fbpx

Pomiędzy sztuką a ekonomią

17 marca 2016
Komentarze wyłączone
869 Wyświetleń

JB_160303_0007W Galerii Zespołu Szkół Plastycznych im. C.K. Norwida w Lublinie pod koniec stycznia odbyła się nietypowa wystawa. Zadaniem uczniów było napisanie tekstów opisujących elementy ekspozycji, czyli projekty mebli Radka Nowakowskiego. Tym samym młodzież musiała zmierzyć się z użytkową stroną designu. Funkcjonalność, lekkość, żywe kolory, oryginalność to słowa, które powtarzały się najczęściej i najlepiej opisują projekty. O problemie użytkowości, designie dla każdego i o tym, dlaczego warto zadbać o design, prowadząc firmę, oraz o finansowej stronie designu z Radkiem Nowakowskim, projektantem, designerem i artystą rozmawia Aleksandra Biszczad. Foto Jakub Borkowski, archiwum.

– Mówi Pan o sobie: „Jestem introwertykiem ze skłonnościami do wulkanicznych erupcji”. Czy to odnosi się również do Pana projektów?

– Zapewne tak, ale nie jest to wpływ bezpośredni. Zupełnie naturalnym jest to, że projekty, które tworzę, w jakimś stopniu odzwierciedlają mnie jako człowieka. Dotyczy to przede wszystkim projektowania mebli. Jednak główną ambicją towarzyszącą mi przy projektowaniu jest to, żeby tworzone przeze mnie projekty były użyteczne i estetyczne, a w przypadku odbiorcy (myślę tu o przedsiębiorcach i producentach) przynosiły im wymierne korzyści finansowe.

– Czy drogi design to design zawsze godny uwagi?

– Drogi design czy drogi produkt? To dwie różne rzeczy. Pracujemy z producentami i staramy się, aby nasze projekty były sprzedawalne. Z częścią z nich rozliczamy się tantiemowo, więc jeżeli produkt się nie sprzedaje, to nasze studio po prostu nie zarabia. Musimy za nasze usługi ustalić takie ceny, aby były one opłacalne zarówno dla nas, jak i dla naszego klienta. Zatem czy drogi design jest godny uwagi? Jeżeli przynosi efekty w postaci sprzedaży i zysków dla producentów (a jednocześnie i dla nas) to tak, jeżeli nie, to nie. Wszystko sprowadza się do rachunku ekonomicznego.

JB_160303_0001– Czy sięgając po usługi projektantów, doceniamy w ten sposób przedmioty unikatowe? Czy w związku z tym nasz gust zmienia się na lepsze?

– Nie tworzę rzeczy unikatowych, a przynajmniej nie chcę takich tworzyć. W naszym studio świadczymy usługi dla firm, producentów zajmujących się produkcją masową. Jest to nasz świadomy wybór. Chcemy, aby dobry projekt był obecny przede wszystkim w przedmiotach ogólnodostępnych, na co dzień nas otaczających. Jeżeli chodzi o świadomość estetyczną klienta, to z naszych obserwacji wynika, że bardzo dynamicznie się zmienia. Wpływ na to mają głównie trendsetterzy, a projektanci starają się za nimi podążać. Nie lubię mówić o guście, bo to niejednoznaczny temat. Jeżeli meble spełniają czyjeś oczekiwania, to nie ma sensu umniejszać markom typowo sieciowym. Ważne jest, czym lubimy się otaczać. W jednym miejscu wytworny fotel holenderski będzie wyglądał świetnie, w innym karykaturalnie. Nie ma sensu kogoś za to krytykować. Myślę, że problem braku nawyku z korzystania usług projektantów przez przedsiębiorców ma zupełnie inne podłoże.

– W takim razie co jest największym problemem designu?

– Niezrozumienie zasad i ograniczeń technologicznych oraz rachunku ekonomicznego, który dla każdego producenta jest priorytetowy. Na przykład meblarstwo zawsze będzie prześcigało się w różnych rozwiązaniach estetycznych. Dobry projektant powinien być nie tylko stylistą, ale również technologiem, który zaplanuje produkt, począwszy od produkcji, po sposób pakowania kończąc. Często projektanci traktują mebel wyłącznie jako przedmiot estetyczny, który zaspokaja ich egoistyczne aspiracje, pomijając przy tym kwestie najważniejsze dla samego producenta. Ekonomia wytworzenia mebla jest tematem niezwykle ważnym i gruntującym długofalową współpracę, zainteresowanie klientów. Innym problemem jest też sposób mówienia o designie.

– Wina mediów?

JB_160303_0006– Po części. Design promowany jest z zadęciem i z pochwałą sztuki dla samej sztuki. Artykuły prasowe najczęściej opisują projekty nagradzane na różnych wystawach, które rządzą się zupełnie innymi prawami. Na wystawy wybiera się projekty ekstrawaganckie, czasami wręcz futurystyczne, na ogół nieprzeznaczone do przeciętnego domu. Najchętniej publikuje się zdjęcia projektów dziwnych, mało praktycznych. Przez to projektantów traktuje się jak dziwaków. Do mediów nie przedostają się informacje o projektach innego pokroju, tych mniej abstrakcyjnych, a doskonale spełniających funkcje w domu i cieszących oko.

– Jakie obecnie obowiązują trendy we wzornictwie?

– To temat rozległy i można by go przyrównać do zmieniających się trendów w modzie. Może zmiany nie są tak częste, ale pewne pokrewieństwo na pewno jest zauważalne. Obecnie na fali hipsterskiej estetyki do łask wracają często zapomniane projekty z lat 60. Mnie samemu trudno odnieść się do tych trendów, ponieważ nie do końca jest to rola projektanta. Owszem, muszę i orientuję się w tym, co jest „na fali”, ale osobiście lubię tworzyć projekty uniwersalne, ponadczasowe, niezamykające się tylko w modnej estetyce. Nie oznacza to, że tego typu projekty nie powstają w naszym studio. Najlepszym przykładem jest zeszłoroczny fotel COIN mocno nawiązujący do estetyki lat 60. Staramy się jednak, aby w naszych projektach nie używać prostej, wizualnej kalki i wnosić własne, ciekawe rozwiązania.

– Niektórzy uczniowie Liceum Plastycznego w Lublinie w Pana projektach odnaleźli inspiracje z natury, inni skandynawską powściągliwość.

– Cały mój język projektowy to właśnie skandynawska powściągliwość formy mocno doprawiona kolorem. To cytat z wcześniejszego wywiadu i to prawda – lubię kolor. Lubię kolor wyrazisty, czasami nawet krzykliwy. Mam świadomość niezwykłej energetyczności kolorów. Projektuję bardzo dużo nie tylko komercyjnie, ale także dla samej przyjemności projektowania. W tych projektach kolor zawsze odgrywa zasadniczą rolę. Lubię też poszukiwać ciekawych, niekonwencjonalnych rozwiązań samej formy. To z pewnością jakieś reminiscencje moich działań rzeźbiarskich. Wydaje mi się, że takie właśnie zestawienie prostych, powściągliwych form z mocą wyrazistego koloru daje ciekawy estetyczny efekt.

JB_160303_0004– Współpraca z lubelską firmą GT85 wprowadziła Pana w nowe obszary projektowania i pozwoliła osiągnąć balans pomiędzy funkcją estetyczną a użytkową w projektach o charakterze przemysłowym.

– To zupełnie inny rodzaj projektowania. W przypadku designu dla przemysłu wchodzimy w pewien stan zastany. Musimy zmierzyć się z dotychczasowymi rozwiązaniami technologicznymi, w ramach których działa cała firma. GT85 poprosiło nas o zaprojektowanie estetycznej obudowy do istniejących już urządzeń. Stworzyliśmy na nowo cały wizerunek produktu, a także samej firmy. Nie jest sztuką przekonanie do swoich pomysłów samego prezesa firmy, również pracownicy muszą być absolutnie przekonani. Muszą wiedzieć, że zmiana wyglądu maszyn, jakie obsługują, ma sens, bo finalnie przyniesie to korzyść całej firmie. Postrzeganie firmy i jej produktów jako bardziej atrakcyjnych może przełożyć się na zwiększenie marży, a to oznacza zwiększenie zysków, a w dalszej konsekwencji być może również zarobków osób tam pracujących. Takie kompleksowe podejście wymaga dialogu i zaufania między projektantem i klientem na każdym poziomie. To duża odpowiedzialność, ale i satysfakcja, zwłaszcza kiedy widzi się efekty.

– Najprzyjemniejszy moment dla projektanta…

– To ten, w którym zauważa on, że design przynosi naszemu klientowi konkretne, wymierne efekty – najlepiej finansowe. Producent przekonuje się wtedy, że design nie jest tylko dodatkiem, a nieodzowną częścią strategii marketingowej. Na Lubelszczyźnie odnajduję wiele przykładów nowoczesnego podejścia do tych spraw, ale równie wiele sytuacji odwrotnych. Niestety często świetne produkty nie mają należytej oprawy w postaci opakowania czy chociażby logo. Dużą rolę odgrywają różnego rodzaju targi, na których element konkurencyjności jest czynnikiem motywującym do zmian. Najlepszą weryfikacją dobrego projektu jest oczywiście zwiększenie sprzedaży produktu. Biura projektowe często mówią o estetyce i misji kształcenia, edukowania społeczeństwa, ale musimy pamiętać, że naszym podstawowym zadaniem jest zwiększenie zysków naszego klienta. Po to jest właśnie cała ta zabawa w design i tylko w ten sposób możemy przekonać producentów do współpracy z projektantami.

JB_160303_0003– Pochodzi Pan z Torunia, skończył Pan studia na kierunku: rzeźba. Jak od kierunku typowo artystycznego przeszedł Pan do projektowania użytkowego?

– Zdarzyło mi się pracować przy konserwacji barokowych malowideł, a także w agencji reklamowej, dzięki której zetknąłem się z programami graficznymi i technologią 3D. Przez dłuższy czas współpracowałem z dużym warszawskim studiem animacji komputerowej. Zajmowałem się między innymi tworzeniem reklam. Tamten czas wspominam dobrze niemal pod każdym względem, jednak cały czas ciągnęło mnie do projektowania. Myślę, że miał na to wpływ mój ojciec, który był mistrzem stolarskim. Nie był to jednak wpływ bezpośredni. Raczej przebywanie wśród stolarskich narzędzi, drewna itp.

– Czy Lublin jest środowiskiem sprzyjającym projektantom?

– Powstało tu wiele fundacji i instytucji jak LuCreate, Lubelski Instytut Designu czy Mała Akademia Dizajnu. Ważna jest działalność np. Warsztatów Kultury. Problemem jest brak platformy porozumienia z potencjalnymi klientami, którzy chyba jeszcze nie do końca są przekonani do współpracy z tego typu instytucjami. To zrozumiałe, nie od razu Rzym zbudowano. LID niedawno zorganizował śniadanie prasowe z udziałem Katarzyny Cebulak, lubelskiej projektantki, czy Marka Cecuły, światowej sławy artysty, projektanta i ceramika. Odbyły się prezentacje, trwały rozmowy, wyraźnie dało się zauważyć zainteresowanie. Jednak brakowało większej obecności przedsiębiorców.

– Zadomowił się Pan już w Lublinie?

– Lublin z jednej strony jest zupełnie inny od Torunia – trochę brakuje mi strzelistej i monumentalnej toruńskiej architektury – z drugiej strony są to miasta bardzo podobne. Lublin i Toruń mają w sobie pewną kameralność. Oba miasta są bardzo przyjemnym miejscem do życia. Są dość duże, a jednak nie przytłaczające, z ciekawą tradycją, długą historią i z malowniczymi zaułkami. W Lublinie mieszkam od blisko 17 lat i co bardzo ważne obserwuję dynamiczny rozwój miasta, coraz bardziej przybliżający nas do zachodnich standardów życia. Zarówno od strony zewnętrznej, jak i wewnętrznej, mentalności mieszkańców.

Komenatrze zostały zablokowane