Podobno Facebook zmienia nazwę. To właściwie ostatnia rzecz, jaka mi się w nim podobała. Książka twarzy ma w sobie coś bardzo osobistego, przyjacielskiego, bliskiego. Twarz jest reprezentacją całej głębi „ja”. Ma w sobie niezwykłą dwoistość – bywa powszednia, codzienna, zwyczajna. Wystarczy jednak patrzeć wprost, intensywniej, uważniej, by natychmiast opuścić wzrok, zzuć z oczu sandały i uświadomić sobie, że ziemia, po której stąpam, jest święta.
Winiarscy marketingowcy od jakiegoś czasu upodobali sobie twarz jako lejtmotyw etykiet. Nadają przez to winom osobowość, zyskują one charakter, autorski sznyt. Całe linie win bywają oznaczane serią portretów, łatwo w ten sposób rozpoznać choćby dojrzałość wina – od lekkiego świeżego podlotka do poważnej, doświadczonej czasem matrony. Można twarzą na etykiecie wyrazić styl wina – od elegancji i subtelności po moc i rustykalną charakterność.
Zabieg marketingowy kryje w sobie prawdę, która wykracza poza standardową grę z klientem. Bo to, że etykieta sprzedaje, a ludzie, zanim otworzą butelkę, piją wino oczami, jest dla wszystkich jasne. Mniej oczywisty jest fakt, że twarz na etykiecie wydaje się być wyjątkowo adekwatną reprezentacją wina. To, co zupełnie nie grałoby w przypadku jogurtu, soku pomarańczowego, o szynce nie wspominając, w przypadku wina – nie zgrzyta.
Powodów może być kilka. Po pierwsze, dobre wino, zupełnie jak każdy człowiek, ma swoją historię, mocno związaną z miejscem, z którego pochodzi. Nie da się go zrozumieć bez tego kontekstu – to on je definiuje. Mamy na to dowód w postaci rozczarowań, jakie przeżywamy, przywożąc butelkę z winiarskich eskapad. Bardzo często to, co tam było płynną doskonałością, tu jest co najwyżej smaczne. Zapominamy o tym, że tam był to element całości, kompozycji, natomiast wyrwany i przeniesiony do naszego tutaj, pozostał już tylko pojedynczym dźwiękiem.
Po drugie, naprawdę dobre wino jest autorskie. Te przemysłowe, za którymi stoją winiarscy inżynierowie, mogą być technicznie poprawne, ale nigdy nie będą porywające. Są jak klony, choć foremne, to w swej mechanicznej kształtności bezduszne.
Po trzecie, dobre wino jest wielowymiarowe, złożone, a jednocześnie szlachetnie proste. Jak bardzo skomplikowany może być człowiek, wie każdy z doświadczenia siebie. Pozostaje zarazem truizmem, jak człowiek jest prosty w swojej fundamentalnej potrzebie bycia kochanym.
Po czwarte, wino i człowiek żyją w czasie. Czas naznacza ich w sposób niezwykły. Tracą z wiekiem młodzieńcze wigor i świeżość, jeśli jednak wystarczająco dużo dostali na starcie i dobrze się przechowują, to na starość nie kwaśnieją, nie psują się, ale rozkwitają, osiągając poziom, który młodzież może tylko adorować.
Wreszcie po piąte – cała sztuka to dobrze umrzeć. Każdy człowiek i każde wino ma swój czas. Nie da się żyć bez końca i nie da się bez końca przechowywać wina. To zresztą nie ma sensu. Zanim więc nadejdzie śmierć, która niesie zniszczenie, trzeba umrzeć śmiercią, która daje życie. Uczymy się więc my, ludzie, umierać dla innych, porzucając siebie. Jesteśmy zupełnie jak wino, które zachwyci dopiero wtedy, gdy się otworzy, zjednoczy wokół siebie, da się w sobie rozsmakować. Dobrze umrze.
tekst Łukasz Kubiak | foto Il Poggiarello