Zakochani w Lublinie podkreślają, że miasto jest jak Rzym – położone na siedmiu wzgórzach. Ale Rzym, pomimo że antyczny, znajduje miejsce i sposobność na nowoczesne trendy w zagospodarowywaniu przestrzeni publicznej, również pod względem pomników. Podobnie jest w Londynie – począwszy od zabytkowej kolumny Horatio Nelsona na Trafalgar Square po współczesne założenia, nawet te gloryfikujące bohaterstwo z okresu II wojny światowej. Na przykład walczących w wojnie kobiet, dzięki czemu w pobliżu Downing Street między pasami jezdni znajduje się marmurowa płyta, na której po obu stronach „wiszą” również marmurowe damskie płaszcze, torebki i nakrycia głowy. Rzecz całkiem nowa, bo z 2005 roku. Prosty, ale sugestywny projekt, ważna treść, symbolika nakazująca zatrzymać się, popatrzeć, pomyśleć.
W Lublinie większość założeń pomnikowych, które powstały w ostatnich latach, jest związana tematycznie z czasami wojennymi i komunistycznymi. I nagle obsiało nam miasto smutnymi płytami i głazami ze złotymi literami ku czci dramatycznych wydarzeń, miejscami, które poza kombatantami i uczestnikami obchodów kolejnych rocznic omijane są szerokim łukiem. Ale uwaga, w Lublinie powstanie kolejny „pomnik”, tym razem ku czci ofiar komunizmu. Z tematyką nie ma co dyskutować, ale i tak należy martwić się na zapas. Wprawdzie już w świat poszła informacja o planowanym konkursie na zaprojektowanie pomnika, ale też już wiadomo, że nie byle jakie to będzie dzieło – dwudziestometrowe i w formie obelisku, który stanie w okolicach placu Zamkowego, a którego autorem jest znany opozycjonista, z wykształcenia inżynier. Nie da się ukryć, że Podzamcze jest miejscem szczególnym, zwłaszcza od kiedy pilnują go lwy autorstwa innego amatora – kamieniarza z Bełżyc, tego samego, którego „dzieła” martyrologiczne znajdziemy w licznych miejscach na całej Lubelszczyźnie.
Lublin może i jest jak Rzym, ale do pomników szczęścia nie ma. Wprawdzie na placu Litewskim mamy obelisk z 1826 roku wzniesiony dla uczczenia Unii Lubelskiej, współtworzony m.in. przez Stanisława Staszica i czeskiego rzeźbiarza Pawła Malińskiego, który pracował pod kierunkiem samego Bertela Thorvaldsena (artysta!). Mamy też niebywały Pomnik Walki i Męczeństwa na Majdanku, zaprojektowany w 1969 roku przez gdańskiego architekta i rzeźbiarza Wiktora Tołkina (nie da się ukryć, że też artysta). I w kwestii pomnikowych ambicji w Lublinie to byłoby na tyle. Bo dopóki o stawianiu pomników oraz ich autorach będą decydowały komitety społeczne, dopóty amatorzy będą stawiać na cokołach koszmary. Na całym świecie finalne projekty pomników wybierane są w drodze konkursów. To doskonała promocja dla miasta – międzynarodowe jury, uczestnicy z różnych stron świata, związane z tym medialne zamieszanie, a w końcu uroczyste odsłonięcie, które może być świętem wszystkich mieszkańców. Do tego dochodzi walor edukacyjny, co w przypadku jakichkolwiek upamiętnień jest szczególnie ważne.
W 1954 roku z okazji X-lecia PKWN został rozstrzygnięty konkurs na projekt łuku tryumfalnego, o gabarytach podobnych do łuku paryskiego, który planowano wznieść w Alejach Racławickich pomiędzy budynkiem KUL a Domem Partii (dziś rektorat Uniwersytetu Medycznego). W konkursie na projekt Łuku Wyzwolenia wzięły udział najpoważniejsze zespoły architektoniczno-rzeźbiarskie z całej Polski. Wygrały dwa projekty – autorów związanych z ASP w Warszawie oraz zespołu z Politechniki Gdańskiej i Państwowej Wyższej Szkoły Sztuk Plastycznych w Gdańsku (czyli fachowcy). W remontowanym jeszcze wówczas Domu Kultury na Zamku Lubelskim odbyła się prezentacja projektów i dyskusja z udziałem blisko 400 osób – przybyłych z całej Polski urbanistów, architektów, rzeźbiarzy, a także mieszkańców Lublina. Z braku funduszy do wyboru ostatecznej koncepcji oraz budowy łuku nie doszło, ale gdyby tak się stało, to już 60 lat temu mielibyśmy w centrum miasta deptak, a niezależnie od socjalistycznej treści łuk byłby jednym z najbardziej reprezentatywnych założeń architektoniczno-rzeźbiarskich w Polsce. Kiedy nastoletnie dziecko moich znajomych usłyszało o tym, powiedziało: „Szkoda, byłoby się gdzie spotkać”. No właśnie, bo również i o to chodzi, żeby nie tylko czcić i dumać, ale i chcieć się spotykać, zabrać znajomych, pokazać gościom. I przez to też pamiętać, a nie tylko straszyć.