Duszący zapach palonych opon. Słychać ich pisk i warkot silnika o pojemności 600 cm3. Parking pod marketem na obrzeżach Lubartowa. W dzień przepływa przezeń fala klientów, popołudniem staje się królestwem kierowcy w czarnym kasku. Zamienia się w arenę służącą akrobacjom wymykającym się wszelkim prawom fizyki i zdrowego rozsądku. Maszyna rozpędza się. Szaleniec – czy mistrz? Kierowca szybko i zwinnie podnosi motocykl, zataczając okręgi na jednym kole. Nagle puszcza kierownicę i staje na wciąż rozpędzonej maszynie. Ryzykowne zagrania ma we krwi, wykonuje je bez zawahania. Odcina się od rzeczywistości, bo są to chwile wymagające dużej koncentracji. Kaskaderstwo na miarę kina akcji. Motocykl równie szybko jak się pojawił, równie szybko znika z pola widzenia. Na placu zostają wyraźne czarne ślady po oponach.
Życiowe ADHD
Stunt to jazda wyczynowa na motocyklu. Zawiera elementy akrobatyczne, a swoje początki ma w amerykańskiej kinematografii połowy XX wieku. Filmy akcji ze scenami popisowej jazdy na motocyklu szybko znalazły grono entuzjastów. W niedługim czasie zyskał sławę godną sportu uprawianego na całym świecie. Nie ogranicza go ani szerokość geograficzna, ani przepisy – jedynie ten, że sama dyscyplina wiąże się z dużym ryzykiem i zarówno trening, jak i kulminacyjny pokaz powinny odbywać się wyłącznie na terenie zamkniętym.
Patrząc na Kamila Gryzio, lat 25, przede wszystkim widzi się osobę, którą rozpiera energia. Ma problem z usiedzeniem dłuższy czas w jednym miejscu. Podczas spotkania przy kawiarnianym stoliku nieustająco gestykuluje. Ma niespokojne, niemal niecierpliwe spojrzenie. To nie jest wyjątkowa sytuacja. Nawet tuż po zakończonym przejeździe, zamiast zmęczenia, biją od niego siła i charyzma. Dobrze zbudowany, średniego wzrostu, jego znakiem rozpoznawczym są muskularne ręce. Po obejrzeniu kilku przejazdów łatwo dostrzec, że są efektem ogromnego wysiłku, jaki wkłada w motocyklowe triki i ewolucje.
Jego idolem jest każdy, kto trenuje dłużej niż on sam. Gryzio startował w trzech seriach Polish Stunt Cup. Pierwsza odbyła się w Lublinie, nie uczestniczył w niej, bo pełnił rolę komentatora. Następna w Bielawie, gdzie zajął 6. miejsce, kolejna w Krotoszynie, która zakończyła się dla niego 8. lokatą. Ostatnia seria, czyli Cracow Stunt Cup, była dla niego bardzo udana, ukończył ją z wysoką, piątą pozycją. W rankingu ogólnopolskim jest na 9. miejscu. Mówi, że tajemnicą tego sukcesu są po prostu częste i intensywne treningi i duże zaangażowanie. – Bywało, że ręce bolały mnie do tego stopnia, że budziłem się w nocy, ale jakoś nigdy nie przyszło mi do głowy, żeby przerwać. Nawet będąc w pracy, ciągle myślałem, że zaraz pojadę potrenować.
Kamil zaczął trenować 5 lat temu. – Mam życiowe ADHD, jeżeli nie motocykl, to w ruch idą rolki, rower i szereg innych form aktywności – wymienia. Od adrenaliny i ryzyka również jest uzależniony. I to od dawna. Stąd wybór tego właśnie sportu, bo stunt to świat adrenaliny. Kamil otwarcie przyznaje, że lubi ryzyko, a ten sport dostarcza mu go na co dzień. Wprawdzie trenuje dopiero kilka lat, ale w szybkim tempie opanował ekstremalną jazdę motocyklem na wysokim poziomie. Równie szybko stał się zawodnikiem odnoszącym sukcesy. Jednak fascynacjasportem motorowymrozpoczęła się znacznie wcześniej. Gdy tylko natknął się na filmy akcji z pościgami, wiedział, co będzie chciał robić. – Ogólnie jeżdżę na motorze od 13. roku życia, później przerzuciłem się na motocykle uliczne. Z czasem zwykła jazda na ulicy okazała się dla mnie zbyt nudna. Trafiłem na film ze scenami stuntu. Zacząłem przerabiać swój motocykl – opowiada. Fascynacja przerodziła się w pasję, co zaowocowało codziennymi treningami. Ale pojawiły się też trudności, motocykl wymagał udoskonalenia i wymiany wielu części, a to pochłaniało coraz więcej pieniędzy. – Wszystko, co zarobię, inwestuję w motocykl – przyznaje. Oprócz własnych środków finansowych pozyskuje również wsparcie od sponsorów, co znacznie ułatwia utrzymanie motocyklu. Jeździ na Suzuki GSXR 600 K5, wcześniej na Kawasaki ZX6R 636. Oba modele to ponadstukonne, ważące 200 kg maszyny.
Stres, który dopinguje
Zarówno trening, jak i zawody wyglądają widowiskowo. Przejazd rozpoczyna się od agresywnej jazdy na tylnym kole. Powraca i rozpędza się, hamuje na przednim. Akrobacje Kamila to precyzyjna synchronizacja z ciężką maszyną, a także walka sił. W mgnieniu oka Kamil odwraca się na siedzeniu i prowadzi motocykl tyłem. Wykonuje drift i znowu czuć wokół ostry zapach rozgrzanej gumy. Tym razem lekko traci równowagę, wywraca się, ale szybko wsiada na motocykl, wciąż go przytrzymując. Widowiskowo wyglądają również tumany unoszącego się kurzu. Ściąga kask i rzuca śmiałe spojrzenie. Widać, że jazda sprawia mu satysfakcję. Trochę drżą mu ręce, ale gigantyczny wysiłek to dla niego ciągle przyjemność i pokonanie kolejnej granicy lęku.
Każdy przygotowuje motocykl pod własne potrzeby, uwzględniając m.in. styl jazdy i ciężar zawodnika. Co roku zimą rozbiera motocykl i składa go od nowa. Trzeba wymienić wiele części, bo też przy tego typu jeździe szybko ulegają zużyciu. Mimo wszystko, opłaca się czas i wysiłek. Precyzyjnie dostrojony motocykl sprawdza się podczas zawodów. A udział w zawodach to podróże, które lubi, od kiedy pamięta. – To prawda, że poznaję nowych ludzi i nowe sytuacje, ale przede wszystkim to dla mnie możliwość sprawdzenia się. Niezależnie od okoliczności staram się dawać z siebie wszystko – przyznaje.
Na każdych ogólnopolskich zawodach dostaje się do pierwszej dziesiątki na około 30 startujących zawodników z polskiej czołówki. Przed CRACOW STUNT CUP 2014 nie trenował inaczej niż zwykle, nie miał też przygotowanego układu. Jadąc, odcina się od rzeczywistości, bo jest to moment stuprocentowego skoncentrowania. – Startując na zawodach, ruszam z myślą, że to kolejny trening. Nie patrzę na publiczność. Liczy się czas i sędziowie – mówi. W ciągu 3–4 minut musi pokazać to, co wychodzi mu najlepiej. – Lubię stres, który wtedy odczuwam, działa dopingująco – przyznaje. Nie było układu, był za to freestyle. Najwidoczniej spodobał się też oceniającym, bo Kamil zajął piąte miejsce. Nie przygotowuje układu na dany przejazd z prostej przyczyny: nie chce popadać w rutynę. A przy trenowaniu tej samej akrobatyki w końcu by do tego doszło. – Radość z jazdy jest bardzo ważna. Widzowie to odczuwają – mówi Kamil.
Podczas zawodów uczestnicy oceniani są w 5 kategoriach. Po pierwsze: akrobatyka, np. stanie na głowie, jazda tyłem. Po drugie: przejazd na przednim kole i analogicznie tylnym. Obie kategorie połączone są z różnymi kombinacjami. Kolejna to drift, połączony z paleniem gumy, czyli jazda bokiem przy jednoczesnym poślizgu tylnego koła. Ostatnia ocena to ogólne wrażenie, tak zwany flow, co również jest bardzo istotne. Zawodnik nie tylko ma wykonać poszczególne elementy akrobacji poprawnie, ale i płynnie. Kamil nie ma ulubionego triku, zależnie od dnia i nastroju próbuje czegoś innego. Jego celem w danym momencie jest udoskonalenie akrobatyki. Czas na treningi jest ograniczony, w ciągu tygodnia plac do treningów jest do dyspozycji jedynie między późnym popołudniem i wieczorem. Nic więc dziwnego, że wykorzystuje go do maksimum.
Plac pod Lubartowem
Na początku jego treningów rodzina reagowała źle, mama Kamila do tej pory nie chce na żywo widzieć jego wyczynów. Mimo wszystko rozumie, że to jego pasja. – Rodzice bardziej bali się, gdy jeździłem po ulicy, treningi na zamkniętym terenie w pewnym stopniu ich uspokoiły – opowiada. Reakcje na terenie Lubartowa są różne. Przez 5 lat treningów Kamil zdążył znaleźć spore grono sympatyków. Ludzie podjeżdżają pod parking, na którym się znajdujemy. Co chwila pojawiają się kolejni obserwatorzy, w różnym wieku i różnie też reagując. Większość z nich uważnie obserwuje każdy popis Kamila, bo to, co widowiskowe, jest również fascynujące. Zdarzają się też przeciwnicy. – Niejednokrotnie ktoś dzwonił na policję, mówiąc, że jeżdżę po ulicy, a nigdy nie wyjeżdżam poza plac – opowiada. „Dawcy narządów, chuligani uliczni”, motocyklistom przypisuje się różne „łatki”. Kamil przez kilka lat z dużą cierpliwością tłumaczył, że stunt to sport, a on trenuje na terenie zamkniętym, z pozwoleniem od właściciela, nie zagrażając nikomu.
Najpoważniejszy wypadek Kamil przeżył na lotnisku w Białej Podlaskiej. Skończyło się na utracie przytomności i dwutygodniowej przerwie w treningach. W każdym sporcie istnieje ryzyko kontuzji, w stuncie jest ono jeszcze większe. Kamil ma tę świadomość, ma również poczucie, że istotą stuntu jest przekraczanie granic. Ale przecież to, co widowiskowe, najczęściej jest też niebezpieczne.
W życiu Kamila trudno powiedzieć o podziale na czas prywatny, zawodowy i ten przeznaczony na treningi. Prowadzi swoją myjnię samochodową, zatrudnia kilka osób. Żyje intensywnie. Pracuje 6 dni w tygodniu od 8 do 18. Dopiero wieczorami trenuje. Czas pomiędzy to zawody, wyjazdy. Jest towarzyski, więc lubi też poszaleć ze znajomymi. – Bywa, że pracuję cały tydzień i nie mam czasu jeździć, a później nadrabiam to z naddatkiem. Są też takie tygodnie, że jeżdżę codziennie – opowiada. Treningi to również czas spotkań ze znajomymi, którzy przyjeżdżają i obserwują. Sam przyznaje, że to sprawia mu największą radość.
W Polsce stunt jest coraz popularniejszy i szybko się rozwija. Istnieje kilka klubów, jednak na Lubelszczyźnie królują indywidualni zawodnicy. Kamil podkreśla, że ciągle brakuje miejsc do treningów. On sam oprócz placu pod Lubartowem, trenuje również w Białej Podlaskiej i Chełmie.
Kamil proponuje wspólny przejazd. Obserwowanie go przez prawie godzinę sprawia wrażenie, że wszystkie jego akrobacje są całkiem bezpieczne. Wykonuje je pewnie i bez chwili zawahania i lęku, który wyklucza wyczyny kaskaderskie. Zapinam kask i wsiadam na motocykl. Czuję silne oderwanie od nawierzchni. Odruchowo zamykam oczy.
Tekst Aleksandra Biszczad
Foto Krzysztof Stanek