fbpx

Psia huśtawka. Kup pan cegłę!

18 maja 2017
661 Wyświetleń

Tekst Maciej Skarga

 

Zakupy są nam tak niezbędne, jak powietrze. Szkoda tylko, że tak jak życiodajny tlen, nie są darmowe. O czym jednak zapominamy, najczęściej wtedy, gdy sprzedawcy skutecznie wprowadzają nas w stan handlowego osłupienia. – Poproszę trzydzieści deka mielonego – powiada klientka i za chwilę słyszy: – Jest trzydzieści pięć. Może być? – Może – nieco drżącym głosem odpowiada kupująca. I w ten sposób po odwiedzeniu kilku innych sklepów siatka pęcznieje, a portfel zbyt raptownie chudnie. Nie tylko dzięki cenom. Niestety.

O koszta jednak można jakoś zadbać, ale z kupieniem odpowiedniego towaru, pomimo tego, że ostatnio mamy go w nadmiarze, jest już o wiele trudniej. Nawet na tradycyjnym rynku, który dawno przestał być „zielonym” i stał się raczej ludowym marketem z jajami, butami i wszelką ciuchlandią. Kiedyś bowiem nasze babcie i matki, kupując tam kurę, dmuchały jej w kuper, aby zobaczyć, czy tłusta i do rosołu akuratna. Teraz nawet przy straganie nie ma już ani w co dmuchać, ani po co. Kuraki ogolone według najnowszej mody, a o tłuszczu, zwłaszcza tym rosołowym, raczej trzeba zapomnieć. Podobnie jak o tym, że to, co wiejskie, jest dalej zdrowe, bo karmione, jak natura przykazała. Inaczej skutki takiego zakupu na wiarę mogą okazać się wręcz szokujące. – To jest po prostu draństwo – zwierzyła się kiedyś na forum młoda mama. – Moja dwuletnia córka miała alergię na wiele pokarmów i zalecono, aby karmić ją mięsem indyczym, jako najmniej uczulającym. Zaopatrywałam się oczywiście na rynku u wiejskich kobiet, zapewniających, że hodują indyki tak, jak „dla siebie”. I nagle dziecku zaczął rosnąć okazały biust! Okazało się, że pasza miała niezłą dawkę hormonów. Pewnie to było „jak dla siebie”, tylko miski im się pomyliły. Nie wiem, ale wiem, że już nie dam się nabrać.

Słowem, zakupy to nie taka prosta rzecz. A w zależności od tego, czy robią je mężczyźni, czy też kobiety, zupełnie się od siebie różnią. Facet bowiem idzie do osiedlowej „spożywki”, spogląda na kartkę z tzw. domową listą i kupuje, dbając tylko o to, aby nazwa towaru zgadzała się z zapisem. Kiedy zaś idzie np. po kurtkę, przymierza pierwszą z brzegu i jeśli pasuje, bierze ją bez przebierania. Natomiast dla kobiet zakupy to wyzwanie i dreszczyk emocji, który je kręci. Sięgając więc po żywność, najpierw sprawdzają jej skład, datę ważności oraz nazwę producenta. A potem i tak kupują, zwłaszcza gdy jest w promocji, chociaż obecnie ta nie odnosi się do nowego towaru, co powinno być jej domeną, ale do ceny, a w rezultacie przeceny. Natomiast zakup ubrania? O – to jest dopiero rytuał. Gonitwa po wielu sklepach i żmudne przymierzanie, bo naraz, oczywiście w lustrze, coś się jej nie zgadza. Albo tu i ówdzie nieco pogrubiało, albo naraz zbytnio schudło, albo producentowi pomieszały się numeracje. W końcu coś jednak kupuje, by dopiąć swego. A potem? Czasem kończy się tak, jak w przypadku mojej przemiłej znajomej, piszącej, nomen omen, o modzie. – Dwie godziny szukałam odpowiedniej sukienki  opowiedziała zszokowana tuż po zakupach tejże. – Zmierzyłam chyba ze dwadzieścia w różnych sklepach. Wreszcie w drogim butiku kupiłam taką, która mi się naprawdę spodobała. Była w promocji. Wychodzę, przeszłam kilkadziesiąt metrów i na wystawie w niewielkim sklepiku widzę taką samą, a nawet ładniejszą, prawie dwa razy tańszą! Mało mnie szlag nie trafił! Może więc lepsze były zakupy razem z partnerem. Niestety – obie strony mają w tej kwestii zupełnie odrębne zdanie.  Mężczyzna, zwłaszcza żonaty, powiada: – Zawsze idąc po mieście, trzymam się z żoną za ręce, bo jak puszczę, to zaraz robi zakupy. A kobieta nie pozostaje dłużna: – Po co ciągać przybocznego samca na zakupy, skoro zamiast się cieszyć, że coś fajnego kupiłam, widzę posmutniałą twarz i oczy spuszczone na portfel. I koniec kropka.

Żeby więc uniknąć takich problemów, ostatnio coraz modniejsze stają się zakupy w sieci. Wszyscy w domu, kawka, jakiś drink, klik, klik w Internecie i po kłopocie. O nie. Ten, na szczęście rzadko, ale jednak, dopiero się zaczyna. Przywożą, odbieramy, otwieramy opakowanie, a tam? Tam niestety albo nie to, co być powinno, albo powietrze dociążone jakimś zbędnym łajdactwem. I wtedy wracamy myślą do czasów, kiedy uczciwość sprzedawcy była czasem wręcz porażająca, że się tak dosłownie wyrażę. Nie dość, że sam wytrwale szukał klienta, to na dodatek, gdy szepnął: „Kup pan cegłę” i oczywiście ją sprzedał, towar zawsze się zgadzał, a reklamacji nigdy nie było.

Że nie o tę cegłę tu chodzi? Jasne, że nie. Ale gwarancje handlowe na pewno by się przydały.

Zostaw komentarz