Kazimierz nad Wisłą to taka miejscowość, która jeszcze przed dwoma laty kojarzyła się ze wszystkim, ale niekoniecznie z muzealnictwem. Wprawdzie Muzeum Złotnictwa mijało się i po kilka razy dziennie, a siedzibę w Kamienicy Celejowskiej głównie podziwiało się ze względu właśnie na siedzibę, to o muzeum w Kazimierzu raczej było cicho. Dwa lata temu zmieniła się dyrekcja i nagle świat dowiedział się o fakcie istnienia placówki, a nawet o fakcie pomnożonym przez kilka, bo okazało się, że swoich siedzib muzeum ma aż 7. Skutecznie używane narzędzie marketingowe, nazywane w skrócie PR, spowodowało, że oto kazimierskie muzeum otrzepało się z kurzu, obudziło z letargu i zaczęło działać z niespotykanym do tej pory impetem. Informacje o nowo oddanej siedzibie, najbardziej spektakularnej wystawie na otwarcie, jaka miała miejsce w historii Kazimierza w ogóle, inicjatywach edukacyjnych i stworzeniu nowego miejsca spotkań w miasteczku nad Wisłą zadziałały jak kostki domina, wzbudzając coraz większe zainteresowanie. Ale nowa energia i potencjał niekoniecznie generują dobre samopoczucie ogółu. Od kilku miesięcy muzealni związkowcy chcą powrotu do przeszłości. Domagają się odwołania dyrekcji z powodów płacowych. I nie ma znaczenia, że podwyżki nie są w gestii dyrekcji. Ale żeby poszło tylko o pieniądze. W obszernie zredagowanym piśmie znalazło się aż 12 powodów, dla których należy dokonać zmian. A może przyjrzeć się sprawie z drugiej strony i zacząć od prostego zadania – zapytać poszczególnych członków związku, czy wiedzą, o co w ogóle chodzi? Zapytać szefową placówki o jej opinię i przy okazji zainteresować się, dlaczego niektórym tak bardzo zależy na dawnym status quo. Duże pole do popisu dla sprawnych reporterów.
gras
Foto Daniel Mróz