fbpx

Pod żaglami

15 sierpnia 2014
Comments off
2 900 Views

IMG_9924 Trwające obecnie kilkuetapowe Grand Prix Zalewu Zemborzyckiego. Kilkadziesiąt podobnych regat na wszystkich akwenach Lubelszczyzny. Ogólnopolskie żeglarskie sukcesy sportowe. Jubileusze zasłużonych klubów żeglarskich i nasz dwumasztowy pełnomorski jacht „Roztocze”, pokonujący obecnie kolejne morskie szlaki. Oto przykłady świadczące o tym, że nie tylko historia żeglarstwa w naszym regionie, ale i obecny jego rozwój należą do najciekawszych w Polsce. Ostatnimi czasy jednak, w przypadku Lublina, coraz trudniej powiedzieć, czy będzie ich optymistyczna kontynuacja.

A zaczęło się od założenia w 1931 roku w Gimnazjum im. Ks. Adama Czartoryskiego w Puławach I Żeglarskiej Drużyny Harcerzy im. Kazimierza Pułaskiego. Szybko potem pojawiły się zastępy żeglarskie w innych miejscowościach: w Zakrzówku, Zamościu, Białej Podlaskiej, Dęblinie, Kazimierzu Dolnym i Lublinie. Natomiast rok później powstał już Lubelski Okręg Ligi Morskiej i Kolonialnej, który w wyniku kilkuletniej działalności posiadał siedem własnych przystani kajakowych i żeglarskich. Miał 300 oddziałów, 800 kół i ponad 62 tysiące członków. Niestety, wojna przerwała tę działalność, ale jej nie zniszczyła.

W latach powojennych harcerskie wodniactwo, a w tym i żeglarstwo, odradzało się powoli, ale systematycznie. Między innymi w lubelskiej „Błękitnej Jedynce” w Liceum im. Stanisława Staszica, gdzie w 1961 roku powstały dwie drużyny żeglarskie. Zakłada je druh Kazimierz Goebel, późniejszy prorektor i rektor UMCS, do dziś prowadzący rejsy morskie pod żaglami jako jachtowy kapitan żeglugi wielkiej (najwyższy w Polsce patent żeglarski uprawniający do prowadzenia bez ograniczeń jachtów żaglowych po wodach śródlądowych i morskich. Obecnie ma krótszą nazwę – kapitan jachtowy).

W tym samym roku rozpoczyna działalność Lubelski Okręgowy Związek Żeglarski. Dzięki niemu w ciągu kolejnych pięćdziesięciu lat pojawiło się na Lubelszczyźnie 49 klubów żeglarskich i uzyskało w nich patenty: 12000 żeglarzy, 1600 sterników jachtowych, 100 jachtowych sterników morskich i 27 kapitanów żeglugi bałtyckiej i jachtowych kapitanów żeglugi wielkiej. Członkowie LOZŻ z inicjatywy nestora lubelskiego żeglarstwa kapitana Ziemowita Barańskiego wybudowali także, wspomniany już, jacht „Roztocze”.

Dwumasztowy jol, o pięknej drewnianej konstrukcji, duma wszystkich lubelskich żeglarzy, zwodowany został 1 sierpnia 1969 roku. W niedługim czasie wyruszył w pierwszy rejs po Bałtyku pod wodzą kapitana Barańskiego, a rok później kapitan Kazimierz Goebel poprowadził go przez 1577 Mm po norweskich fiordach. W ciągu czterdziestu lat na wodzie s/y „Roztocze” przepłynął wiele tysięcy Mm (mil morskich). Pięć razy uczestniczył w „Operacjach Żagiel”. Zostać zaproszonym przez Sail Training Association na owe zloty najokazalszych żaglowców świata i brać udział w regatach oraz w wielu imprezach okolicznościowych było zaszczytem dla niego i jego lubelskich załóg. Jacht ten na swoim pokładzie przyjmował także znamienitych gości. Swoją obecnością zaszczycił go m.in. sam książę Filip, mąż królowej Elżbiety II.

            – Ten jacht, mimo swoich czterdziestu lat, doskonale sprawdza się podczas szkoleń na wyższe stopnie żeglarskie – mówi kapitan Robert Buryła, wiceprezes Lubelskiego Związku Żeglarskiego. – Jego właścicielem jest skarb państwa, czyli w tym przypadku Wojewoda Lubelski. Natomiast armatorem jesteśmy my i jak dotychczas, bez żadnej pomocy, utrzymujemy go oraz remontujemy wyłącznie z naszych opłat żeglarskich. Ale dzięki temu długo jeszcze będzie służył lubelskim rzeszom żeglarzy. I dalej każdy chętny, poczynając od młodzieży ze szkół średnich, może nim popłynąć między czerwcem a październikiem. Załoganci mogą nie posiadać uprawnień. Muszą je mieć i oczywiście mają: kapitan oraz oficerowie. Wystarczy więc tylko zgłosić się do Lubelskiego Związku Żeglarskiego. A koszt takiej morskiej przygody nie jest, wbrew pozorom, zbyt wysoki, bo uczestnicy rejsu płacą po kilkadziesiąt złotych za dobę i rejs tygodniowy kosztuje ich w granicach 500-600 złotych. Do tego, rzecz prosta, dochodzą: koszty paliwa i wyżywienia. A czy warto? Na pewno tak. Żeglarstwo bowiem zmienia człowieka, kształtuje jego silną wolę, uczy przełamywania słabości i wyrabia w nim odpowiedzialność przy szybkim podejmowaniu decyzji. A przy tym daje niezapomniane poczucie wolności pod żaglami. No i te refleksy fal w blasku słońca, smuga księżyca nocą na morzu, jeśli jest spokojnie, bryza owiewająca policzki i fale nie zawsze łagodne. Słowem, to trzeba choćby raz w życiu przeżyć.

                                                 Z wiatrem i pod wiatr

Lubelszczyzna, mimo tego, że nie leży w centrum Krainy Wielkich Jezior Mazurskich, ma jednak swoją przyrodniczą perłę: Pojezierze Łęczyńsko-Włodawskie. A na nim jeziora: Piaseczno, Rogóźno, Krasne, Zagłębocze, Jezioro Białe przy wsi Okuninka czy też Bialskie, nazywane potocznie „Białką”, niedaleko Parczewa. Prócz nich warto wymienić jezioro Firlej i dość atrakcyjne dwa sztuczne zbiorniki wodne: Zalew Zemborzycki w Lublinie oraz trzy razy większy od niego Zalew w Nieliszu. Na każdym z tych akwenów, zwłaszcza w sezonie letnim, zawsze można wypożyczyć łódź z żaglem lub żaglami i być sternikiem spoglądającym na kilwater za rufą, a przy okazji zapomnieć o problemach zostawionych na lądzie.

Można, co prawda, bez patentu prowadzić łódź o długości do 7,5 metra, ale to nie znaczy, że nie trzeba mieć umiejętności żeglowania. Wiatr wymaga pokory i z nim się nie wygrywa. Nie znosi błędów oraz niekompetencji. Dobrze jest więc, poczynając od najmłodszych lat, poznawać tajniki żeglarstwa. Zacząć w lubelskich szkółkach: „Żegluj” i „Lubelska Grupa Regatowa”. Potem zapisać się do coraz liczniej powstających na Lubelszczyźnie żeglarskich klubów uczniowskich. A będąc dorosłym, wstąpić do najbliższego klubu żeglarskiego. A tych, pod egidą Lubelskiego Związku Żeglarskiego, jest niemało, jak chociażby żeglarski „Motor” nad Firlejem, klub „Vega” na jeziorze Białe, klub w Janowie Lubelskim czy też sekcje dla najmłodszych na „Optymistach” i starszych na jachtach żeglarskich w Międzyrzeczu. I te z wieloletnią tradycją: pięćdziesięcioletni „Antares” Akademii Rolniczej, a obecnie Uniwersytetu Przyrodniczego – prowadzony nad Piasecznem przez Ziemowita Barańskiego, czterdziestoletni Yacht Klub Politechniki Lubelskiej, którego komandorem niezmiennie jest Robert Buryła, i Lubelski Yacht Klub Polski Lublin z komandorem Wojciechem Sadowskim na czele, obchodzący swoje czterdzieści pięć lat działania.

            Tegoroczny jubilat został założony 21 listopada 1969 roku. Pierwszym jego komandorem był Waldemar Cechowicz. Nad Zalewem Zemborzyckim mieli niewielkie pomieszczenie. Natomiast od LSM otrzymali lokal na siedzibę i warsztat szkutniczy. Po dwóch latach specjalnie dla klubu dobudowano nawet w Osiedlowym Domu Kultury specjalne skrzydło o powierzchni ponad 300 m kwadratowych, w którym urządzono warsztaty: stolarsko-szkutniczy, mechaniczny, magazyny i dużą halę szkutniczą. Byli wtedy uważani za największą stocznię jachtową po tej stronie Wisły. Tam też zbudowali brygantynę „Biegnąca po falach”, aby mogła przybliżyć młodzieży pracę na jachtach pełnomorskich. Jej pomysłodawcą i konstruktorem był Adam Glegoła. Została zwodowana w 1977 roku na Mazurach i od tego czasu jest stałą atrakcją Wielkich Jezior Mazurskich. Pływa z załogami czarterowymi i gdziekolwiek się pojawia, jest podziwiana. Podobnie jak wszystkie jej poprzedniczki, bowiem smukłe brygantyny przez minione wieki ze względu na szybkość i zwrotność były ulubionymi okrętami piratów śródziemnomorskich, przybierając swoją nazwę od włoskiego „brigantino” (zbójecki).

Niestety w 1999 roku lubelski Yacht Klub Polski Lublin musiał opuścić lokal LSM. Stracił też swoje dotychczasowe lokum nad Zalewem. I chociaż w szczytowym okresie liczba członków klubu wynosiła prawie 400 osób i wyszkolono blisko dwa tysiące osób, otrzymali nad Zalewem Zemborzyckim kolejne niewielkie pomieszczenie. Obecnie mają pięć Omeg standard, jedną typu sportowego, dziewiętnaście łódek regatowych i cztery ślizgi lodowe. Wszystkie prace przy nich muszą jednak wykonywać na wolnym powietrzu.

            – Nam generalnie nikt nie pomaga – mówi komandor klubu kapitan Wojciech Sadowski. – Jesteśmy stale przerzucani do różnych miejsc. Nasi radni mówią: a ilu was, chłopaki, tych żeglarzy jest – trzystu w tym Lublinie. A wędkarzy jest dwadzieścia tysięcy. To dla kogo powinien być Zalew Zemborzycki? Natomiast my robimy swoje. Wytrwale szkolimy nowych żeglarzy. Organizujemy regaty i imprezy żeglarskie. Nasi członkowie, podobnie jak i z innych klubów żeglarskich, indywidualnie pływająpod żaglami po całym świecie. Myślę więc, że w rezultacie odwieczna ludzka fascynacja żeglowaniem i lubelska tradycja żeglarska zwyciężą.

 

O najwyższy laur Zalewu Zemborzyckiego

Zapewne tak, i serce rosło, kiedy 24 maja w pierwszym z czterech etapów regat oGrand Prix Zalewu Zemborzyckiego, zorganizowanych na tym akwenie z okazji jubileuszu Yacht Klubu Polski Lublin, pobieliło żaglami, wśród których przemykało się najwięcej tych o niewielkiej powierzchni – dziecięcych „Optymistów”. Po pierwszym etapie w klasach A i B zwyciężyli: Paweł Urawski z Lubelskiej Grupy Regatowej, uczeń ze szkoły nr 6 w Lublinie, i młodsza od niego Lena Sobiech. Paweł zwycięstwo skomentował: – Pływam już cztery lata i to nie pierwsza moja wygrana. Mam trzynaście pucharów. A wygrywam? Bo się słucham trenera. I wszędzie u nas tak powinno być. – Natomiast Lena podkreśliła z uśmiechem: – Fajnie jest pod żaglami. Bawię się tym i myślę, że nigdy już nie przestanę tak pływać po wodzie.

W drugim, zorganizowanym 14 czerwca wspólnie z MOSiR z racji 40-lecia Zalewu Zemborzyckiego, było podobnie i trzydzieści załóg w różnych klasach jachtów walczyło o Puchar Prezydenta Lublina. Następne dwa etapy tych regat na Zalewie Zemborzyckim odbędą się 23 sierpnia i 11 października. I dobrze by było, żeby gromadnie przyszli je obejrzeć lubelscy rajcy. Wtedy zauważą, że całe lubelskie środowisko żeglarskie nie tylko zaznacza na naszym akwenie swoją regatową obecność, ale i umożliwia wszystkim chętnym pływanie pod żaglami. Dowiedzą się, że kapitanowie i oficerowie polskich żaglowców pływających po świecie w dużej mierze wywodzą się w lubelskiego kręgu. Dotrze do nich, że, na przykład, Tymon Sadowski, członek Yacht Klubu Polski Lublin, jest trzykrotnym mistrzem Polski w klasie Omega sport. Dwukrotnie zdobywał ten tytuł w formule Match Racing. Natomiast w czerwcu tego roku w Wilkasach na jeziorze Niegocin wywalczył wraz z załogą – Kacprem Olszewskim i Jackiem Zalewskim – tytuł Akademickiego Mistrza Polski w żeglarstwie. A to zaś powinno sprawić, że Yacht Klub Polski Lublin, pozostałe lubelskie kluby żeglarskie i Centrum Żeglarstwa, którego budowa nad Zalewem Zemborzyckim od pięciu lat nie może ruszyć z miejsca, doczekają się większej ich uwagi.

Inaczej bowiem lubelska brać żeglarska wraz z zespołem „Syndrom Beczki” może nie dać im spokoju, przypominając uparcie refren popularnej polskiej szanty: Gdzie ta keja, a przy niej ten jacht, Gdzie ta koja wymarzona w snach, Gdzie te wszystkie sznurki od tych szmat, Gdzie ta brama na szeroki świat.

Tekst Maciej Skarga

Foto Krzysztof Stanek

 

Comments are closed.