Przy wejściu do wielkiej hali jest stojak, a przy nim kilka rowerów. – Ten jest mój i nikomu nie wolno go ruszać – mówi Jan Kidaj, prezes firmy Aliplast. – Jest tu kilka hal, kilkaset metrów do przemierzenia, to codziennie daje kilometry. W ten sposób pracownicy oszczędzają czas. – Jednak swój statek powietrzny pan Jan już udostępnia młodym pilotom.
Zaczęło się od tablic rejestracyjnych
Jan Kidaj pochodzi z okolic Hrubieszowa, w wieku dwudziestu pięciu lat został emigrantem sezonowym, jeździł do pracy w Niemczech. Po pięciu latach było go stać na zakup używanego Volkswagena Golfa. Obowiązywał wtedy dodatkowy rejestr samochodu do wyjazdu za granicę, dostawało się specjalne tablice rejestracyjne. – Byłem dość dociekliwy, więc zainteresowało mnie, jak one są zrobione – opowiada Jan Kidaj. – Na wyjeździe udało mi się obejrzeć ich produkcję. Postanowiłem po powrocie do Polski spróbować swoich sił w tej branży i otworzyłem firmę produkującą takie tablice. To był rok dziewięćdziesiąty, wtedy wszystko się lepiej rozwijało, pod warunkiem, że udało się zachować wstrzemięźliwość konsumpcyjną; druga ważna rzecz to ciągły rozwój i poszukiwania nowych rozwiązań.
Dzięki przestrzeganiu tych reguł właściciel lubelskiego Aliplastu może się pochwalić prężnie działającą, także na rynkach zagranicznych, firmą. Mój rozmówca zdradza jeszcze jedną ważną jego zdaniem metodę. Nigdy nie zmuszał się do pracy ponad swój wyznaczony limit – osiem godzin dziennie. I uważa to za swój sukces. Jednak jako największe osiągnięcie wskazuje wejście na właściwą drogę – od tego się wszystko zaczęło.
Skoro mowa o sukcesach, nie sposób nie wspomnieć też o porażkach. – To rezygnacja z pomysłów. Kiedyś zaproponowałem fabryce Lublina produkcję specjalnych zabudów do samochodów. Jedna została zrobiona pilotażowo, do oceny forum publicznego. Zebrała bardzo dobre opinie, jednak fabryka nie chciała. Nie rozumieli idei, potrzeby wprowadzenia takich zabudów. Sektor samochodowy się rozwinął, a nasza fabryka upadła…
Tradycja nie jest potrzebna
Pierwsze działania związane z powstaniem Aliplastu miały miejsce w 2000 roku, zaś w 2001 firma została zarejestrowana w KRS jako spółka joint venture, powstała z połączenia Aliplast Belgia i firmy Jana Kidaja. Pierwsza siedziba znajdowała się przy ulicy Diamentowej. Na początku zakład zatrudniał kilkunastu pracowników, w tym trzy osoby, które miały wcześniej do czynienia z branżą. – Ludzie mówili mi, że to się u nas nie uda, bo nie ma w regionie tradycji w tej branży, nie było hut, nie ma fachowców. Przyjechało do nas w poszukiwaniu pracy sporo osób ze Śląska i jak widać udało się – nie kryje dumy właściciel Aliplast. – Tradycja nie jest bardzo potrzebna, jeśli ma się chęci, determinację i jest się otwartym na naukę. Ludzie nie wyciągają wniosków z historii, nie wierzą, że można stworzyć coś nowego. – W miarę jak firma się rozwijała, robiło się coraz ciaśniej. Po siedmiu latach powstały plany inwestycyjne, a już w lipcu 2009, w strefie ekonomicznej na Felinie, Aliplast zaczął działać w fabryce o powierzchni ponad dziesięć tysięcy metrów kwadratowych. W niedługim czasie doszły do tego kolejne dwa tysiące metrów – dodatkowo stworzono lakiernię. W tamtym czasie w Aliplaście pracowało niespełna siedemdziesiąt osób, na dzień dzisiejszy liczba pracowników się zwielokrotniła i jest to około trzystu osób.
Strefa ekonomiczna
Co właściwie daje firmie lokalizacja w strefie ekonomicznej? – Dla nas głównym atutem była nieograniczona powierzchnia i możliwości swobodnego postawienia budynków, co poprawia funkcjonalność obiektu – mówi prezes. – Wakacje podatkowe? Po pierwsze ulgi dotyczą podatku dochodowego, czyli płaconego wtedy, gdy przedsiębiorstwo przynosi zyski. Można odliczyć pięćdziesiąt procent kosztów kwalifikowanych (objętych dofinansowaniem z dotacji – red.). Nie każda firma z dofinansowań korzysta, zaś ulgi w podatkach lokalnych to bardzo znikomy procent.
Oczywiście dobrze, że są, bo każda złotówka się liczy, jednakże nie jest to aspekt, który zdecydowałby o ulokowaniu siedziby firmy. Przepisy prawne mamy niedostosowane do rzeczywistości. Strefy ekonomiczne są wykorzystywane tylko ze względu na lokalizację i infrastrukturę.
Aluminium z Lublina
Dziś Aliplast zajmuje się produkcją systemów aluminiowych oraz ich dystrybucją w całej Europie. Siedemdziesiąt procent produkcji dystrybuowane jest na rynek krajowy, pozostałe trzydzieści do Słowacji, Niemiec, Węgier, Czech, Rumunii, Holandii, Chorwacji, Bośni i Hercegowiny, Austrii. Jan Kidaj często przyjmuje wizyty aktualnych i potencjalnych kontrahentów. Są mile zaskoczeni jakością produktów. – Panuje pewien stereotyp dotyczący polskiej produkcji, nie cieszy się dobrą opinią. Nasi partnerzy są mile zaskoczeni: „polskie i dobre??!” – to częsta reakcja. Zdarzyło się, że jeden z zagranicznych gości przyjechał zobaczyć, jak wygląda u nas produkcja. Jak zobaczył hale, od razu się zdecydował, bez omawiania warunków współpracy. Stwierdził, że na pewno się dogadamy. W oczach ludzi od razu wzrasta ranga regionu, nikt się tu nie spodziewa sensownego przemysłu. – Jan Kidaj uważa, że nie bez powodu jesteśmy postrzegani jako skansen. – Wszelkie foldery o Lubelszczyźnie pokazują pola, lasy, zabytki. W ogóle na nich nie widać dynamizmu rozwoju regionu, nikt nie pomyśli, że to dobre miejsce na inwestycje. Przedsiębiorców te materiały nie przekonają. Ludzie, którzy przyjeżdżają do nas i przekonują się na własne oczy, są po prostu w szoku.
Kolejną sprawą, która zaskakuje właściciela nowoczesnej lubelskiej firmy, jest podejście uczelni. – Uczelnie nie są twórcze ani zaangażowane we współpracę. Jestem zawsze otwarty, chętnie bym nauczył czegoś młodych ludzi. Uważam, że można lepiej to zrobić w przedsiębiorstwie niż na wykładzie, ale nasze uniwersytety ignorują to. Kiedy pewien profesor z Politechniki Poznańskiej zobaczył naszą produkcję, od razu chciał przywieźć swoich studentów aż z Poznania. W Lublinie takiego zainteresowania nie ma. Podobnie jest z praktykami, nie mamy kogo uczyć, mimo naszej otwartości.
Prywatnie
Prezes Aliplast pełni także funkcję prezesa Aeroklubu Świdnik. Sam bardzo lubi latać, jest pilotem. Ma własny, jak to określa, statek powietrzny Cessna 182. Jest w nim miejsce dla czterech osób. Często zabiera ze sobą młodego adepta lotnictwa, którego uczy, oraz żonę, która latać nie lubi, ale nie ma innego wyjścia. – Używam mojego statku zarówno służbowo, jak i rekreacyjnie. Latam na wakacje, zloty, festyny, ale i na spotkania biznesowe. Podróż do Zakopanego zajmuje mi dwie godziny, lotnisko jest w Nowym Targu, a stamtąd już niedaleko. Bez sensu byłoby tłuc się samochodem przez siedem godzin, jeśli jest inna możliwość.
Jan Kidaj wychował się w gospodarstwie rolnym. Tata dodatkowo był muzykiem, prowadził zespół. – Jestem bardzo dumny z mojej mamy, która niedawno wydała książkę. Teraz ma osiemdziesiąt lat i pisze drugą. – Pani Helena Kidaj rok temu zebrała informacje, historie z lat czterdziestych i pięćdziesiątych, z terenów, na których mieszkała, wydała je rok temu pod tytułem „Moja okolica”. Dostaje wiele listów i maili od ludzi, których czasami już nie pamięta, a którzy odnaleźli się w jakiś sposób w jej książce.
Co robi prezes po powrocie do domu? – Latem w ogrodzie zawsze jest coś do zrobienia – mówi – lubię też spotykać się ze znajomymi, czytać, obejrzeć coś dobrego. Co warto obejrzeć zdaniem Jana Kidaja?
– Sport niekoniecznie, ale filmy przyrodnicze jak najbardziej, głównie to jednak programy popularnonaukowe o gospodarce, technice.
Tekst Katarzyna Kawka
Foto Maja Gala