fbpx

Temida w siodle

21 sierpnia 2013
Comments off
1 300 Views

Młoda i temperamentna. Elegancka i ekstrawagancka. Właścicielka kancelarii prawnej i centrum obsługi rynku nieruchomości. Jej kancelaria jako jedna z nielicznych w Polsce zajmuje się zagadnieniami prawnymi związanymi z końmi. Z Elżbietą Liberdą rozmawiała Agnieszka Stefanek.

Foto Olga Michalec – Chlebik.

elzbieta liberda

– Konie ze swojej natury są niepokorne. Pani też sprawia wrażenie osoby, idącej na przekór wszystkiemu. Może stąd ten wybór? Jak zaczęła się Pani przygoda z końmi? – Konie podobały mi się od zawsze, chociaż w rodzinie nikt nie był związany z końmi. Wiedziałam, że w Lublinie działa Klub Jeździecki, byłam tam kilka razy jako dziewczynka na spacerze i tak mi się tam spodobało, że namówiłam rodziców, aby zapisali mnie na naukę jazdy konnej i w ten sposób zaczęłam chodzić na wszystkie kursy dla dzieci. A czy idę na przekór wszystkiemu, hm, określiłabym to jako konsekwentne dążenie do celu.

– Zawsze stawiała Pani na swoim? —- Oczywiście! Jeździectwo to niebezpieczny sport. Już na trzeciej jeździe miałam swój pierwszy upadek. Dość groźny, spadłam na beton. Po tym upadku rodzice mieli pewne obiekcje, co do prowadzania mnie dalej na jazdy. Ale dziecko tupnęło nogą i stanęło na moim. Wróciłam na konie.

Za czasów juniorskich zdobyłam brązowy medal na Mistrzostwach Polski w ujeżdżeniu, wielokrotnie byłam mistrzynią województwa w obu konkurencjach. Zawsze jednak bardziej podobały mi się skoki, dostarczają więcej emocji i adrenaliny.

– Dalej startuje Pani w zawodach? – Wszystko uzależnione jest od mojej pracy, bo w soboty i niedziele normalnie pracuję. Jeżeli mam wolny weekend i są akurat w tym czasie zawody, to wtedy startuję. Nie mam ustalonego kalendarza zawodów, tak jak mają profesjonalni zawodnicy.                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                      – Zawód prawnika jest na liście najbardziej stresujących profesji. Konie dają odpoczynek od pracy i związanych z nią stresów? – Na pewno tak, chociaż różnie to bywa z tym odstresowaniem, bo czasami jak się jeździ, to też można się zestresować. Bardziej niż na sali sądowej. (uśmiech)  – Zawsze mi się wydawało, że nie wszystkie konie mają łagodny charakter i że konia trzeba dobierać do temperamentu człowieka. – Generalnie to łagodne zwierzęta, ale konie przeznaczone do sportu muszą mieć temperament, wymagają określonego podejścia i traktowania. To nie są konie, do których każdy może sobie przyjść i pogłaskać czy pojechać na przejażdżkę. Z takim koniem trzeba codziennie ćwiczyć pod okiem trenera, żeby dojść do jakiegoś poziomu, nawet amatorskiego. Trzeba też pamiętać, że konia przed treningiem należy odpowiednio przygotować. Proces jego pielęgnacji zajmuje codziennie około dwóch godzin.                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                    – Jest Pani trochę jak lawa wyrzucana z wulkanu. No i ciągle Pani jeździ, chociaż przerwała Pani karierę sportową. – Kiedy przeniosłam się na studia dzienne, wtedy moje jeździectwo zawodowe zakończyło się. Teraz wydaje mi się, że był to największy błąd mojego życia. Co prawda zajęłam się wtedy swoim warsztatem merytorycznym – robiłam kursy, szkolenia, praktyki, ale dziś wydaje mi się, że to wszystko dałoby się połączyć. Mam nadzieję, że nie jest to błąd nieodwracalny, że niedługo, gdzieś na polskich czworobokach lub parkurach, będzie można mnie zobaczyć.

– Kobieta prawnik, na dodatek młoda i atrakcyjna. Jak Panią odbierano? – Bywało bardzo trudno. Były łzy, załamania, zgrzyty. Ludziom się nie podobało, że oto jakaś pani otworzyła biuro, i to zaraz po studiach. Osłuchałam się komentarzy, że pewnie nie ma doświadczenia i tak dalej, ale moją wizytówką byli moi klienci, którzy zadowoleni cały czas wracają do mnie. Było ich tak wielu, że już po roku otworzyłam nowy oddział i biuro nieruchomości.

– Idzie Pani cały czas ostro do przodu. A to przecież duża odpowiedzialność. – Wszystkie moje ruchy były przemyślane, ale nie było to łatwe. Weszłam na dwa trudne rynki. Jeden to rynek lubelskiej palestry, a drugi to rynek nieruchomości. W latach 2006–2007, kiedy zaczynałam, zdobycie uprawnień było trudne. Śmieję się, że egzamin na pośrednictwo nieruchomości był trudniejszy niż na aplikację radcowską. Biura tworzyły pozamykane enklawy i nikt nie chciał mnie tam wpuścić. Próby zdeprecjonowania mnie powodowały, że dawało mi to jeszcze większy motor napędowy i działałam z jeszcze większym rozmachem. Dość szybko udowodniłam, że moja firma działa na zasadzie zdrowej konkurencji. Minęło trochę czasu i zostałam prezesem Regionalnego Stowarzyszenia Pośredników w Obrocie Nieruchomościami w Lublinie.

– Pracuje Pani siedem dni w tygodniu. Są jakieś ludzkie, babskie sytuacje, które Pani dotyczą?  – Tak naprawdę nie czuję się umęczona pracą, lubię ją. Często spotykam się ze znajomymi, wychodzimy do restauracji itd. Można to pogodzić, tylko trzeba wszystko poukładać. Teraz jest takie myślenie, co mnie niesamowicie wkurza, że każdy jest wiecznie przemęczony, spracowany, nie ma pieniędzy. A ja się pytam: Co zrobiłeś, żeby te pieniądze mieć? I taka roszczeniowa postawa, przecież chodzę do pracy.   Samodyscypliny nauczyły mnie konie. Od dziecka przyzwyczajona byłam, że najpierw jest szkoła, później szybko na trening, a później znów powrót do obowiązków.

– Siedzenie i nic nierobienie musi chyba Panią męczyć. Wystarczy przyjrzeć się Pani kancelarii. Prawo i konie to jeden z jej działów.  – Kancelaria od samego początku zajmuje się szeroko pojętą cywilistyką. Czyli prawo cywilne, prawo rzeczowe, prawo nieruchomości. Moim priorytetem jest to, żeby moi klienci byli obsłużeni jak najlepiej, prawo nieruchomości jest kolejną gałęzią, w której kancelaria się wyspecjalizowała, ponadto prowadzimy dużo spraw rodzinnych.  Nie chciałabym się zamknąć w jednej konkretnej działce. Intencją kancelarii jest to, żeby mieć wiele działów o różnej specjalizacji, a w każdej żeby byli specjaliści w  swojej dziedzinie.

– Możliwe, że jest Pani jedyną specjalistką od „prawa końskiego” w Polsce ? – Być może… Będąc już na studiach, udzielałam porad prawnych dotyczących hodowli i jeździectwa. Z czasem stało się to jedną z moich specjalizacji, tym bardziej że jestem cały czas związana z  tym środowiskiem. Tak to się rozwijało. Podstawowym obszarem działalności kancelarii jest Lubelszczyzna, a jeżeli chodzi o prawo i konie oraz specjalizację nieruchomościową, to zgłaszają się do nas klienci z całej Polski i zagranicy. Mamy klientów z Niemiec, Włoch, Hiszpanii. Naszym największym sukcesem ostatnich tygodni jest podpisanie umowy z Polskim Związkiem Jeździeckim.  – Gdyby przełożyć to na język piłkarski, to tak jakby Polski Związek Piłki Nożnej zwrócił się do Pani kancelarii o obsługę prawną?

– Tak, dokładnie. Jest to dla nas ogromne wyróżnienie, że spośród  wielu kancelarii  istniejących na polskim rynku PZJ zwrócił się właśnie do nas z zapytaniem, czy nie zajmiemy się ich obsługą prawną.

– Przełamuje Pani wszystkie możliwe stereotypy, funkcjonujące w naszym społeczeństwie, na temat wyglądu i zachowania prawnika. Nie tylko ma Pani blond włosy, ale jeszcze chodzi Pani w czerwonych szpilkach. – Dominuje przekonanie, że prawnik to osoba starsza, która siedzi w okularach za biurkiem i w todze przechadza się po sądzie. Ja do tego tak nie podchodzę. To, że będę mieć blond włosy i chodzić w szpilkach, nie znaczy, że jestem głupia. Moje poczucie własnej wartości i wiedza, jaką posiadam, powodują, że nie muszę robić z siebie matrony i udawać kogoś, kim nie jestem. Uważam, że prawnik w dzisiejszych czasach to człowiek, który również powinien reprezentacyjnie wyglądać i mieć liczne kontakty towarzyskie.

– Prowadzi Pani również szkolenia i zajęcia dla studentów.

– Zajęcia na studiach podyplomowych prowadzi się fenomenalnie, to są ludzie, którzy wiedzą, po co na nie przyszli, bo mają świadomość, kim chcą być. Z reguły szkolę ludzi ze swojej branży, to wspaniały moment na wymianę poglądów, co dzieje się na rynku, spostrzeżenie, jakie obszary wymagają doskonalenia zawodowego. Pomimo tego, że wykłady prowadzę w weekendy, nawet wielogodzinne zajęcia dają poczucie satysfakcji.

– Jest Pani niewiele starsza od swoich studentów. Nie próbują Pani zagiąć?  – Z reguły jestem sporo młodsza. Fakt, że niektórzy, których szkolę, miewają z tym problem. Czasami ktoś próbuje zagonić mnie w kozi róg. Ale moja praca polega na tym, że muszę być perfekcyjnie przygotowana. Generalnie jest problem z tym, że jestem kobietą, prawnikiem i szkoleniowcem i na dodatek prowadzę własne firmy. Ludzie nie lubią, jak komuś coś wychodzi. Niestety, taką mamy polską podłą naturę.

– Prowadzenie takiego biznesu to chyba lukratywne zajęcie? – O to najlepiej zapytać moich „znajomych”. Oni najlepiej potrafią liczyć moje pieniądze. Osobiście ciężko powiedzieć, średnio wychodzi mi oszczędzanie. Aktualnie dużo inwestuję w firmę, rozwój personelu. Stawki za usługi nie są wygórowane. Zależy mi, żeby pomagać ludziom i budować ich świadomość prawną.

– Czego nauczyły Panią konie? – Pokory. W szkoleniu koni nie da się nic przyspieszyć, kupić. Zaliczasz wiele porażek. Upadki, złamania to chleb powszedni. I pomimo tego nigdy nie możesz się poddać. Jeździectwo nauczyło mnie, że nawet na najmniejszy sukces musisz długo i ciężko pracować. Zawody wykształciły wolę walki. Upór, konsekwencja, systematyczność i jasno określone cele. To recepta na sukces. Dziś wykorzystuję to w biznesie.

Comments are closed.