Spektakl “Przejścia” według dwóch baletów Igora Strawińskiego posiada wszelkie cechy magicznej sztuczki. Iluzjonistą był tu choreograf Jacek Łumiński a efektem triku tancerze i choreografia. I mimo tego, iż publiczność zdaje sobie sprawę, że efekt końcowy to iluzja, nadal robi wrażenie i satysfakcjonuje.
Kiedy w 1913 roku balet “Święto wiosny” debiutował na deskach paryskiego teatru wzbudził skrajne emocje. Doszło tam nawet do przepychanek i awantur. Jeden z krytyków obecny na premierze miał później napisać, że nie przypuszczał iż oklaskiwanie tytułu na twarzy jednego z gości może być tak przyjemne. Wspomniane kontrowersje wzbudzała zarówno forma, jak i treść. Po pierwsze dlatego, że muzyka i libretto napisane przez Strawińskiego odwoływało się do naszych pierwotnych instynktów i pogańskich tradycji – bezpośrednio nawiązywało do obchodzonego przez pogan święta na cześć nadejścia wiosny. Po drugie, bo choreografia stworzona przez Wacława Niżyńskiego została określona mianem antytezy baletu. Tancerze mieli być w niej ociężali, zgarbieni i momentami wręcz agresywni. To znacznie odbiegało od przyjętych standardów baletowych pełnych delikatności i subtelności.
Sto lat później, w 2013 roku na srebrne ekrany wchodzi film “Iluzja” ( tytuł oryginalny: “Now You see me”) Morgan Freeman wciela się tam w postać człowieka demaskującego magiczne sztuczki iluzjonistów. Jako modus operandi “czarodziejów” uznaje zasadę “gdy trik realizowany jest w jednym miejscu, skieruj uwagę widza gdzie indziej”. I na pierwszy rzut oka te zdarzenia nie mają ze sobą żadnej wspólnej płaszczyzny. Chyba, że widzieliśmy wystawiony 18 marca 2018 roku spektakl “Przejścia” – wspólną produkcję dwóch lubelskich instytucji: Centrum Spotkania Kultur i Ośrodka Międzynarodowych Inicjatyw Twórczych Rozdroża. Spektakl był połączeniem wspomnianego “Święta Wiosny” i “Wesela”, dwóch baletów Igora Strawińskiego. Po raz pierwszy wystawianych w takiej konfiguracji. Był też formą reinterpretacji tanecznej dzieł i lekkiego uwspółcześnienia historii zawartej w libretto. O Warstwę muzyczną zadbali muzycy aż trzech orkiestr: Zespołu Kwadrofonik, Orkiestry Symfonicznej Filharmonii Lwowskiej i Kameralnego Chóru Gloria ze Lwowa. Wszyscy pod batutą Błażeja Wincentego Kozłowskiego, bardzo dobrze poradzili sobie z mocno zróżnicowaną zarówno tempem jak i natsrojem kompozycją Strawińskiego. Głównym materiałem twórczym byli jednak tancerze Teatru Tańca PWST W Krakowie, lubelskiego Teatru Tańca i kijowskiego Black O!Range Productions. Łącznie ponad dwudziestu tancerzy rozporoszonych po wielkiej scenie Sali Operowej CSK, a nawet na ustawionych specjalnie na czas spektaklu rusztowaniach z boków sceny. Ta wielość tancerzy i ogrom przestrzeni, niczym w klasycznej iluzjonistycznej sztuczce, całkiem nieźle maskował niektóre taneczne niedociągnięcia. Były bowiem momenty gdy wykonawcy rozproszeni byli na wszystkich elementach konstrukcyjnych sceny i tam wykonywali przypisane im układy. Niestety w ich ruchach można się było dopatrzeć niedbałości i niedokładności. Zwłaszcza w scenach gdzie choreografia opierała się na ruchach zaczerpniętych z Krumpingu, czyli bardzo agresywnego, hiphopowego tańca. Przyjemnie patrzyło się natomiast na różnorodność stylów zastosowaną w choreografii, bo poza Krumpem pojawiły się także elementy akrobatyki czy jazzu. Raził też dysonans charakteryzacji między pierwszą częścią spektaklu a drugą. O ile w pierwszej wykonawcy pojawili się w “weselnych” strojach – panie w kolorowych sukniach zaś panowie w białych koszulach i czarnych spodniach, o tyle w drugiej części, już “Święcie Wiosny”, można było poczuć się jak na próbie generalnej – dominował popularny trykot i t-shirty. Co więcej bardzo różnorodne. Być może był to zabieg celowy, element przeniesienia całości do czasów nam współczesnych. W dalszym ciągu oczekuje się jednak kostiumów a nie powszedniej garderoby tancerzy.
Ciekawym pomysłem, który zdał egzamin, była natomiast forma przejścia z jednej części do drugiej. Kurtyna nie opadła a artyści nie schowali się za kulisami. Zmiana kostiumów jak i orkiestry działa się na oczach widzów i została przedstawiona w formie codziennych czynności bohaterów. Niejako przygotowań do dalszej celebracji.
I mimo, że rozszczepiając “Przejścia” na poszczególne elementy możemy dopatrzeć się kilku niedociągnięć, całość robi wrażenie dobre. A o to przecież chodzi w każdej magicznej sztuczce – nawet wiedząc, że nasze zmysły zostały oszukane otwieramy szeroko oczy ze zdumienia.
Tekst Jacek Słowik
foto Marcin Pietrusza, materiały OMIT “Rozdroża”