fbpx

Eko Bazar

6 sierpnia 2013
Comments off
2 110 Views

Tekst Katarzyna Kawka

Foto Michał Fujcik, Marek Podsiadło

open city 1

Jakiś czas temu stanął przy ul. Nadbystrzyckiej w Lublinie niewielki drewniany budynek z dużymi oknami, na których pojawiły się znaki zapytania. Zastanawialiśmy się ze znajomymi, co tam będzie. Pomysły były przeróżne: dodatkowa sala pobliskiej restauracji, kolejny kebab, punkt ksero, garaż, apteka, a nawet stajnia dla konia. Jednak żadna z tych teorii nie sprawdziła się. W ostatni weekend kwietnia odbył się tam pierwszy cotygodniowy Eko Bazar.

 

Na Eko Bazarze w każdą sobotę można kupić produkty prosto od rolników z gospodarstw ekologicznych. Oficjalny czas sprzedaży plonów i wyrobów to między ósmą a szesnastą, ale najlepiej przyjść przed południem. Wtedy jest największy wybór. Sprzedają tu ekorolnicy z różnych okolic Lubelszczyzny: Puław, Biłgoraja, Zwierzyńca, Grądów, Krzczonowa. Wielkości ich gospodarstw są różne: od czterech do dwudziestu hektarów.

 

Krowa nie może się poruszyć przy dojeniu

 

Owoce i warzywa, pieczywo, wędliny, kozie mleko i jego przetwory, miód – wszystko to kusi smakowitym wyglądem i aromatem. Przy każdym ze stoisk można zobaczyć certyfikat potwierdzający, że w danym gospodarstwie stosuje się ekologiczne sposoby upraw i produkcji pożywienia. Na każdym z nich jest wyszczególnione ile czego może dany rolnik sprzedać w ciągu roku. – Nasi klienci wierzą i bez papieru. W smaku można poznać żywność ekologiczną. Większość osób, które od nas kupują, to nasi przyjaciele. Nikt tu nie jest anonimowy. My znamy ich, oni nas. Ufamy sobie – mówi pan Piotr Jezuita z Puław. – Wcześniej sprzedawaliśmy na Starym Mieście, ludzie, którzy od nas kupowali, przenieśli się razem z nami, a do tego doszli jeszcze klienci, którzy tu blisko mieszkają. – W trakcie rozmowy pan Piotr częstuje mnie własnej roboty serem podpuszczkowym z krowiego mleka. Został już niewielki kawałek. Jestem mile zaskoczona. Ser konsystencją przypomina mozzarellę, ale jest słony, podobnie jak feta. Stwierdzam, że byłby idealny do sałatek. – Wyprodukowanie takiego sera wymaga wiele dokładności, na każdym etapie musi być to bardzo dobrze dopilnowane, łącznie z wydojeniem krowy. Wystarczy niewielki błąd, na przykład krowa się poruszy i wpadnie coś do mleka. Wtedy wypijają je koty – tłumaczy rolnik.

 

Współpraca z kretami

 

– Tato, jedziemy do domu? – Do pana Piotra podchodzi cztero- może pięcioletni Antoś. W domu został jego kilkunastomiesięczny brat. – To dla nich to wszystko robię, chcę mieć pewność, że jedzą zdrowe, prawdziwe, wyhodowane w ziemi warzywa. Nie takie, jak w supermarketach – hodowane w wełnie mineralnej i sztucznych nawozach. – Pan Piotr ma w gospodarstwie dużo zwierząt, żeby mieć naturalny nawóz. Zimą, kiedy ma więcej czasu, dokształca się, czyta książki, porównuje tradycyjne metody upraw z nowoczesnymi. Sam opracowuje własne metody. Choć nie chce zdradzić jak, w zeszłym roku sprowadził na pole z ziemniakami… krety. One wyjadły szkodniki, larwy, pędraki, które niszczą rośliny. Dzięki temu plony były większe. – Najgorsza jest niewiedza, brak edukacji na wsi – mówi. – Ludzie sypią nawozy, pryskają – sami do końca nie wiedzą czym i w jakim czasie powinni to stosować. Na przykład warzywa kapustne – mówi się, że działają antynowotworowo, ale niektórzy za dużo azotanów stosują w nawozach i wtedy efekt jest odwrotny, takie warzywa mogą powodować raka.

Pan Piotr nawet nie obiera swoich warzyw. Jak twierdzi, marchew tylko opłukuje i wrzuca do sokowirówki, ponieważ jest pewien, że na 100% ma zdrową ziemię.

 

Prosto i bez przesady

 

Z kolei z panią Izą, która sprzedaje produkty z gospodarstwa Eugenii Budzyńskiej z Grądów (gm. Ludwin), rozmawiam o modyfikowaniu genetycznym roślin. Ekologiczne uprawy nie obejmują warzyw czy owoców modyfikowanych. Pytam, czy od lat zbierają swoje nasiona i je wysiewają, żeby mieć pewność co do ich jakości. Okazuje się, że nie można użyć własnych nasion, tylko trzeba je co roku kupować. – Wyjątkiem są drzewa owocowe, które mogą być sadzone i szczepione – tłumaczy pani Iza. – Jesienią będzie tu przyjeżdżał pan z jabłkami. Ma bardzo stare odmiany, których już nie można dostać. Ludzie cieszą się, że mogą zjeść jabłko, którego smak pamiętają sprzed wielu lat. W ogóle wraca się teraz do dawnego, prostego, nieprzesadzonego jedzenia. Zaczęło się od tradycyjnych pajd chleba ze smalcem, które na imprezach plenerowych pojawiły się jako alternatywa dla zapiekanek i hamburgerów. Popularność tych pierwszych szybko zweryfikowała, co my, Polacy, najbardziej lubimy jeść.

 

Koza, kot i kiełbasa

 

Natomiast pan Janusz Cioczek z Krzczonowa (zbieżność nazwisk przypadkowa) sprzedaje przeróżne wyroby mięsne własnej produkcji. Szynka, polędwica, boczek, kiełbasy, pieczeń, pasztety, galarety ‒ produkuje bez użycia chemii. Tylko sól, pieprz i czosnek. Pan Janusz ma własną drewnianą wędzarkę opalaną drewnem bukowym i olchowym. Od razu widać, że jego wyroby cieszą się dużym powodzeniem. Do godziny trzynastej w chłodziarce zostają niewielkie kawałki wędlin. Choć rano była pełna, a za nią stał jeszcze spory zapas. Pan Janusz nie kryje swojej dumy: – Moja kiełbasa po uwędzeniu wisi w spiżarni na haku, bez żadnej lodówki, już od trzech lat i ciągle jest dobra. – Zaprasza, żeby przyjechać spróbować. – To chyba nie macie kota – śmieje się pani Iza. – Mam, ale na podwórku. A może chce pani kotka? – pyta mnie pan Janusz. – Mogę przywieźć kotka, pieska, królika, a nawet kozę.

Szybko dochodzimy do wniosku, że trzymanie kozy w bloku na balkonie to jednak nie jest najlepszy pomysł. Koza ostatecznie została u pana Janusza, więc w dalszym ciągu będzie można kupić u niego kozie mleko i ser, którymi odżywia się dzieci z alergią na krowie mleko.

Ekoklient

Kiedy rozmawiamy, wchodzą do budynku, w którym mieści się Eko Bazar, różne osoby – jedni się rozglądają, próbują kawałków chleba żytniego czy sera przeznaczonych do degustacji. Inni pytają o ceny albo od razu podchodzą do stoisk i z marszu kupują, co im potrzeba. Był też mężczyzna, który bez rozglądania się odebrał pełną siatkę wędlin, którą zamówił wcześniej przez telefon.

Mnie także trudno jest się oprzeć pokusie. Zwłaszcza że ceny są o wiele bardziej przystępne niż się spodziewałam. Sałata masłowa kosztuje trzy złote, duża główka czosnku dwa, a wędliny około trzydzieści złotych za kilogram.

Comments are closed.