fbpx

Wolny jak ptak

9 listopada 2018
3 093 Wyświetleń

O trudnej, choć niezwykłej pasji z sokolnikiem Radosławem Rolą rozmawia Klaudia Olender, foto Olga Michalec-Chlebik

W noweli Giovanniego Boccaccia „Sokół” szlachcic Federigo z miłości do swojej wybranki Monny Giovanny zabił sokoła i ugotował z niego rosół. W rezultacie wyszła za tego szlachcica za mąż.

– Ja swojej narzeczonej chciałem tak zaimponować, że przygotowałem dla niej cietrzewia i pardwę, które upolowałem w Laponii. To też był pewien wyczyn i ona to doceniła.

Nie od razu były sokoły.

– Kiedy byłem małym chłopcem, wymyśliłem sobie, że zacznę hodować gołębie. Znajomi przynosili mi ptaki, nawiązywałem kontakty z lokalnymi hodowcami, to było moje hobby. Mieszkałem wtedy, tak jak teraz, obok lasu i różne leśne drapieżniki regularnie, niemal codziennie, odwiedzały podwórko i nękały moje stado. Te ataki były bardzo widowiskowe, intrygujące. I paradoksalnie nie mogłem się zdecydować, które ptaki wydają się fajniejsze: te pierwsze czy te drugie.

Kiedy zaczęła się pańska przygoda z myślistwem?

– Podczas studiów na Wydziale Leśnym w Warszawie zdobyłem uprawnienia myśliwego, zapoznałem się z całą kulturą myśliwską, a przez to również z ludźmi, którzy zajmowali się sokolnictwem. I gdy zobaczyłem, że można mieć takiego sokoła czy jastrzębia na ręku – poczułem euforię. Wtedy po raz pierwszy stałem się posiadaczem jastrzębia, samicy o imieniu Tinga. Nie było to łatwe, bo człowiek niedoświadczony popełnia wiele błędów, ale mimo wszystko dobrze się dogadywaliśmy. Dzięki niej poznałem smak sokolnictwa od strony praktycznej, bo jastrząb to taka klasyka dla początkujących. Można później „zorganizować” sobie inne, bardziej wymagające i szlachetne gatunki, np. rarogi, sokoły wędrowne. Choć „zorganizować” to chyba złe słowo, bo przecież nie wybiera się ich z gniazda ani nie łapie, można kupić tylko z hodowli zamkniętej.

A na czym polega taka hodowla?

– Hodowla to przetrzymywanie ptaka i rozmnażanie. Na podwórku znajdują się specjalne woliery, w których ściany zamknięte są z czterech stron, tak aby ptak nie miał kontaktu z otaczającym go światem bezpośrednio, tylko częściowo, od góry. To ze względu na bezpieczeństwo i ograniczenie stresu. Kiedy przychodzi okres wiosenny, ptaki łączą się w pary. W warunkach sztucznych, kontrolowanych, sokolnicy po prostu je zestawiają i czekają z nadzieją, że ptaki się wzajemnie zaakceptują i przystąpią do lęgów. Czasami ptaki same zakładają gniazda, składają i wysiadują jaja, a później przy odrobinie szczęścia lęgną się młode. Następnie, w zależności od tego, jaką metodę wybierzemy, wychowujemy ptaka lub zostawiamy to zadanie rodzicom. Szkolenie rozpoczynamy w chwili, kiedy jest już w pełni wyrośnięty, ma wykształcone i wyschnięte pióra i swobodnie może latać.

Ukrócenie, unoszenie, uwabienie i polowanie to etapy układania ptaków. Dla laików te pojęcia brzmią dość tajemniczo. Jak prostym językiem opisać proces szkolenia?

– Układanie, inaczej szkolenie ptaka, składa się z czterech etapów. Ukracanie to oswajanie, przyzwyczajanie do siebie i do otoczenia, później unoszenie na ręku na rękawicy, uwabianie, czyli nauka przylatywania do sokolnika, i w końcu napuszczanie, czyli nauka polowania. Nie można pominąć żadnego kroku. Bo kiedy ptak nie będzie nas słuchał, reagował na komendy i otaczające bodźce, nie będzie z nami współpracował i polował. To kilka tygodni ciężkiej pracy. W naturalnych warunkach ten drapieżnik sam sobie radzi, nauczony przez rodziców, poluje i zabija. W moim przypadku to ja muszę go tego nauczyć. Głównym celem i założeniem sokolnictwa jest polowanie z użyciem ptaka drapieżnego, czyli ptaka, który goni, ściga i w efekcie końcowym zabija swoją potencjalną ofiarę, np. bażanta. Niestety, ostatnio została znowelizowana ustawa prawa łowieckiego, która wprowadziła duże ograniczenia, m.in. zakaz szkolenia ptaków i psów na żywych zwierzętach. To głupota, bo jak mamy nauczyć swoich podopiecznych pracy w polu czy lesie, jeśli nie mogą mieć kontaktu z żywą zwierzyną? Zaczynamy zwierzęta traktować jak siebie, uczłowieczać je, przypisujemy im cechy ludzkie, ale u zwierząt to wygląda inaczej. Wystarczy sobie uświadomić, że w świecie przyrody codziennie tracą życie tysiące zwierząt, będących ofiarami drapieżników.

Ma pan dzieci, które jedzą upolowaną przez pana zwierzynę. Jaka jest ich reakcja?

– To zależy od tego, czy narzucamy dzieciom swoje zachowania. Moje dzieci nie reagują emocjonalnie na widok mięsa, które przynoszę z polowania, lub gdy widzą jego kawałek na talerzu. Edukuję je przyrodniczo, podobnie jak inne dzieci. Często chodzę z sokołem do szkół, przedszkoli i opowiadam o lesie. Naśladuję głosy różnych zwierząt, stosuję też elementy dogoterapii. Chciałbym zorganizować lekcję, na której wytłumaczyłbym w praktyce, skąd bierze się kotlet. Na takie zajęcia przyniósłbym ćwiartkę np. dzika, a dzieci zobaczyłyby, że trzeba odkroić nogę, schab od kręgosłupa, pokroić mięso, ubić je tłuczkiem czy stekerem. Mogłyby same przyrządzić i usmażyć kotlet. Jeśli nie pokażemy tego dzieciom, to one będą myślały, że mięso rośnie na drzewach. Dorośli próbują nie dopuścić do siebie myśli, że mięso, które jedzą, trzeba było przecież zdobyć, wyprodukować czy w efekcie zabić zwierzę, z którego ono pochodzi.

Co ptaki drapieżne jedzą na co dzień?

– W warunkach naturalnych jedzą to, co sobie upolują. A w takich kontrolowanych odżywiają się najczęściej jednodniówkami, czyli kurczakami z wylęgarni. Chętnie zjedzą też gołębia, przepiórkę czy jakieś inne mięso, którym dysponujemy w danym momencie. Kurczaki jednodniówki są niemalże sterylne, bo to koguty, które nie nadają się do hodowli. Są segregowane i izolowane przez tzw. seksera i odstawiane do utylizacji jako odpad produkcyjny. Dla naszych ptaków to świetna karma.

Jak przywołuje się sokoły?

– Są różne metody. Można zawołać wabidłem, gestem ręki, gwizdnąć za pomocą gwizdka, wykrzyczeć przećwiczoną komendę słowną. W nazewnictwie też jest pełna dowolność. Mogą to być oryginalne m.in. arabskie imiona, które bardzo pasują do ptaków drapieżnych, albo zwykłe, takie jak mają ludzie. Np. samica Bela, Fela czy tak jak moja: Hela. Nie ma reguł, nie musimy trzymać się jakichś określonych ram, po prostu, co nam w duszy gra. Ze względów bezpieczeństwa komunikujemy się z ptakiem także za pomocą nadajników radiowych. To kilkunastocentymetrowa antena z małym nadajnikiem, mniej więcej o średnicy 1 cm, którą przyczepia się do sterówki. Jest lekka, nie przeszkadza w locie. A ja mam odbiornik w rodzaju pistoletu z anteną, nakierowuję go i odbieram sygnał.

Zdarzają się ucieczki?

– Kilka lat temu miałem taką przygodę z samicą raroga, która została przegoniona przez dzikiego drapieżnika. Zrobił to na tyle skutecznie, że poleciała daleko. Straciłem z nią kontakt radiowy. Próbowałem ją namierzyć, jeździłem po okolicy, niestety bez sukcesu. Po kilku dniach zadzwonił do mnie facet i zapytał: „Proszę pana, czy pan jest posiadaczem sokoła, dokładnie raroga?”. Odpowiedziałem, że byłem jeszcze do niedawna. Na co on: „To co w takim razie ten ptak robi za Kraśnikiem w Rzeczycy?”. Ptak na łapie miał taką tabliczkę z numerem telefonu, tzw. adresówkę, która okazała się pomocna. Na szczęście rarożyca trafiła na miłośnika ptaków drapieżnych.

Drapieżniki w przestrzeni miejskiej mogą budzić strach. Niedawno sokół porwał spacerującego yorka. Co należy zrobić, jeśli znajdziemy takiego ptaka?

– Ptakom drapieżnym taki mały york może przypominać zająca, królika albo cokolwiek innego, co porusza się i instynktownie może paść ofiarą drapieżnika. W przypadku znalezienia sokoła można np. zadzwonić do Regionalnej Dyrekcji Ochrony Środowiska, Straży Miejskiej, większych placówek weterynaryjnych czy zgłosić zdarzenie na Spotted Lublin. W ten sposób odnalazł się jeden z moich ptaków w ubiegłym roku. Zagubił się między blokami na miasteczku akademickim i dzięki studentom udało się szybko go namierzyć i stamtąd zabrać.

Jak wygląda typowy dzień sokolnika?

– Cały czas dbamy o ptaki i je doglądamy, ponieważ w okresie aktywności, kiedy wykorzystujemy je do treningu, polowania czy latania, muszą być w gotowości. Ptaki mają siedziska na podwórku, są zabezpieczone, odpowiednio przywiązane, posiadają kuwety z wodą. Oczywiście, w żaden sposób nie przeszkadza im to w codziennym życiu, nie szarpią się, nie uciekają. Podczas treningów jedziemy w pole albo łowisko, tam szkolimy ptaki, wyrabiamy ich sprawność, szybkość, żeby miały siłę fruwać, chciały z nami współpracować. Ćwiczymy apel i po zawołaniu wypuszczony ptak do nas przylatuje. To trochę działa jak magnes – wie, że warto przylecieć, bo dostanie coś do jedzenia. Oczywiście praca z ptakami drapieżnymi wymaga dobrej kondycji fizycznej. Często zdarza się, że nasz podopieczny gdzieś odleci lub upoluje zwierzynę w pewnej odległości od nas. Wtedy ważna jest szybka reakcja. Na przykład podczas walki sokoła z bażantem może dojść do kontuzji i wtedy musimy mu pomóc, podbiec, złapać albo go przechwycić. To są, nie ma co się czarować, drogie ptaki, którym poświęciliśmy mnóstwo czasu, pracy i pieniędzy, musimy o nie dbać.

Z zawodu jest pan leśnikiem, z zamiłowania myśliwym, muzykiem i sokolnikiem. Na początku roku zrezygnował pan z etatu, założył własną działalność Go Hunting, można powiedzieć – wybrał wolność.

– Zawsze byłem niezależnym duchem, dlatego postanowiłem zrezygnować z pracy etatowej i zająć się własną działalnością. W końcu człowiek nie żyje po to, żeby pracować, tylko pracuje po to, żeby żyć. Teraz zajmuję się tylko ptakami drapieżnymi. Odżyłem psychicznie, odczułem luz, radość z tego, że mogę robić to, co kocham, oddać się swojej pasji i z niej żyć. Gdybym do emerytury miał siedzieć za biurkiem i ciągle robić to samo, to moje życie straciłoby sens. A tak, jestem wolny jak ptak.

Na czym polega teraz pana praca?

– Sokolnicy niejednokrotnie wykorzystują ptaki drapieżne do ochrony biologicznej różnych obiektów użyteczności publicznej, przemysłowej, tam gdzie obecność ptaków jest niepożądana, np. w Ogrodzie Saskim, w miasteczku akademickim, szpitalu na Abramowickiej, lotniskach, parkach miejskich, plantacjach borówki amerykańskiej czy w sadach czereśniowych. Natura drapieżnika jest taka, że on lubi ścigać, gonić. Jego obecność w terenie, gdzie potencjalnie mogłyby odbywać się lęgi np. gawronów czy innych niepożądanych ptaków, sprawia, że one kodują w tych swoich ptasich główkach, że jest drapieżnik i lepiej tam nie zakładać gniazda. Dzięki sokołom możemy poprawić w pewnym sensie warunki sanitarne ludzi.

Ile trzeba mieć sokołów, żeby zabezpieczyć lotnisko?

– Trzeba mieć kilka, ponieważ jeden ptak nie jest w stanie zagwarantować nam bezpieczeństwa przez cały dzień. One latają w określonych porach, są różnie „zaprogramowane”, musimy dysponować kilkoma, żeby w zależności od potrzeby i pory dnia móc odpowiednio je wykorzystać. W obecnej chwili mam siedem ptaków, m.in. jastrzębia gołębiarza, myszołowce towarzyskie, inaczej zwane harrisami, rarogi i rarogi górskie oraz trzy psy – karelskiego psa na niedźwiedzie, płochacza niemieckiego i wyżła.

W takim razie jak psy dogadują się z sokołami?

– Psy są nieodłącznym elementem polowania, to dzięki nim znajdujemy zwierzynę. Można powiedzieć, że sokół, pies i człowiek to nierozerwalny łańcuch myśliwski. W momencie, kiedy pies wystawi nam zwierzynę, możemy puścić jastrzębia czy sokoła, ale ten pies cały czas stoi i czeka na naszą komendę, by wypłoszyć np. bażanta. Sokół jest ptakiem wysokiego lotu, poluje z dużej wysokości, pikując w dół, nabiera prędkości i tą swoją siłą zabija, strąca ofiarę.

Myśliwy może polować kiedy chce?

– Właśnie rozpoczął się sezon polowań, czyli od 1 października praktycznie do końca lutego. Później zaczyna się okres lęgowy, ptaki mają azyl. Poluje się zgodnie z kalendarzem polowań i z rozporządzeniem ministra. Ogólnie jesień i zima to najlepszy czas na polowania z ptakami drapieżnymi.

Berło, bałwanek, pałąk, pokot, wabidło – słownik sokolników jest bardzo intrygujący.

– W sokolnictwie używamy specjalistycznych określeń. Wszystkie elementy, tzw. utensylia, czyli werblik, krętlik, pęta, karnal, siedzisko, berło, torba myśliwska, mają dla nas odpowiednie znaczenie. Nasz język świadczy o naszej kulturze, posługujemy się takimi specyficznymi pojęciami, żeby nazwać np. niezbędne elementy wyposażenia sokolnika i naszego ptaka.

Pana zainteresowania to myślistwo i polowania. Sokolnictwo, kynologia, trofeistyka, muzyka myśliwska i od niedawna łucznictwo. To ostatnie raczej jest nielegalne w Polsce?

– Nie do końca jest to trafne określenie. Nielegalne jest polowanie z użyciem łuku. Samo łucznictwo to piękny i trudny sport. Natomiast myślistwo łucznicze to wymagające zajęcie, raczej nie dla przeciętnego myśliwego, tylko dla konesera, znawcy sztuki polowania. Wymaga znajomości zwyczajów zwierzyny, sztuki podchodzenia, kamuflażu, ponieważ z łuku nie możemy strzelać dalej niż 20–30 metrów od zwierzyny. Inaczej jest to nieetyczne i wiąże się z dużym ryzykiem oddania nieprecyzyjnego, nieskutecznego strzału. Jednak w Polsce panuje zakaz tego typu polowań. Gdybym mógł polować z łuku, niejednokrotnie odstawiłbym strzelbę czy sztucer do szafy. Sam rytuał jest na tyle emocjonujący, ta wymiana spojrzeń ze zwierzęciem, że wcale nie musi zakończyć się oddaniem strzału i zabiciem.

Być z czegoś orłem, mieć sokoli wzrok, patrzeć na kogoś jak na raroga – z takimi określeniami spotykamy się w języku codziennym. Jaki charakter mają ptaki drapieżne?

– Przede wszystkim są cały czas skoncentrowane, bystre, gotowe do działania. Gdy tylko coś się ruszy i dosięgnie ich wzroku, od razu reagują napięciem. Zaczynają się czaić, przybierają pozę do lotu, do ataku. Latają wtedy, kiedy mają zapotrzebowanie na pokarm. W momencie, kiedy są najedzone, to odpoczywają, trawią, nie muszą robić żadnego wydatku energetycznego. Tak jak człowiek lubi sobie po obiedzie usiąść w fotelu, poczytać książkę – tak samo ptaki, jak nie muszą, to nie fruwają. Często słyszę pytania w stylu – czy ten ptaszek nie lepiej by się czuł, jakby cały czas latał? Na pewno nie, bo przecież ptak jak fruwa, to też się męczy. To znowu przełożenie ludzkich odczuć i odruchów na zwierzęta, kłania się nieznajomość biologii, behawioru ptaków.

Ptaki drapieżne są coraz bardziej popularne. Występują w filmach, kreskówkach, reklamach, znakach towarowych firm i w polskim godle.

– Niejednokrotnie myślałem, jak to się stało, że orzeł biały został naszym godłem, no bo bielik nie jest takim szlachetnym ptakiem, za jakiego go uważają. Jest zwykłym padlinożercą, takim śmieciuchem. Być może był to orzeł np. przedni, który był albinosem, w końcu zdarzają się takie przypadki wśród ptaków i zwierząt. Przyjęło się, że to „orzeł bielik”, ale bynajmniej bielik to nie orzeł. Nasze bieliki posiadają tylko biały ogon, ale tylko stare, dorosłe ptaki. Młode mają szare ubarwienie, które dopiero w późniejszym wieku się zmienia. Osobiście, gdyby to ode mnie zależało, nigdy nie zrobiłbym z takiego ptaka godła naszego państwa. Co innego bardziej szlachetny orzeł przedni. Byłby jak najbardziej odpowiedni.

Dziękuję za rozmowę, chwal ćwik!

Zostaw komentarz