki? Pokazałem im, że ja także potrafię doić krowę. W dodatku na dwa różne sposoby. Umiejętność tę zawdzięczam mojej ukochanej babci Eugenii. Pokaz zakończony został wspólnym spożywaniem mleka.
Od tej strony Cię nie znałem! Warto jest spędzać dzieciństwo u rodziny na wsi. Jakie wrażenie zrobiła Twoja prezentacja?
Z całą skromnością – mam wrażenie, że entuzjastyczne. I to właśnie takie drobne, ale konkretne sytuacje skracają dystans, wywołują uśmiech i wprowadzają pewien luz. Wywołują życzliwy uśmiech. Pokazują też pewne punkty wspólne. W dodatku tam, gdzie nikt by się ich nie spodziewał – na przykład w okolicach krowiego podbrzusza. Ale żeby moje opowieści nie zabrzmiały zbyt zabawowo, chcę w tym miejscu podkreślić, że wiele obowiązków oraz trudów codziennego życia Mundari przekracza nasze europejskie wyobrażenia. Szczególnie, gdy trudy te spadają na barki kilkuletnich dzieci.
To smutne. Ale wróćmy do Twoich starań o głębsze wejście w plemienną społeczność. Czy dotychczasowe Twoje działania okazały się wystarczające?
Nie do końca. Chciałem jeszcze mocniej do siebie przekonać mężczyzn. Przedstawiciele plemienia Mundari są dość silni i wysportowani. Zależało mi, by to pokazać w moich portretach. Ich siła wynika już z samych fizycznych wyzwań codzienności. Zajmowanie się stadem. Okolicznościowa potrzeba walki wręcz. Konieczność posługiwania się karabinem maszynowym w celu ochrony stada przed kradzieżą lub przed drapieżnikami. Już mali chłopcy wdrażają się w te obowiązki, ćwicząc poprzez zabawę miejscową wersję zapasów. Pokazują to zresztą moje zdjęcia. Krótko mówiąc, niełatwo tamtejszym mężczyznom na polu sprawności fizycznej czymś zaimponować. No, a z drugiej strony wiesz, że musisz to zrobić, bo chcesz się wkupić w ich łaski, by w ostatecznym efekcie być dopuszczonym bliżej. A być bliżej to widzieć więcej, głębiej, dokładniej. Być bliżej to także możliwość zrobienia zdjęć portretowych. Zdjęć, których bez zaufania i życzliwego przyzwolenia fotografowanych nie da się po prostu wykonać.
Poznaliśmy się 20 lat temu. Na boisku. Wiem, że na poziomie sportowym jesteś twardym zawodnikiem. Potrafisz zawalczyć. Tym bardziej jestem ciekaw, co im pokazałeś?
Zrobiłem przysiad na jednej nodze. Wymaga to sporej siły, ale nade wszystko odpowiedniej techniki. Nie każdy potrafi to zrobić. Pokaz sprawności zjednał mi męską przychylność. W ten sposób zostałem dopuszczony do męskiego kręgu. Wspólne wypicie mleka z wędrującej z rąk do rąk misy potwierdzało, że jestem już na kolejnym etapie zażyłości. A etap następny to już palenie wędrującej przez męski krąg fajki. Czyli kontemplacyjne inhalowanie miejscowych specyfików.
„Wspólne picie mleka”? W sporej części Polaków taki scenariusz może wywoływać głębokie rozczarowanie. W naszych słowiańskich realiach nie przy misce mleka siada się wieczorem z kolegami do stołu. Ale to, o czym mówisz, to przecież nie konsumpcja ani nie rozrywka. To bardzo ważny miejscowy rytuał. To sposób na włączenie Cię „szybką ścieżką” do plemiennej społeczności. Zaś co do fajki, to domyślam się, że wspólne zapalenie sziszy mogło stanowić apogeum Twojego zespolenia z plemieniem Mundari…
Ha, ha. Powiedzmy, że tak…
Uspokójmy w tym miejscu wrażliwszą część naszych czytelników gromką deklaracją, że chociaż paliłeś, to zupełnie się nie cieszyłeś. Był to, po prostu, kolejny rytuał. Kolejny, niezbędny do przejścia, etap znajomości.
Zgadza się. Domykając ten wątek. Zarówno samej podróży, jak też fotografowaniu, dobrze robi umiejętność dyskretnego wtopienia się w społeczność, którą odwiedzasz. Wpływa to pozytywnie i na przebieg całego twojego pobytu, i na wartość robionych przez ciebie zdjęć.
Rozumiem, że to, co mówisz, jest wynikiem również wcześniejszych Twoich doświadczeń. Sudan Południowy to już kolejny Twój wyjazd do Afryki. Wcześniej odwiedzałeś między innymi RPA i Namibię. Gdyby ktoś chciał pójść w Twoje ślady, jakich rad byś mu udzielił?
Wskazałbym na zasadnicze różnice między turystycznym lataniem w konwencji last minute a wyprawami w afrykański interior. Wyjazdy, które organizuję, wiążą się z opuszczeniem naszej europejskiej strefy komfortu. W związku z tym wymagają długich i szczegółowych przygotowań. Musimy jak najlepiej rozpoznać teren i precyzyjnie zaplanować logistykę. To wszystko przekłada się na czas i koszty, które musimy ponieść.
Chyba domyślam się, o czym mówisz. Będąc cztery lata temu w Etiopii, zderzyłem się z taką oto sytuacją, że w kilkumilionowej stolicy kraju było zaledwie kilka bankomatów. Będąc z kolei w RPA, zetknąłem się z bardzo drogim, cenowo wręcz zaporowym internetem. A przecież, w przeciwieństwie do Ciebie, poruszałem się głównie po dużych miastach, wręcz po metropoliach.
Dokładnie tak. Natomiast tam, gdzie ja bywam, kończy się wszelka infrastruktura. Tu już nie chodzi nawet o bankomaty. Tutaj kończą się drogi. Często jedynym rozwiązaniem jest przelot awionetką. Bywa, że z kozą na sąsiednim siedzeniu. Kolejne wyzwanie stanowi bariera językowa. W Sudanie Południowym jest około 200 różnych grup językowych. Nawet w stolicy, Dżubie, nie zawsze wystarcza angielski. A kierując się na rubieże kraju, musimy korzystać już tylko z pomocy tłumaczy.
Do tego musimy chyba pamiętać o całym programie szczepień? Jeszcze w kraju, przed wylotem.
Niemal w całej Afryce obowiązuje szczepienie na żółtą febrę. Choć tutaj ważne jest, w który rejon kontynentu lecimy. Są miejsca, gdzie potencjalnych zagrożeń jest naprawdę niewiele. Ale są też takie miejsca, gdzie pomimo szczepień przeżyjemy sporą dozę niepokoju.
Nawet Cię nie pytam, czy planujesz następne wyprawy. Błysk w Twoim oku powiedział mi już wszystko. A gdyby któryś z czytelników zechciał tam pojechać? Co byś mu poradził?
Poradziłbym, by jechał! Ale pamiętajmy, Sudan nie jest miejscem do końca bezpiecznym. Jeśli już tam jechać, to pod czujnym okiem osoby z większym doświadczeniem. Ja wybieram się tam już w grudniu. Gdyby ktoś chciał dołączyć, zapraszam. Nie każdy jednak może sobie na taką podróż pozwolić. Choćby ze względu na wysokie koszty. Dlatego gorąco zapraszam na moje spotkania, prezentacje oraz wystawy. Dodatkowo można odwiedzić mój profil na Instagramie.
Cóż mogę powiedzieć. Potwierdzam, że warto. Bardzo Ci dziękuję za rozmowę.
Ja również dziękuję i jeszcze raz zapraszam. Do zobaczenia!