Siedzę lekko ukryty za szybą domu i obserwuję ogród, w którym dokazują trzy szczeniaczki. Z boku dogląda ich mama, czujna jak zawsze, gdy jej dzieci wypuszczają się poza norę. Tak właśnie – poza norę. Bo mama jest lisicą, a trzy szczeniaczki to małe liski, które jakieś dwa miesiące temu przyszły na świat w tym ogrodzie w środku dużego miasta.
To rzadkość, bo zwykle wychodzą do ogrodu nocą, czasem tylko można je zobaczyć wczesnym rankiem bądź wieczorem, po zmierzchu, jeszcze przed zapadnięciem ciemności. Zachowują się niczym małe psiaki. Wszystko je ciekawi, zaglądają w każdy kąt, obwąchują węża do podlewania, ganiają, podrzucają plastykowe pudełko i raz po raz podbiegają do mamy, by possać mleko. Musiały poczuć się bezpiecznie w tym niedużym ogródku, jakich tu tysiące, przy każdym domu.
Bo rzecz nie dzieje się w Lublinie ani innym polskim mieście. To miasto leży w Wielkiej Brytanii, a obecność w nim lisów (innych dzikich zwierząt też) nie jest niczym nadzwyczajnym ani tym bardziej wywołującym panikę. To oczywistość, z którą mieszkańcy Wysp już dawno się oswoili. Oczywistość cywilizacyjna. Dużo terenów zielonych, a wokół pełno smakowitych kąsków, więcej nawet niż w lesie. Są wprawdzie ludzie, odwieczni wrogowie, ale nie mają morderczych instynktów, przeciwnie – czasem coś pysznego podrzucą, niekoniecznie świadomie, raczej dlatego, że nadmiar jedzenia po prostu wyrzucają do śmietników. Cóż więc dziwnego, że rudzielce i inne dzikie stworzenia weszły do miast. (Niedowiarków zapraszam do obejrzenia zdjęć w naszej galerii pod adresem: ww.lajf.ino.
Patrząc na lisią rodzinę, od razu przypominam sobie lubelską „aferę”, gdy okazało się, że lisy zadomowiły się w odnowionym Ogrodzie Saskim. Jakiemuś ważnemu urzędnikowi strach tak spętał mózg, że zarządził strzelanie do parkowych lisów! Chwała prezydentowi Lublina, że decyzję tę szybko anulował. Szkoda tylko, że z mediów (które nawiasem mówiąc w podkręcaniu paniki miały udział) nie dowiedziałem się, co prezydent zrobił z autorem strzeleckiego pomysłu. Bo że powinien zakazać mu wstępu nie tylko do parku, ale i do urzędu – nie mam wątpliwości.
Zawsze lekko bolało mnie określanie tej części kraju, w której przyszło mi żyć, mianem Polski B, chociaż przez lata trudno było nie zgodzić się z tą klasyfikacją. Zapóźnienie było widoczne gołym okiem. Ale od 25 lat to się zmienia, od czasu naszego wejścia do Unii Europejskiej wręcz gwałtownie.
Ostatnią podróż do Warszawy odbyłem trasą nadwiślańską, ale z drugiej strony rzeki, przez Kozienice. Byłem niemal w szoku, jadąc przez odnowione wioski i miasteczka. Nie żałowałem, że po kilku latach przerwy wybrałem tę trasę, chociaż co kilka minut stawałem na światłach, bo ta dawniej zaniedbana droga na odcinku wielu kilometrów jest teraz w gruntownej przebudowie. Serce rośnie, podobnie zresztą jak podczas odwiedzin w wielu miejscach Lubelszczyzny, Podlasia czy Podkarpacia. Zmienia się niewiarygodnie dużo, a jednak…
A jednak to nadal Polska B. I wcale nie dlatego, że dystans do zachodu kraju wciąż jest, raczej dlatego, że to po prostu stan umysłu. Stan, którego wyznacznikiem – jak u tego urzędnika – jest słynne Grześkowiaka „chłop żywemu nie przepuści”, a równie powszechne zastosowanie ma inna znana fraza: „sąd sądem, a sprawiedliwość musi być po naszej stronie” (z filmu „Sami swoi”). To tu najmocniej trzyma się sojusz „pana, wójta i plebana”, a każda propozycja zmian i każda „inność” – wywołuje spazmy i konwulsje.
Przed laty przyjaciel Serb, jeszcze za dawnej Jugosławii, powiedział mi, że oni tam nagle „przesiedli się z osła na mercedesa”, ale w głowach nic się im nie zmieniło. U nas po roku 89 nastąpiła tylko przesiadka z „malucha” na audi, ale stan umysłu też ani drgnął. Doskonale pokazuje to serial „Ranczo”, którego akcja, jak zapewne wszyscy wiedzą, toczy się właśnie w tej naszej Polsce B. To serial, przy którym oglądający świetnie się bawią. Ale czy potrafią wynieść z tego jakieś nauki – mam spore wątpliwości.
To prawda, ten stan umysłu występuje również poza umownym obszarem Polski B. Ale tam są jednak miejsca, gdzie już nie dominuje, może nawet jest w odwrocie. Czego o naszej części powiedzieć żadną miarą nie można. To nadal Polska B. Chociaż po 24 maja może lepiej ją nazywać Polską D. Dla wielu zapewne zabrzmi lepiej.
Paweł Chromcewicz