fbpx

Tara – koński raj

30 października 2015
Komentarze wyłączone
2 277 Wyświetleń

DSC00724Piskorzyna, niewielka miejscowość w okolicy Wrocławia. Ponad dwieście zwierzaków, w tym sto siedemnaście koni. Są też kozy, owce, krowy, świnie, psy, koty, kury, kaczki. Wszystkie łączy jedno – dostały drugie życie. Szczęśliwe życie. Po tym jak zostały skrzywdzone przez człowieka, porzucone, niejednokrotnie okaleczone, skazane na śmierć. Teraz mieszkają w Tarze.

Równo dwadzieścia lat temu Scarlett Szyłogalis-Jankowiak otworzyła pierwsze polskie schronisko dla koni. Tarę prowadzi razem z mężem Piotrem. Są ze swoimi podopiecznymi przez siedem dni w tygodniu, dwadzieścia cztery godziny na dobę. Mieszkają w schronisku ze zwierzętami, na które ludzie wydali już wyrok. Ratunek przed śmiercią znalazły tu setki koni. Mama Scarlett, będąc w ciąży, marzyła, że jej córka będzie silną, dzielną kobietą. Zafascynowana postacią głównej bohaterki powieści Margaret Mitchell „Przeminęło z wiatrem” postanowiła dokładnie takie samo imię dać córce. Na drugie dała jej Carmen. Scarlett skończyła AWF, zagrała w filmie „Lubię nietoperze”. Ma zielone oczy i silny uścisk dłoni. Chodzi ubrana w spodnie bojówki i gumowce. Zawsze otacza ją sfora psów. Zanim Scarlett zdecydowała, że sama zajmie się ratowaniem zwierząt i stworzy dla nich dom, pracowała w niemieckim schronisku dla zwierząt i przez pięć lat już w Polsce była pomocą weterynaryjną w lecznicy. Piotr jako zodiakalny strzelec kocha zwierzęta i podróże. Miłość do zwierząt zaszczepiła w nim mama. – Mieszkałem w bloku, więc możliwości kontaktu z nimi miałem ograniczone, ale w domu był pies, kot, rybki – wspomina. Od dzieciństwa był harcerzem, później mieszkał w Górach Sowich, tworzył jedną z pierwszych polskich szkół przetrwania. Po wojsku postanowił wrócić do bardziej „normalnego” życia w mieście. Wiele razy zmieniał zajęcie, do czasu, kiedy spotkał Scarlett i zaczął jej pomagać w schronisku.

Na drugim końcu Polski

DSC00540Tara znajduje się w województwie dolnośląskim. Ponad 700 km od Lublina. Na całej Lubelszczyźnie próżno by szukać podobnego schroniska. Chciałoby się wierzyć, że po prostu nie ma takiej potrzeby. Agnieszka Duńska, trzydziestoparolatka z Lublina, na co dzień terapeutka dzieci niepełnosprawnych, uczy jeździć konno. Kiedy widzi zwierzę zaniedbane i chore, natychmiast reaguje. I nie ma znaczenia, czy jest to kot leżący przy drodze, czy potrzebujący pomocy koń. Jakiś czas temu zgłosili się do niej ludzie, którzy nie mogli się dłużej opiekować swoim wymagającym opieki weterynaryjnej koniem. – Ich synowie wyjechali na studia, nie miał się nim kto zająć. Aby nie sprzedawać konia na rzeź, chcieli go oddać, i niestety nie było gdzie – mówi Agnieszka. – W naszym regionie nie ma miejsca dla starych, niepotrzebnych koni. Gdy właściciel nie ma ochoty i pieniędzy, żeby zapewnić zwierzęciu godną starość, nie ma gdzie takich koni przekazać, dlatego wiele kończy w rzeźni. Nie dotyczy to jedynie koni w gospodarstwie, które jak już nie mogą pracować, to prawie nikt ich nie trzyma. Również w jeździeckim środowisku często takie konie jako darmozjady trafiają na mięso. Tak jest i ze starymi osobnikami, i z młodymi, jeśli nie ma z nich pożytku.

Scarlett, ratuj!

ScarlettTakiego przedmiotowego traktowania koni Scarlett nie potrafi zrozumieć. – To niepojęte, że te piękne, mądre i bardzo świadome istoty traktuje się jak rzeczy, maszynki do zarabiania pieniędzy – mówi. – Wykorzystuje się je maksymalnie, a kiedy nie są już w stanie pracować dla człowieka, skazuje się je na straszną śmierć, w męczarniach. W Polsce praktycznie nie jada się koniny. Konie przeznaczone na rzeź często jadą setki kilometrów, dziesiątki godzin do miejsca kaźni, głównie do Włoch, Holandii, Hiszpanii. Wiele z nich nie przeżywa transportu, dojeżdżają ranne, połamane. W przeładowanych tirach przerażone zwierzęta tratują się wzajemnie. Aby mięso było bardziej suche, nie dostają wody do picia. Wiele koni, które trafiły do Tary, zostało wykupionych chwilę przed załadowaniem do ciężarówki. Są też takie, które trafiły do schroniska w wyniku interwencji. – Mamy ogrom zgłoszeń z prośbami o pomoc. Z jednej strony to budujące, że ludzie zauważają cierpienie innych istot i reagują, z drugiej jednak przytłaczające jest to, jak wiele zwierząt potrzebuje pomocy, ponieważ człowiek wyrządza im krzywdę. Czasami mamy po kilka takich informacji dziennie. Fizycznie nie jesteśmy w stanie interweniować przy każdym zgłoszeniu, ale nigdy nie zostawimy cierpiącej istoty bez pomocy. Tłumaczymy osobom, które się z nami kontaktują, co mają zrobić, do jakich instytucji się zgłosić. Uczymy ludzi, jak brać sprawy we własne ręce, bo my wszystkiego nie jesteśmy w stanie załatwić. Staramy się jednak mieć z tymi osobami kontakt i „monitorować” sytuację – zaznaczaScarlett. Interwencje nie zawsze kończą się odebraniem zwierzęcia. W wielu przypadkach wystarczają odpowiednie zalecenia i kontrola. – Ale nie zawsze tak jesti w wielu przypadkach musimy odkupić zwierzę. Załatwienie spraw administracyjnych związanych z odebraniem potrafi trwać nawet miesiącami. A na to nie ma czasu. Kiedy widzę konia z wrośniętym w szyję łańcuchem, z wielką, ropiejącą raną, stojącego po brzuch we własnych odchodach, nie pobiegnę przecież załatwiać papierków.

Bolesław


DSC01452Tara niejednokrotnie ratowała konie trzymane w tak strasznych warunkach, że gniły już za życia. Jednym z takich koni jest Bolek. W grudniu 2008 roku Scarlett otrzymała informację o koniu, który potrzebuje pomocy. Ten niespełna czteroletni ogier nie poznał smaku trawy, nie biegał po pastwiskach. Gdy był półrocznym źrebakiem, założono mu łańcuch na szyję, a jego koniec przyłączono do metalowego kołka, w ciemnej komórce. Źrebię potrząsało łańcuchem, chcąc się uwolnić. Dźwięk metalu denerwował właściciela, dlatego tuż pod głową zwierzęcia przykręcił do łańcucha prawie 4-kilogramowe obciążniki. I tak źrebak rósł, a łańcuch wrastał mu w ciało. Z czasem ropa zaczęła zalewać oczy, grzybica zaatakowała ciało, nigdy nierobione kopyta ciążyły coraz bardziej. Sąsiedzi, którzy dokarmiali konia przez małe okno, powiedzieli o tym odpowiednim władzom. Tara była ostatnią deską ratunku. Gdy wszyscy odmówili pomocy, fundacja wykupiła konia, wynajęła transport i zwierzę natychmiast zostało skierowane do Kliniki Uniwersytetu Przyrodniczego we Wrocławiu. Stamtąd trafił do Tary. Koń otrzymał imię po ojcu Scarlett – Bolesław. Leczenie było długie i kosztowne. Wkrótce Bolesław zaczął „podnosić się z kolan”. Stał się symbolem zła, które dotyka zwierzęta w Polsce. Takich koni trafia do Tary setki.

Bywa też, że do Tary zgłaszają się ludzie, którzy z różnych, tzw. życiowych względów, muszą oddać konia. W miarę możliwości w takich przypadkach także Scarlett z Piotrem nie odmawiali pomocy i przyjmowali zwierzęta. Teraz jednak w Tarze nie ma miejsca dla kolejnych mieszkańców. – Koń to nie jest pies czy kot, dla którego zawsze się jakiś kąt znajdzie. Potrzebny jest oddzielny boks. Wyżywienie, opieka weterynaryjna to kilkaset złotych miesięcznie – tłumaczy Piotr. – Musimy przede wszystkim zadbać o te zwierzęta, które już przyjęliśmy. Zawsze jednak staramy się pomóc ludziom w takiej sytuacji. Udostępniamy informację na naszym facebooku. Wiele koni znalazło dom w ten sposób. Kilka miesięcy temu zdarzyło się, że mieliśmy na to dwanaście godzin, w przeciwnym razie na klacz zapadłby wyrok śmierci. Udało się, Perła ma swój dom i kochających opiekunów.

Cytrus i Mura


DSC03393Konie to mądre, świadome istoty. Uczuciowe, choć wiele osób mylnie twierdzi, że zwierzęta nie mają uczuć. Gdy są prowadzone na rzeź, z obciętymi ogonami, zgolonymi grzywami – upokorzone, często płaczą. W Tarze wiele lat temu pojawił się Cytrus – uznany, zasłużony ogier ze Stada Ogierów w Gnieźnie, ojciec wielu drogocennych źrebaków, wielokrotny medalista. Był jednak za stary, aby przynosić dalsze zyski, został więc wpisany na listę koni przeznaczonych do rzeźni. Figurując już na spisie skazanych na śmierć, został wystawiony w pokazach, gdzie zdobył drugie miejsce, ustępując jedynie o wiele młodszemu ogierowi. Kolejny puchar trafił na półkę właścicieli, jednak wydanego wyroku nie cofnięto. Do Scarlett zgłosili się postronne osoby z prośbą o ratunek. Udało się zebrać pieniądze na wykup i w ten sposób zdrowy i okazały, choć nieco wiekowy koń trafił do Tary. Mniej więcej w tym samym czasie do schroniska przyjechała stara klacz o imieniu Mura. Odkąd tych dwoje staruszków się poznało, byli nierozłączni. Na łące zawsze byli razem, obok siebie mieli boksy. – Cytrus był wyjątkowym koniem, miał taką mądrość w oczach, wszystko rozumiał – wspomina Scarlett. – Boksy były tak ustawione, że on dostawał pierwszy owies. Nigdy jednak nie zaczynał posiłku, dopóki nie zobaczył, że Mura dostała swoją porcję i zaczęła ją jeść. Cytrus odszedł w podeszłym wieku, został pochowany na padoku, gdzie tak lubił spędzać czas. Kilka dni po jego śmierci Mura położyła się na miejscu jego pochówku, zasnęła i już się nie obudziła. To niejedyna historia miłosna, jaka zdarzyła się w Tarze. Konie często dobierają się w pary, stają się wówczas nierozłączne. Nawet na rozległych pastwiskach są zawsze obok siebie.

Ludzie służą zwierzętom

DSC01452Zapewnienie opieki ponad dwustu zwierzętom to nie lada wyzwanie finansowe, zwłaszcza że większość z nich to dość drogie w utrzymaniu konie. Wiele z nich jest w podeszłym wieku (najstarszy Grosik ma ponad czterdzieści lat), schorowanych i potrzebuje specjalistycznej karmy i kosztownych lekarstw. Tara nie otrzymuje żadnych dotacji z budżetu państwa. Jedyną formą finansowania schroniska są darowizny. Założeniem jest, że zwierzęta nie pracują. Tutaj role się odwróciły i to ludzie im służą. Wszystkie zwierzęta, które tu trafiają, mają zagwarantowany dom i opiekę do kresu swoich dni. Kiedy do Tary przyjeżdża nowy koń, Scarlett zawsze patrzy mu głęboko w oczy i mówi: – Myszko, my się tobą zaopiekujemy, tu będziesz miał swój dom. Nie chcemy od ciebie nic w zamian, poza dwiema rzeczami – nie chorujemy i nie umieramy. Jedyną formą adopcji, jaką prowadzi Tara, to adopcja wirtualna. Polega na zobowiązaniu się do comiesięcznej wpłaty określonej sumy na wybranego podopiecznego. Wirtualnym opiekunem, czy jak jest to określane w Tarze, rodzicem chrzestnym konia można zostać, deklarując kwotę od dwudziestu złotych miesięcznie. W zamian otrzymuje się regularnie informacje i zdjęcia o wybranym zwierzęciu.

Przy obrządku tak dużej ilości zwierząt każda para rąk jest na wagę złota. Ważnym aspektem w działalności schroniska jest wolontariat. Do pomocy przyjeżdżają ludzie z całego kraju, a nawet spoza jego granic. Monika Grzegorczyk z Lublina od blisko czterech lat jeździ do Tary. – Odkąd poznałam Scarlett na końskim targu w Skaryszewie, przyjeżdżam w każdej wolnej chwili, urlop zawsze spędzam w Tarze. Daje mi to siłę, energię, by zmagać się z trudami dnia codziennego. Pozwala uwierzyć w ludzi i w chęć niesienia przez nich bezinteresownej pomocy. Poza tym odwiedzam tam swojego ukochanego konia – Jowisza, rocznego źrebaka wykupionego na tegorocznych targach. Jestem jego wirtualnym opiekunem, dzięki temu mogę się choć trochę przyczynić do pomocy w utrzymaniu zwierzęcia. Uważam, że jestem to winna koniom za to, że z rąk ludzi spotyka je tak straszny los – mówi Monika.Do Tary jeździ także co roku Zygmunt Ferrarius z Lublina, który pomimo protezy na nodze całą trasę pokonuje starym rowerem. Przyjeżdżam do Tary, bo uważam, że trzeba pomagać zwierzętom. One nie mówią, one cierpią bez słowa. Scarlett i Piotr robią wielką robotę. Ja się nie znam na zwierzętach, ale swoją pracą staram się pomóc np. w warsztacie – przekonuje.

Bez dachu nad głową

Nawet z takim miejscem, jak Tara, susze, potężne wichry i powodzie nie obchodzą się litościwie. Powódź stulecia w 1997 roku zmiotła praktycznie wszystko, na szczęście żadnemu ze zwierząt nic się nie stało. Kiedy rok później woda ponownie zalała dopiero co odbudowane schronisko, Scarlett i Piotr podjęli decyzję o przeprowadzce. Piskorzyna, gdzie obecnie mieści się Tara, jest czwartą lokalizacją schroniska (po Wrocławiu, Porębach i Nieszkowicach). Tu także siły natury potrafią dać się we znaki. W kwietniu tego roku huragan zerwał część dachu nad główną stajnią. Wtedy wiedzieliśmy, że lada dzień konie pojadą na letni wypas, na pastwiska, i mieliśmy nadzieję, że do ich powrotu jesienią uda nam się naprawić dach – mówi Piotr. Jednak zanim udało się zebrać fundusze na remont, na początku lipca wichury dokończyły dzieła i zupełnie pozbawiły stajnię pokrycia. – Jesienią musimy wyremontować dach, po powrocie koni trzeba im zagwarantować schronienie. Czeka nas ogromny wydatek – około sto pięćdziesiąt tysięcy złotych. Ale głęboko wierzymy, że i tym razem znajdą się ludzie o wielkich sercach i pomogą zwierzętom.

Fundacja Tara – Schronisko dla Koni
Nr konta:
PKO BP S.A. Oddział 3 we Wrocławiu,
75 1020 5242 0000 2902 0191 7236

www.fundacjatara.info

Tekst i foto Katarzyna Kawka

Komenatrze zostały zablokowane