Przede wszystkim nienawidzę ubierania dzieciaków i siebie w czapki, szaliki, rękawiczki i kurtki. Cały ten majdan przedłużający niemiłosiernie proces wyjścia z domu. Zwłaszcza wtedy, gdy po założeniu niemal kosmicznego skafandra najmłodszy Ignacy postanowi zrobić coś, co zmusi nas do natychmiastowej zmiany najgłębiej nałożonych warstw.
Nie lubię zimy, bo zamyka w domu, a przez to ogranicza swobodę działań. Nie lubię, bo jest ciemna, albo nawet gorzej – szara i okropnie nudna. Nie lubię skrobania szyb i wychłodzonego samochodu rano. Rachunków za gaz też nie lubię. Jest naprawdę wiele powodów, dla których chciałbym kopnąć zimę w tyłek. Moja zima ma jednak dwubiegunówkę. Zamykając nas w domu, tworzy okazję do pobycia razem i pobycia ze samym sobą (inna sprawa, czy z niej korzystamy). Tworzy niezwykły klimat do spokojnej rozmowy, przemyśleń i lektury. Wycisza, zresztą nie tylko w przenośni – nic tak nie uspokaja zgiełku miasta, jak śniegowa kołdra. Szarość i mrok zimy są tłem dla naszej kreatywności, która potrafi odmienić domy i ulice w prawdziwie bajkową scenerię. Zresztą zima niekoniecznie musi być szara, śnieg i mocne słońce potrafią rozświetlić dzień bardziej niż rozleniwiający sierpniowy upał. Jeśli do wychłodzonego samochodu wziąć kubek gorącej kawy, to trud skrobania szyb zdaje się być tylko przyjemną poranną rozgrzewką. Nie mam tylko pomysłu, jak znaleźć dobrą stronę rachunków za gaz. Wypada więc wysunąć argument równoważący, tak by symetria ambiwalencji (jaki ja jestem okropnie mądry!) została zachowana. I tu dochodzimy do clou, czyli do flaszki.
Wina na lato przychodzą do głowy same – vinho verde, prosecco, sauvignon, muscadet, silvaner – wymieniać można długo. A czy istnieją wina zimowe? Oczywiście można pójść tropem win wzmacnianych – porto, marsala i niektóre rodzaje sherry będą tu pasować jak ulał. To dość proste rozwiązanie jest jednak odpowiedzią daleko niepełną, choć w pewien sposób naprowadzającą. Warto bowiem poszukać takich win, które cechować się będą odpowiednim ciężarem i masywnością. Te często wyznacza alkohol, ale traktowany jak konstrukcja, na której nabudowana jest głębia aromatów i smaku, a nie jako substrat odurzający. Dokładnie tak jak w pachnidłach, gdzie tłuszcz lub alkohol są wehikułem zapachu. Jeśli więc dobre wino ma dość wysoki poziom alkoholu, to (o ile jest naprawdę dobre) alkohol nie może być wyraźnie wyczuwalny, przeciwnie, wino powinno nas uwodzić intensywnością i głębią. Takie właśnie wydaje się dobrze skrojone na mróz i padający śnieg za oknem. Drugim drogowskazem może być dla nas beczka. O ile nie jest użyta zbyt agresywnie, symfonicznie splata się z owocem, dając winu akcenty czekoladowe, cynamonowe, waniliowe, goździkowe – prawdziwa herbata zimowa!
Warto też przyjrzeć się winom z cieplejszych stron. Zapewnią nam owoc miękki, skoncentrowany, niemal konfiturowy. Wszystkie te wskazówki to oczywiście okropna generalizacja. Trochę na zasadzie: Kubiak pije wino, a więc Kubiak jest pijakiem, a więc Kubiak jest złodziejem, bo każdy pijak to złodziej. Zdaję sobie sprawę, że winiarska rzeczywistość to ocean, jakoś jednak trzeba ulżyć w cierpieniu zagubienia przed regałem uginającym się od wina, regałem pulsującym pytaniem: które do cholery wybrać!? Szukając wina na zimę, spróbujcie pójść ścieżką alkoholu, beczki i owocu – jakkolwiek to brzmi. Być może uda Wam się dzięki temu zapłacić za gaz bez nadmiernego napięcia, a nawet z lekkim uśmiechem.
tekst Łukasz Kubiak
foto Fang Wei Lin | Unsplash