fbpx

Pani Basia piecze chleb. I szarlotkę

20 grudnia 2019
1 456 Wyświetleń

tekst Magdalena Zabłocka, foto Marcin Pietrusza

Z dzieciństwem kojarzy mi się zapach jabłek. Leżeliśmy u ciotki pod jabłonką, najedzeni po same uszy, a obok stos ogryzków. Takich jabłek już nie ma, a ja pół życia oddałabym za te jabłka i za szarlotkę babci Lodzi. Wprawdzie nie jestem miłośniczką ciast, ale szarlotka pani Basi Krzyszczak, dobrego ducha naszego lubelskiego rzemiosła, bije na głowę nawet wypieki babci.

Pani Basia zawsze pachnie szarlotką, taki babciny zapach z dzieciństwa, świeżym pieczywem, a chociaż sama jest babcią, i to na zasłużonej emeryturze, w ogóle na babcię nie wygląda.

Lubicie cebularze?

Są sztandarowym produktem lokalnym Lublina, rozpoznawalnym już chyba na całym świecie, bo jak jakiś lublinianin jedzie w świat, wiezie ze sobą miłość do cebularzy. Ale mało kto wie, że cebularz jest też produktem wpisanym na unijną listę produktów chronionych. Gdyby nie pani Basia i pani Mariola Zubrzycka, nie doczekalibyśmy się takiego zaszczytu dla placka, który przez wieki był wypiekiem ubogich, najpierw ludności żydowskiej, a później i polskiej. Pani Basia o cebularzu i tajnikach jego wypiekania mogłaby napisać książkę, zwłaszcza że razem z mężem, panem Janem Krzyszczakiem, od lat prowadzą w Stasinie piekarnię „Pola”. Jest w niej miejsce na cebularza, jest i na szarlotkę, na chleb wygnanowski, na ciastka maszynkowe, na delicje w postaci makowców i serników. Prawdziwy raj dla łasuchów!

Dyplom mistrzowski i koty

Miłośnicy kotów też znajdą tu swoje miejsce. Pani Basia opowiada o swoim teściu, który pochodził z bardzo zacnej rzemieślniczej rodziny. Po jego śmierci w wielkim drewnianym stole, na samym końcu szuflady, zostały znalezione stareńkie gazety, dokumenty, pieniądze. Po dziadku Krzyszczaku pozostał też dom, a jakże, drewniany, meble i inne pamiątki. Szkoda by było, żeby takie cuda nie ujrzały światła dziennego, więc pani Basia z panem Janem założyli „Zagrodę piekarza”, takie muzeum, hołd dla całych pokoleń rzemieślników. Nie byliście? Musicie pojechać. Po podwórku majestatycznie przechadzają się koty, a będzie ich chyba z siedem, pulchniutkie, bo u piekarza biedy mieć nie będą, przyjazne, ocierają się przymilnie o nogi zwiedzających. Chyba nawet lubelski skansen nie jest w stanie poszczycić się takimi dobrami, jakie są u państwa Krzyszczaków. – Oj, pani Magdo! – mówi pani Basia. – To jest wózek, w którym mój mąż był wożony, kiedy był małym dzieckiem. Wózek żywcem wyjęty ze starych filmów, dziś takich już nie ma, ze specjalną szufladką na pieluchy. A tu, proszę spojrzeć, dyplom mistrzowski! Dyplom jest, uwierzcie mi, oprawiony, pani Basia z dumą i tym swoim nieziemsko ciepłym uśmiechem opowiada o historii rodu. Jest i słynny stół, jest i fartuszek, oryginalny, haftowany w kwiaty haftem atłaskowym, makatki z dobrymi radami, stare gazety i różnego rodzaju pamiątki, bo pani Basia zbiera kamienie z różnych miejsc świata.

Receptury i składniki

Bardzo długo była starszym Cechu Rzemiosł Spożywczych w Lublinie, z autentyczną pasją realizując swoje obowiązki. Chociaż chwilami było trudno, bo zbieranie i wysyłanie dokumentów do różnych instytucji, żeby ten cebularz nasz lubelski pokazać, do łatwych zadań nie należały. Jednak z panią Zubrzycką postawiły na swoim i oto jest, pachnący cebulą i makiem. Chrupiący. Zaraz przechodzą wszystkie bolączki, nie tylko dlatego, że jem cebularza, ale dlatego, że trafiłam do ludzi, którzy sami są tak bardzo ciepli, tacy po prostu dobrzy. Takich ludzi już coraz mniej, na szczęście państwo Krzyszczakowie mają synów, tradycja nie zginie. Boska szarlotka rozpływa się w ustach, a pani Basia opowiada. Swego męża nazywa poufale szefem. Wiadomo, ktoś musi tym wcale niemałym przedsiębiorstwem zarządzać, ale to pani Basia pilnie strzeże domowych receptur i dba o wszystkich wokoło, a przede wszystkim o podniebienia konsumentów. Moje też. Najbardziej lubię jeść szarlotkę pani Basi podczas Święta Chleba, corocznego lubelskiego dnia piekarzy. – Bo, pani Magdo, dobry chleb to podstawa, chleb nie tuczy, chleb jest zdrowy. To nie jest dobrze, że teraz tyle się mówi, że nie powinno się jeść pieczywa, a przecież wszyscy kiedyś jedli i jakoś chorób tyle nie było, alergii, uczuleń. Ale trzeba dbać i o to, co się je, mówi pani Basia, i patrzeć na receptury, na składniki.

Rzemieślniczy etos pracy

Chleb wygnanowski jest perłą w koronie, naprawdę. To proste ciasto, tylko mąka, sól i woda, bez drożdży. Najlepiej smakuje z masłem, a jak ktoś masło chce sobie zrobić sam, niech też jedzie do pani Basi. W sezonie przyjeżdżają do „Zagrody piekarza” dzieciaki z różnych szkół. Mogą same wyrabiać (miesić) ciasto, przygotowywać bułki cebularzyki, potem je piec i na koniec je zjeść. Pani Basia uważa, że warto takie rzeczy robić, nie tylko dlatego, że jest to dobra zabawa, nie tylko dlatego, że pokazuje się świat, który powoli odchodzi już w niepamięć, ale przede wszystkim dlatego, że uczy dzieci pracy. – Praca, Pani Magdo, jest wyznacznikiem człowieka, bez pracy nie ma kołaczy, nie ma w ogóle człowieka. Inicjatorem rzemieślniczej przygody był pan Jan, kto by się spodziewał, że chociaż zajmuje się zupełnie innym rzemiosłem, zostanie kiedyś właścicielem piekarni? A ta piekarnia to ukochane dziecko pani Basi. Tylu uczniów tu wyszkoliła, tylu ich przecież zostało i pracuje do dziś. Razem z mężem są od lat członkami komisji egzaminacyjnych Izby Rzemiosła i Przedsiębiorczości w Lublinie, szkolą uczniów, uczą. Dzieci traktują ich jak drugich rodziców, nie dziwię się, bo matczyne ciepło i ojcowska, pozorna ojcowska surowość pana Jana są jak magnes. Nie chce się stąd iść, więc siedzę. Oglądamy kronikę, w której krok po kroku dokumentowana jest na bieżąco działalność firmy, ale jest to też opowieść o ludziach. Pani Magdo, tu każdy zostawia swój ślad. To widać, że tu człowieka się szanuje, widać rzemieślniczy etos pracy.

Chlebem pachnący

Teraz sernik. O, sernikowa poezjo! Czy zmieszczę jeszcze wybornego makowczyka? Zmieszczę, żebym się miała stąd wytaczać. Nie jest łatwo, mówi pani Basia, nie chodzi o realia ekonomiczne, nie, tylko o to, że zawód piekarza jest zawodem, który zaczyna zanikać. Wiele rzeczy robią już za człowieka maszyny, poza tym, co podkreślają oboje, praca w piekarni jest pracą bardzo trudną, również w nocy. Każdy z nas przecież chce mieć świeże bułeczki do śniadania, świeży chleb. Jednak ludzie zapominają, że wówczas ktoś nie śpi, tylko właśnie wypieka. Od ogromnego pieca bije wielki żar. Nie, ja nie chciałabym być piekarzem, nie dałabym rady. A pani Basia jest na nogach prawie całą noc, czujnym matczynym okiem musi dojrzeć wszystkiego, ciasta spróbować, ciastek i chleba też, przecież trzeba być odpowiedzialnym za siebie.

Na nich zawsze można liczyć. Tyle się w Izbie dzieje, ale jak o coś poproszę, nigdy, ani pani Basia, ani pan Jan, nie odmówili pomocy, zawsze są z nami, uśmiechnięci, ciepli, chlebem pachnący i ciastkami. Szarlotką. Najpiękniejsze perfumy świata. Jak matka z ojcem, mój taki piękny rzemieślniczy świat.

Zostaw komentarz