Paweł Chromcewicz
Każdy pirat osiadły na lądzie lubi od czasu do czasu powrócić na(d) morze. Tak i ja właśnie uczyniłem. W efekcie zamiast pławić się w pięknym słońcu i cieple lubelskiej jesieni, marznę, moknę, kicham i kaszlę w koszmarnej aurze atlantyckiego wybrzeża Anglii. Fakt, że wybrzeża przepięknego, ale i okrutnie kapryśnego, z racji klimatu właśnie. Odczuwam to boleśnie, bo tym razem z pogodą nie trafiłem.
Cieszę się, że od dwóch lat możemy do Londynu latać z Lublina. Wszystkim, którzy marudzą na lubelskie lotnisko, polecam lot w kierunku brytyjskim, choćby tylko po to, żeby przekonać się, że samoloty zapełnione są zawsze niemal w 100 procentach. A gdyby było więcej połączeń, i do innych miast, też zapewne miałyby dużą frekwencję, jak choćby te z Rzeszowa (latałem stamtąd do Bristolu, też przy zapełnionych samolotach). Z punktu widzenia lubelskiego lotniska kompletnie nie rozumiem więc zawieszenia przez Ryanair lotów do Liverpoolu, bo i na tej trasie pasażerów chyba nie brakowało (nie wiem, jak z rejsami do Irlandii, które też zawieszono). Z natury jestem jednak optymistą i sądzę, że siatka połączeń Lublina w kierunku brytyjsko-irlandzkim jeszcze się rozbuduje.
Wróćmy jednak na klify angielskiego wybrzeża. Są piękne, ale bywają też groźne. Spacerując po nich, zwłaszcza przy gorszej pogodzie, mam nieodparte skojarzenia z książkami Agaty Christie, która wiele swych intryg i zabójstw umieszczała właśnie w nadmorskiej scenerii. A znała ją doskonale, bo wychowywała się na klifowym wybrzeżu Devonu i zawsze tam z chęcią wracała. Jeśli tylko jest okazja, także wybieram się na spacer po klifach, chociaż przyznać muszę, że często jest to raczej ostra wspinaczka niż spokojna wędrówka. I coraz bardziej bliska sercu…
Jadę więc do Lulworth, gdzie klify wielkie, a morze między skałami wdziera się w ląd, tworząc niezwykłej urody zatokę. Na parkingu wysiadam z samochodu i pierwszy krok stawiam na… puszkę po „Lechu”. I już wiem, że wciąż jestem wśród swoich. W trawie na skarpie trafiam na opróżniony zestaw „Tyskiego”, a przez całą wędrówkę urywkami dociera do mnie rodzima mowa, miło brzmiąca, jakby żywcem wzięta ze strof Mickiewicza czy Kochanowskiego. Gdyby tylko nie te liczne współczesne zdobienia na „k”, „p” i „ch”…
Nawet o tej porze roku trafi się dobry dzień na spacer po plaży. Promenadą i szeroko odsłoniętym przez odpływ piaszczystym brzegiem przewalają się setki spacerowiczów. Jest naprawdę uroczo – bawią się dzieci, pary się tulą, ganiają psy… (Nawiasem mówiąc, Panie Prezydencie Lublina, tutaj psy, o zgrozo – bez smyczy i kagańca, mogą pod opieką właściciela biegać wszędzie: po parkach, po lesie, po plaży). W rzadkich promykach słońca czas przysiąść na chwilę. I oto moja ręka, wraz muszelkami, wydobywa z piasku zgnieciony kartonik z nazwą „LD” i dobrze znaną maksymą „Palenie poważnie szkodzi Tobie i osobom w Twoim otoczeniu”. Nasi tu byli! – jak to z satysfakcją zauważył Maksio z „Seksmisji”.
Jesień w angielskim lesie też potrafi być piękna. I swojska. New Forest – olbrzymi kompleks leśny w Hampshire – to także miejsce magiczne. Można tu spotkać wolno żyjące konie, podziwiać niepokojącą urodę drzew poskręcanych przez nadmorskie wichury, wypocząć nad czystą wodą licznych strumieni…
Spacerując leśnymi duktami, można też natknąć się na to, na co ja z lokalnie-patriotycznym przejęciem trafiam tym razem: spoczywającą na kępce mchu charakterystyczną zieloną butelkę z napisem na etykiecie „Perła Export”. Wzruszenie odbiera mi mowę, a gdy kilkaset metrów dalej, na skraju ścieżki dostrzegam puszkę po „Perle Chmielowej”, to zwyczajnie łzy nabiegają mi do oczu. Jakbym był w Starym Gaju lub w Lasach Kozłowieckich, a przecież to dwa tysiące kilometrów dalej.
Świat się skurczył i na Wyspach można kupić niemal każdy nasz produkt spożywczy, bo polskich sklepów są tu setki, jeśli nie tysiące. Ale to nie wszystko, bo dzielni podróżnicy z Polski, zapewne nie bez dumy, wraz z „Perłą Export” eksportują też obyczaje.
Po 10 latach od wejścia do Unii Europejskiej staliśmy się drugą mniejszością narodową Zjednoczonego Królestwa. I to – jakby ujął Kuba Sienkiewicz – widać, słychać i czuć…