fbpx

Scena wyzwala

21 grudnia 2016
Komentarze wyłączone
1 223 Wyświetleń

otwierajaceBłędem nie jest to, że dzieli się świat na ludzi mądrych i głupich. Błędem jest to, że głupotę się dyskryminuje, nazywając ją upośledzeniem. I jeżeli głupotę ludzką dyskryminuje się i zamyka w kanonie rehabilitacji, to wtedy jest to niebezpieczne dla obydwu stron – mówi Maria Pietrusza-Budzyńska, założycielka pierwszego w Polsce Teatru Ludzi Niepełnosprawnych. Prowadzi go w oparciu o swoją autorską i nowatorską metodę nazwaną przez nią w 1992 roku Teatroterapią.

Raz, dwa, trzy, cztery. Obrót ciała i zatrzymanie ruchu. Skłon, wyprost i znowu obrót. Podbiegnięcie i zatrzymanie gestu. Spojrzenie na partnera i kilka kroków w tył, a potem powrót na poprzednie miejsce. Chwila bezruchu. Skupienie na twarzach. Kolejne obroty tułowiem… Raz, dwa, trzy, cztery. W dużej sali z lustrami przy dźwiękach muzyki ćwiczy dwadzieścia pięć osób. Przygotowują się do nowego spektaklu. Mają już za sobą rozgrzewkę polegającą na zagraniu etiud aktorskich. Są także po codziennej wspólnej rozmowie o wydarzeniach kulturalnych, teatralnych, a nierzadko i o swoich osobistych problemach. To spotkanie odbywające się w lubelskiej Teatroterapii niezmiennie o tej samej porze zawsze odnosi się do człowieka. Do wyzwalania w nim walki o siebie.

img_8894Muzyka milknie. Jest przerwa w zajęciach. Jedni wychodzą zaczerpnąć świeżego powietrza, inni spacerują po korytarzu, rozmawiając. Mijają wiszące na ścianach fotografie autorstwa Iwony Burdzanowskiej. Są wśród nich portrety tych, którzy brali udział w „Hamlecie” wystawianym w reżyserii Krzysztofa Babickiego w lubelskim Teatrze im. J. Osterwy. W 2004 roku pojawiali się w nim jako duch ojca Hamleta. W ich twarzach i gestach wyraziście rysowała się złość na ludzką niegodziwość, której zresztą sami doświadczali. Sukces tego spektaklu był zarazem ich sukcesem. Sukcesem ludzi niepełnosprawnych.

Między tymi „hamletowskimi” twarzami z obu ścian spoglądają na nich także postaci ze spektaklu „Isadora. Opowieść o kobiecie” z 2006 roku według scenariusza Marii Pietruszy-Budzyńskiej, opartym na biografii Isadory Duncan. Opowieść o nieuniknionych konsekwencjach prowadzenia z jednej strony barwnego, a z drugiej zbyt szaleńczego życia. Isadorę grała Dominika Mendel. Osoba, która po kilkunastu latach uczestniczenia w warsztatach mówi z nieukrywaną dumą: – Mam teraz swobodny kontakt z otaczającym mnie światem. Dużo czytam, zabieram głos w dyskusjach i jestem samodzielna. Pokonałam własną ułomność. I nie myli się. Gdybym sam nie wiedział, kim są członkowie tych warsztatów, nigdy nie powiedziałbym, że są osobami z upośledzeniem intelektualnym. Obserwuję ich podczas przerwy – dyskutują, żartują, są otwarci wobec siebie i wyluzowani.

Samodzielni

img_8881Aktorzy tego niecodziennego teatru są dorośli. W wieku od osiemnastu do czterdziestu lat. Poza swobodą sceniczną stali się również samodzielni w życiu osobistym. Większość sama dojeżdża na zajęcia i samodzielnie wraca do domów. Ponieważ jedzą wspólnie obiad, sami ustalają rodzaje dań. Obierają ziemniaki. Przyprawiają mięso. Robią sałatki, a czasem upieką coś na słodko. Uczestnicząc w zajęciach, nauczyli się różnych codziennych czynności i nabrali pewności siebie, czyli tego, czego przed przyjściem do Teatroterapii właściwie nie znali. Zasadniczo odmienili swój los naznaczony od dzieciństwa niemocą i nijakością. Przestali być zależni od nadopiekuńczych rodziców, którzy byli przerażeni trudną do przewidzenia wizją przyszłości.

Wielu z nich nie czytało. Bali się mówić. Ale to się zmieniło. Dzięki systematycznym indywidualnym zajęciom, jak np. nieustanne ćwiczenia oparte na przyswajaniu sylab po uprzednim wysłuchaniu ich z nagrania na magnetofonie. Powtarzanie ich, często w formie śpiewanej, i składanie wyrazów wyzwoliło w nich odwagę werbalizowania swoich myśli. W ten sposób zaczęli komunikować się ze światem zewnętrznym.

img_8863 Dopuszczenie ludzi upośledzonych umysłowo do tworzenia kultury i sztuki jest moim intelektualnym sztandarowym przedsięwzięciem – podkreśla pani Maria. – Natomiast głównym przesłaniem jest obudzenie w nich woli życia. Tę zaś rodzi w nich teatr. Dzięki uczestniczeniu w sztuce stają się częścią współczesnej cywilizacji .Szlachetnieją. Ujawniają swoją wrażliwość. Mają o czym mówić. Powiedziałam im: od momentu kiedy jesteś aktorem, stajesz się nieśmiertelny. Zawsze zostawiasz po sobie jakiś ślad. Bo wszystko jest w człowieku, w poezji, którą nosi w sobie. I albo ją z siebie wyśpiewa, albo zapomina, że ją ma.

Mariusz najwyżej ceni sobie rolę Świątkarza w spektaklu „Spowiedź w drewnie” według Jana Wilkowskiego. Kiedyś niewiele mówił, a teraz poradził sobie z recytowaniem z pamięci trzydziestu czterech stronic tekstu. W Teatroterapii nauczył się ciekawszego i innego patrzenia na świat. Kiedyś, siedząc w domu, nudził się okropnie i nawet nie próbował zrozumieć innych ludzi. Zwłaszcza, że jak sam przyznaje, sam siebie nie rozumiał.

Bożena z warsztatami teatralnymi związana jest od jedenastu lat. Zaczynała od „Hamleta”, ale najwięcej emocji wyzwoliła w niej rola Matki Boskiej z siedmioma mieczami w „Spowiedzi w drewnie”. Bo Matka Boska jest taka cierpliwa i taka łaskawa. Poza tym, kiedy mówi ten tekst, przypomina sobie o swoim zmarłym ojcu i wtedy jest bardzo wzruszona. – Niektórzy mówią, że teraz nie widać po mnie mojej ułomności – stwierdza z nieukrywaną dumą. – Jestem otwarta na ludzi. Lubię taniec towarzyski. Stałam się samodzielna, sama potrafię zadbać o siebie. Naprawdę nie wiem, co by było ze mną, gdybym tu nie przyszła.

Klucz do wnętrza

img_8857Historia powstania tej wspólnoty teatralnej wzięła swój początek od momentu, gdy mała Maria Pietrusza, mieszkająca w wiosce Libusza kolo Gorlic, spotkała dwie osoby, które w zasadniczy sposób wpłynęły na jej dorosłe życie. Pierwszą z nich był Franek. Wiejskie dziwadło, jak o nim mówili. Stronił od ludzi i mieszkał w ziemiance. Kiedy pojawiał się w wiosce i boso przemykał między opłotkami, czasem ktoś podrzucał mu nieco jedzenia, ale drzwi domów na wsi były przed nim zamknięte. Maria była tym poruszona. Była zdziwiona, gdy dorośli zbywali milczeniem jej pytanie: czemu Franek nie ma butów i zimą idzie po drodze zasypanej śniegiem, mając na nogach jedynie onuce. To wtedy postanowiła sobie, że kiedy będzie już dorosła, nigdy kogoś takiego nie zostawi samego sobie. Drugą osobą była Janeczka. Upośledzona dziewczyna mieszkająca w sąsiedztwie, a rodzina Marii, ulegając jej prośbom, pozwalała czasem do niej zajrzeć. Doskonale się rozumiały i zaprzyjaźniły się. Janeczka powoli otwierała się w kontakcie z innymi ludźmi.

img_8836Oba te zdarzenia sprawiły, że dorosła już Maria Pietrusza-Budzyńska z miłości do ludzi, co sama podkreśla, na lubelskim UMCS ukończyła studia na kierunku pedagogika specjalna. I zaraz po nich poszła pracować z dziećmi. Najpierw do wiejskiej szkoły, a po czterech latach do szkoły specjalnej w Lublinie. Od razu zauważyła, że te dzieci mają talent i wrażliwość, zwłaszcza w sferze artystycznej, o czym w okresie jej studiów w żadnej książce nie pisano. Założyła teatrzyk szkolny o nazwie „Roślinka” i z dziećmi upośledzonymi wystawiła spektakl „Zakochany Clown” o miłości dwojga dzieci i o tym, co im wolno, a czego nie wolno. Potem były kolejne trzy przedstawienia. Jednak po pięciu latach pracy, gdy „Roślinka” znakomicie się rozrosła, okazało się, że nie spełnia oczekiwań dyrekcji. Nie dość, że zabiera dzieci z lekcji, to na domiar złego tylko jej się słuchają. Opuściła szkołę i założyła własną działalność, prowadząc do dziś z dorosłymi osobami upośledzonymi intelektualnie (niektóre wyrosły z „roślinkowych” dzieciaków) Warsztaty Terapii Zajęciowej, oparte na działaniach teatralnych. – Szukam ciągle Janeczki i Franka – mówi z uśmiechem. – Spotkałam już ich wielu na mojej drodze życiowej i myślę, że to dobrze, iż nie uprawiam pedagogiki opierającej się na obliczaniu człowieka według różnych testów psychologicznych i ich diagnoz. Dla mnie bowiem ważnym jest bycie z tymi ludźmi. Za wszelką cenę staram się zgłębić ich wnętrze i znaleźć klucz, który otworzy tę inność i pokieruje ich na prawidłową drogę nie tylko w teatrze, ale i w samodzielnym życiu.

img_8830Przez pierwsze piętnaście lat, począwszy od 1995 roku, dzięki Cezaremu Karpińskiemu, dyrektorowi lubelskiego Teatru im. J. Osterwy, pracowała ze swoją grupą, mając do dyspozycji scenę teatru wraz z całym zapleczem technicznym. Była to pierwsza w Polsce zinstytucjonalizowana forma teatru osób niepełnosprawnych. Natomiast od siedmiu lat, już jako Fundacja Teatroterapia Lubelska, prowadzi zajęcia w budynku przy ulicy Jastrzębiej 3 w Lublinie. Teatroterapia, która dzięki niej pojawiła się w Polsce, jest zarówno jej sukcesem, jak też tych, którzy w niej uczestniczą.

Opera kartoflana

img_8746Mają w dorobku szesnaście spektakli. Cztery happeningi. Kilka dokumentalnych rejestracji telewizyjnych. Film fabularyzowany. Wszystkie z przesłaniem: „Co z tego, że jesteśmy ludźmi upośledzonymi umysłowo. Mamy prawo tworzyć i mówić o sobie. O was także”. Stworzyli „Świat nie wierzy łzom” z postawionym pytaniem: dlaczego świat nas ogranicza?, czy też „Labirynt”, w którym szukali wyjścia ze swojej życiowej sytuacji i w końcu go znajdowali. W grudniu 2008 roku, tuż przed odejściem z Teatru Dramatycznego i wyborem własnej drogi w Fundacji Teatroterapia, pojawili się na ruchomych schodach w lubelskim centrum handlowym „Plaza” w happeningu „Trzynastego. Nawet w grudniu jest wiosna”. Symbolicznie, z walizkami opatrzonymi z jednej strony własnym zdjęciem, a drugiej napisem-pytaniem, czy są: (nie)normalni?!, (nie)przeciętni?!, (nie)pełnosprawni?!, (nie)widzialni?!, (nie)mądrzy?!, (nie)chciani?!, (nie)zwykli?! itp. wyszli w przestrzeń miasta, sklepu. Skierowali się do przypadkowego widza i nieznanych ludzi. Był to akt wielkiej odwagi. Ale dzięki teatrowi zyskali taką siłę, że wreszcie mogli powiedzieć: tak, jestem upośledzony umysłowo – czy ty o tym wiesz, człowieku? Ludzie zatrzymywali się przed nimi, byli zaskoczeni. Słychać było wyzwiska, rzadko pojawiała się aprobata. To był czas, kiedy Polacy nie umieli się przełamać i tak właśnie reagowali na niepełnosprawnych, zwłaszcza z upośledzeniem intelektualnym. Dzięki licznym projektom i kampaniom społecznym to podejście zdecydowanie się zmienia. Wtedy, tam, na schodach, aktorzy Teatroterapii byli przekonani, że dzięki nim taka zmiana musi nastąpić. Trwali więc w milczeniu i nie buntowali się przeciwko temu, jak zostali potraktowani. Bo wcześniej niż inni zyskali świadomość swoich ograniczeń, z którymi do dziś radzą sobie jak każdy normalny człowiek.

img_8737Obecnie pracują nad nowym spektaklem pt. „Opera kartoflana”. Opowiadającym o ich metamorfozie w trakcie zajęć w Teatroperapii. O przejściu z ich przeszłego świata do świata, w którym oni i ci obok nich zaczynają się nawzajem rozumieć. Zanim pojawili się na warsztatach teatralnych, byli przecież jak kartofle w worku. Zakurzone i zapyziałe. Każdy mógł je z niego wyrzucić. Obecnie są już poza nim i o tym będą śpiewać. Swoją radość także wytańczą. Podstawowy scenariusz opracowała Danuta Mikusz – mama jednej z aktorek Teatroterapii. Potem w oparciu o główny zamysł literacki nowe teksty napisali lubelscy raperzy. Muzykę skomponował Piotr Kiliański, który jest autorem opracowań muzycznych do ostatnich spektakli w Teatroterapii. Premiera przewidziana jest w czerwcu przyszłego roku.

– Mamy już piękne kostiumy i będzie to interesujące widowisko muzyczne – mówi pani Maria. – Na pewno, poza artystyczną, spełni swoją rolę w dalszym etapie rozwoju tych ludzi i stanie się kolejnym przełomem w ich życiu. Każdy spektakl przecież ich wyzwala. Po kawałeczku wprowadza do nich nową pozytywną cząstkę w ich człowieczeństwie. I ten niewątpliwie rozbuduje ich na tyle, ile treści z niego przyjmą do siebie.

Siła teatru

img_8662W tych poczynaniach Maria Pietrusza-Budzyńska, która jest pomysłodawcą, autorem i reżyserem wszystkich ich dokonań – nie jest sama. Pomagają jej doświadczeni instruktorzy: Iwona Malinowska, prowadząca pracownię plastyczną, w której powstają elementy scenograficzne, Jolanta Grabowska, ucząca rożnych form tanecznych, Zula Radomska, zajmująca się nauką gotowania i prowadzeniem gospodarstwa domowego, Leszek Tes – w przeszłości aktor teatru muzycznego, prowadzący ćwiczenia aktorskie, i wspomniany już Piotr Kiliański, dzięki któremu kilka osób tej teatralnej grupy nauczyło się śpiewu oraz gry na instrumentach klawiszowych.

Codzienne spotkania w lubelskiej Teatroterapii nie kończą się tylko na działaniach teatralnych. Wielokrotnie w ciągu roku wyjeżdżają na wspólne zajęcia do różnych zakątków Polski. Razem chodzą do kina i teatru. Udają się do najlepszych polskich teatrów na najciekawsze spektakle. Uczestniczą w festiwalach teatralnych i filmowych. Poznają polską oraz światową literaturę, słuchając audiobooków.

 img_8643Pani Maria na pytanie, dlaczego to wszystko robi, podporządkowując tej pracy całe swoje życie, odpowiada jednoznacznie: – Odpowiedzią jest każdy z moich spektakli. Genezą mojego myślenia teatrem na temat ludzi niepełnosprawnych jest pokazywanie im życia, które znam, a jednocześnie stale zgłębiam przez pryzmat ich osobistych doświadczeń. Oni dają mi siebie i nieograniczone prawo do eksplorowania ich psychiki oraz życia. Kształtuję zarówno swoje życie, jak też i ich, jego model w taki sposób, że oni nie są głupkami i takimi bezimiennymi Frankami, ale zyskali zupełną niezależność i samodzielność w życiu.

Aktorzy lubelskiej Teatroterapii, poza własnym korzystnym rozwojem, nie tylko przecierają szlaki innym. Wchodząc na scenę i pokazując, że mają coś ważnego do powiedzenia, otwierają świadomość ludzi na świat osób niepełnosprawnych. Zmieniają ich mentalność i postawę wobec innych. Znajdują w sobie siłę, żeby im powiedzieć: przyjmijcie wreszcie, że każdy z nas jest także pełnoprawnym człowiekiem.

Tekst: Maciej Skarga

Foto: Krzysztof Stanek

Komenatrze zostały zablokowane