– Po co to robimy? Zawsze kręciły mnie tajemnicze miejsca, dziwne historie. Są na świecie ludzie, którzy szukają opuszczonych samochodów po to, by zrobić im perfekcyjną fotę, takie hobby, rodzaj kolekcjonowania. Ja jestem filmowcem, potrzebuję obrazu, dźwięku, muzyki. Te moje wraki mają duszę i historię, która powinna być opowiedziana – tak streszcza swój projekt Jacek Wawryszuk, pomysłodawca i reżyser filmu „Wraki Lubelszczyzny”.
Spotykamy się we Włodawie, skąd pochodzi Jacek, w barze w suterenie. Dym snujący się po pomieszczeniu gryzie w oczy, więc prosimy panią za barem o możliwość otwarcia drzwi, na co dowiadujemy się, że ona nie po to pali w kominku, żeby jej teraz wszystko wywietrzyć. Dopijamy więc kawę i ruszamy w teren. W okolicy Włodawy można obejrzeć kilka pojazdów, które staną się bohaterami filmu. Chociaż na YouTube można już zobaczyć wiele z nich w krótkich zajawkach – zwiastunach filmu, to jednak zobaczyć je tam, a zobaczyć je na żywo i poznać miejsce ich „pobytu”, to zupełnie co innego. Wyjeżdżamy w kierunku Korolówki, drogą z płyt, na której samochód wpada w wibracje, a rozmowa staje się niemożliwa. Skręcamy w szutrówkę, mijamy parę gospodarstw. Za stodołą jednego z nich, w asyście wysokich brzóz stoją…
Dwa garbusy i jeden Robur
Samochodom brakuje kilku szyb, klap silników. Jeden ma ciemny morski kolor, a drugi cukierkowy róż. Zmiękczyłby serce każdej kobiety. Delikatną kierownicę, też różową, opina cienka skórka zapinanego na zatrzaski ochraniacza. Wyglądają jak martwi kochankowie. Tyle wrażenia wizualne. A fakty? W 1933 roku Ferdinand Porsche dostaje od Adolfa Hitlera zadanie skonstruowania samochodu dla ludu, czyli po ichniemu volkswagena. Ma on spełniać określone wymagania konstrukcyjne i cenowe. Prostota konstrukcji ma eliminować usterkowość, a pojazd ma być dostępny dla kieszeni przeciętnego obywatela. Wybuch wojny pokrzyżował i powstrzymał realizację przedsięwzięcia, ale intencja Hitlera się spełniła – zaraz po wojnie ruszyła masowa produkcja, a garbusy były produkowane do 2003 roku. W sumie na świecie powstało ich ponad 21 milionów. Z czego dwa gniją pod Włodawą.
Jedziemy dalej. Następny pojazd to reprezentant enerdowskiej myśli technicznej. Jego nazwę należy łączyć z łacińską nazwą dębu: Quercus robur.
Ale Robur 3000 z 1986 roku nie jest wrakiem. Jest to stary, zasłużony samochód. Pomocnik, partner w pracy, którego nie może spotkać taki los, jak zezłomowanie. On tu ma dożywocie – na ogrodzonym terenie, nad stawem, w którym wiosną wesoło rechoczą żaby. Jest otoczony sentymentem i wdzięcznością. – Woziłem nim wszystko, materiały budowlane, ludzi, zrobiłem nim mnóstwo budów! Jest tu miejsce dla dziesięciu osób i jeszcze półtorej tony ładunku w tylnej, oddzielonej ścianą części. Ach, to dobry samochód był! – opowiada niemal wzruszony właściciel. Pewnie projektanci byliby dumni, słysząc taką opinię, bo właśnie taki samochód chcieli stworzyć – wszechstronny, wytrzymały i trwały jak dąb.
Suspens na Podzamczu
– Kiedy byliśmy dzieciakami, każdy wiedział, że coś tu jest, przechodziliśmy tędy w drodze do szkoły, zwłaszcza ci, którzy wybierali tę nie najkrótszą drogę – wspomina, śmiejąc się, Jacek. – Pod plandeką widać było wyraźnie kształt samochodu. Ale co jest pod nią? Wyobrażaliśmy sobie różne rzeczy, krążyły pogłoski o nieboszczyku… – Ten pojazd musiał wejść do projektu, nikt się jednak nie spodziewał, że będzie to takie trudne i czasochłonne. Właściciel pojazdu, starszy człowiek, mieszka daleko, nie chciał, żeby robić szum wokół jego pojazdu, żeby ktoś coś mówił, oglądał. Ale w końcu namawiany przez różne osoby, zgodził się. Wszystko zostało uwiecznione – wejście do sadu, kadry z daleka, ogólne i wreszcie ten moment, kiedy porośnięta zielonym mchem plandeka idzie w górę, jak kurtyna w teatrze. Tak została ujawniona syrena stojąca od kilkunastu lat pod plandeką w sadzie na włodawskim Podzamczu. Ale to niejedyna syrena w projekcie.
W trakcie powstawania filmu Jacek sam stał się właścicielem klasyka. To Syrena 105 z 1974 roku, biała, z wyraźnymi śladami rdzy wokół drzwi i chromowanym zderzakiem. Kiedy Jacek wziął do ręki stary papierowy dowód rejestracyjny w kolorze różowo-pomarańczowym, okazało się, że syrena dużą część swojego życia spędziła na ulicy, na której mieszkał Jacek w dzieciństwie. – Pamiętam ją, bawiliśmy się wokół niej. A teraz znalazłem ją w zupełnie innej miejscowości! Tak się w niej zakochałem, że śniła mi się po nocach. Niedługo zostanie uruchomiona, przyda się w czasie promocji filmu, jest częścią tego projektu. Będzie jedyną jeżdżącą syreną we Włodawie, więc stanie się to, czego oczekuję po naszym filmie – młodzi zobaczą samochód, który zniknął z naszych ulic.
Wiosną 2015 roku Jacek kupił nową kamerę i szukał ciekawego obiektu, na którym wypróbowałby jej możliwości. Jako pasjonat tajemniczych, nieznanych miejsc, wiercił dziurę w brzuchu szwagrowi, który wiedział o istnieniu stodoły pełnej porzuconych samochodów. Wreszcie szwagier zmiękł i pojechali. Miejsce było rzeczywiście niezwykłe. Wspomina to tak: – Stało tam kilka samochodów, których nigdy nie widziałem na oczy! Piękne klasyki, pewnie unikaty, zakurzone, zapomniane, zawalone jakimiś śmieciami. To wtedy pomyślałem – robię o tym film!
Jak w starym kinie
W tej stodole na skraju Lubelszczyzny, pod czułym okiem kamery, doszło do połączenia miłości do motoryzacji i potrzeby odgrzebania jakiejś ukrytej treści, eksploracji tajemnicy. I zrodził się plan. Znaleźć więcej takich miejsc, zapomnianych samochodów, wrośniętych w ziemię resztek, wrócić je do życia poprzez opowiedzenie ich historii. Jak trafiły do Polski, kto je tu sprowadził, kto był ich właścicielem w latach świetności i wreszcie – dlaczego stały się wrakami? Utrwalić to w postaci filmu, udźwiękowić. Do projektu dołącza Paweł Piędzio, przyjaciel Jacka, z zamiłowania fotograf. Pocztą pantoflową rozsyłają wici o poszukiwaniach porzuconych samochodów. Na odzew nie trzeba było długo czekać. Posypały się informacje z różnych stron województwa. To przerosło ich oczekiwania, myśleli, że z kamerą w plecaku obskoczą kilka stodół w najbliższej okolicy na rowerach. Zapakowali więc kamery, aparaty i cały potrzebny sprzęt, ale do rovera, i jeździli: powiat włodawski, okolice Chełma, Biłgoraj, okolice Puław, Lublina. Zebrali materiał o 27 pojazdach.
Tak naprawdę przygoda z filmem zaczęła się dawno temu w zupełnie innych okolicznościach. Włodawa, koniec lat dziewięćdziesiątych. Bloki, dzieciaki, hip-hop. Niby niewiele z tego może wyniknąć. Ale dzieciaki zaczynają tańczyć breakdance, zaczyna się pasja. Spotykają się, uczą, wyjeżdżają na pokazy, imprezy, koncerty. W gronie znajomych pada pomysł, by to nagrywać, bo jest fajnie, bo atmosfera super, bo postępy coraz większe. Jacek podejmuje wyzwanie. Zapoznaje się z kamerą, powstają pierwsze nagrania, pierwsze montaże, coś zaczyna wychodzić. Potem idzie całkiem nieźle, bo od 2005 roku, już w Warszawie, pracuje przy rejestrowaniu koncertów, imprez muzycznych, produkcji filmów, teledysków. Po kilku latach wrócił do Włodawy, nie uznając opinii, że tu się nic nie dzieje. Łącząc pasję do filmu z pracą zawodową, założył lokalną telewizję internetową TV Włodawa, produkuje filmy reklamowe, organizuje imprezy masowe, współpracuje z lokalnym samorządem. Projekt „Wraki Lubelszczyzny” realizuje prywatnie, bazując na własnych środkach finansowych. Korzysta z bezinteresownej pomocy przyjaciół. Także przy montażu czy udźwiękowieniu filmu liczy na wsparcie, również ze strony tych, z którymi pracował w okresie warszawskim. Historię przedstawionych w filmie pojazdów opowiadał będzie zza kadru narrator, przydałby się dobry głos, może nie aż Krystyny Czubówny, ale taki, który będzie brzmiał profesjonalnie i znajomo. Od strony muzycznej zaplecze jest szerokie, choć muzyk, na którego wsparcie Jacek liczył, zaczął właśnie karierę polityczną.
W filmie przedstawione zostaną portrety i historie kilkunastu pojazdów. Niektóre z nich to prawdziwe perełki, by wymienić choćby BMW Dixi. Facebookowy fanpage „Wraki Lubelszczyzny” polubiło już niemal pięć i pół tysiąca ludzi. Zwiastuny filmu na YouTube cieszą się równie dużym zainteresowaniem. Wokół filmu zawiązuje się grono ludzi, którzy pomagają, wspierają i oczywiście czekają na premierę. To znaczy, że projekt się podoba, że pomysł chwycił. Premiera filmu, początkowo planowana na jesień tego roku, została przełożona na maj 2016. Wiosenna aura pozwoli na lepszą oprawę wydarzenia. Autorzy projektu zamierzają połączyć pierwszą prezentację ze zlotem klasycznych pojazdów, które zimą raczej nie wyjeżdżają na ulice, lecz stoją w suchych garażach.
Fani czekają niecierpliwie. Może bohaterowie filmu – wraki, też czekają na to, aż staną się celebrytami? W pewnym sensie ożyją wtedy, będzie się o nich mówić, podziwiać ich specyficzny urok… Może liczą na to, że film odmieni ich los? Znajdą się nowi właściciele? Niewykluczone, że tak. Przecież odrestaurowanie starego samochodu to dziś sprawa modna i stosunkowo łatwa. Na zachętę warto przytoczyć sparafrazowane już przez kogoś słynne zapytanie Kennedy’ego: „Nie pytaj, co twój klasyk może zrobić dla ciebie, zapytaj, co ty możesz zrobić dla klasyka, dla historii motoryzacji?”.
Tekst Iza Wołoszyńska
Foto Krzysztof Stanek