tekst Marzena Boćwińska
Dawniej, załóżmy w latach przedwojennych, gdy chłopak chciał poznać dziewczynę, czynił to z zachowaniem ówczesnego rytuału. Codziennie czekał na swą ukochaną. Ona, wracając
z żeńskiej szkoły lub pensji, ukradkiem rzucała mu spojrzenie. On po kilku dniach ośmielał się zadać pytanie: „Pozwoli pani, że się przedstawię” – tu padało imię i nazwisko. I dalej: „Czy mogę odprowadzić panią do domu?”. Za pierwszym i drugim razem (czasem nawet więcej) dostawał odmowę, ale ponieważ był wytrwały, w końcu mógł towarzyszyć jej
w drodze powrotnej. I tak przez miesiąc, dwa narastało uczucie, by w trzecim mógł zaproponować: „Czy mogę zwracać się do pani po imieniu?”. Wtedy już mogli chodzić
do parku. Ona, „wśród złotych liści, wiatru i gwiazd” dawała mu rudy kasztan i serce, wzdychała „Jak mnie kochasz?”, a w jej oczach był blask nie do opisania. On szeptał, zniżając głos, że kocha ją „w słońcu. I przy blasku świec (…) jak wesoły ogień. Blisko przy (…) sercu. Koło niego”. Dopiero wieczorem po zaręczynach mógł ją pocałować. A potem już dzwony weselne i żyli długo, szczęśliwie. Z czasem, gdy na świecie zaczęły królować następne pokolenia, dystans coraz bardziej się skracał. Przy pierwszym spotkaniu (załóżmy są lata osiemdziesiąte) chłopak jako pierwsze zadaje pytanie: „Czy mógłbym cię pocałować?” , a dziewczyna pogrążona w wątpliwościach (może nie wypada), jednak decyduje się na pocałunek. A dzisiaj jeszcze szybciej (choć mówię tu o przypadkach skrajnych): dyskoteka, „całowanie” i seks. Ten przydługi wstęp zmierza do tego, żeby uświadomić sobie, że czas tajemnicy miłości staje coraz krótszy, wszystko biegnie jak francuskie TGV (te że we) – Pociąg o Wielkiej Prędkości. Młodzież się spieszy, młodzież nie chce stać w miejscu
i dreptać. Nawet wtedy, gdy nic nie wiedząc o miłości, idzie na całość. Kiedy byliśmy jeszcze Słowianami, z 21 na 22 czerwca odbywało się niebywałe święto, o którym Józef Ignacy Kraszewski w „Starej Baśni” pisał: „Dzień Kupały – najdłuższy w roku, noc Kupały – najkrótsza, były jednym ciągiem wesela, śpiewu, skoków i obrzędów”. To wtedy dziewczęta puszczały wianki, chłopcy skakali przez ognisko, odbywały się tańce, a po północy wszyscy szli w las, by szukać kwiatu paproci, i zapewne chodziło o taki, który każda panna stracić może tylko raz. Nie bez kozery Mieczysław Fogg śpiewał: „Przybądź do mnie po ten kwiat paproci, po moje serce i miłość swą”. Nie należy jednak ulegać dalece przesadzonej opinii
o szczególnej rozwiązłości towarzyszącej temu świętu. Warunkiem oddania się kochanków była swaćba, czyli ślub. A zatem to raczej ukoronowanie narzeczeństwa, konsumpcja przed ostatecznym zobowiązaniem, w czym i współcześni nie dopatrzyliby się wielkiego halo. A co z tym Walentym? Osobiście jestem przeciwna Świętu Zakochanych 14 lutego. Bo to i zimno (park nie wchodzi już w rachubę, ani kasztan) i po amerykańsku. O ile przyjemniej byłoby podczas kupalnocki, pośród radości i miłości, w blasku ognia usłyszeć: „Bez ciebie tak pusto i oczom, i ustom”. Ale jedno święto i drugie również są pretekstem do wyznania sobie uczuć, ośmielenia siebie nawzajem, bo krew nie woda i prędzej czy później młodzi ludzie zaczną trzymać się za ręce. A jeśli już dojdzie do tego, to w perspektywie mamy i całowanie,
i seks. Uczymy swoje dzieci, że nie należy kraść i zabijać, nie uczymy zaś bezpiecznego uprawiania miłości. Lekcje wychowania seksualnego w szkole to fikcja – nauczyciele
z wrodzoną sobie ekwilibrystyką skutecznie omijają ten temat (bo to trudne i niebezpieczne czasami). Problem inicjacji – jej miejsca i czasu powinni wziąć na siebie rodzice. I nie możemy tu kręcić. Taktownie, rzeczowo trzeba o tym z dzieckiem porozmawiać. Nie bać się, bo dużo więcej strachu najemy się, gdy przyjdzie niechciana przedwczesna ciąża i wtedy drżeć będziemy o stan emocjonalny młodych i zepsutą reputację. I co ludzie powiedzą? Lepiej więc zdobyć się na szczerość, stworzyć relację opartą na zaufaniu, a nie zakazach
i nakazach. To naturalnie trudniejsze niż udawanie, że problem nas nie dotyczy, wymaga większych starań, ale przynosi dużo więcej satysfakcji. Młodzi ludzie czują się zagubieni, nie wiedzą o wielu rzeczach, a informacji szukają w najmniej przystosowanym do tego miejscu, czyli w Internecie. Czytają głupawe historyjki w kolorowych pismach i zaczynają w nie wierzyć. Tymczasem świat to nie komiks, on odzwierciedla nas samych. To my tworzymy historię i dobrze by było, gdyby nasze dzieci o wszystkim, co wiąże się z miłością i seksem, dowiedziały się od nas. I może wtedy opowieść sprzed wojny, a nawet ta nieco późniejsza, przeszłaby mostem czasu i stała się częścią ich świata. To przecież takie romantyczne!