fbpx

Ciągle słychać świergot ptaków

28 sierpnia 2020
1 582 Views

Brama jest okazała. Wjazdowa, reprezentacyjna, z herbem Korab, którym legitymowała się rodzina Zygmunta Rulikowskiego, ostatniego dziedzica majątku w Podzamczu koło Mełgwi.

Potem jest aleja, która wiedzie do frontu pałacu, obsadzona ponadstuletnimi lipami. A jeszcze potem są drzwi z dekoracyjnym portalem. Kiedy stoję w tym miejscu, wyobrażam sobie codzienną krzątaninę, słyszę odgłosy rozmów i nie wiedzieć dlaczego, czuję zapach pieczonego chleba. Może dlatego, że w jednej z oficyn znajdowała się obszerna kuchnia, a może dlatego, że to zapach kojarzący się z rodziną. Wspólnym życiem? Wyjątkowym miejscem budowanym przez kilkaset lat.

Rulikowscy – ostatni dziedzice

Pierwsze wzmianki o Mełgwi pochodzą z XIV wieku. Murowany pałac został wzniesiony około 1600 roku, kiedy właścicielem majątku był Stanisław Meglewski. Barokową stylistykę rezydencja zyskała dzięki inicjatywie Jacka Stoińskiego, nowego właściciela dóbr, w pierwszej połowie XVIII wieku. Od lat 30. XIX wieku majątek kolejno był własnością rodzin Kazimierza Puchały, Joanny i Józefa Szlubowskich i ostatnich dziedziców majątku w Podzamczu – rodziny Rulikowskich. A przecież to niejedyni bohaterowie tego miejsca. Bywali tu najznakomitsi przedstawiciele szlachty i arystokracji kolejnych stuleci.

Popołudniowa kawa pod palmami

Bryła pałacu ma w sobie to coś. Od strony podjazdu jest dość zwarta, we fragmentach przypomina solidną wielkomiejską kamienicę. Podczas obchodzenia budynku dookoła rzucają się w oczy okazałe narożne wieże. W jednej z nich Maria Rulikowska urządziła oranżerię, w której uprawiała cytryny i pomarańcze, w drugiej rezydowała ciotka właścicieli. Na całej długości fasady południowej rozciąga się taras, na którym latem wystawiano egzotyczne rośliny. Na rodzinnych zdjęciach widać członków rodziny i znajomych, roześmiane piękne twarze, starannie ufryzowane włosy, wiklinowe meble i elegancką porcelanę na stole.

Z dawnego wyglądu wnętrz i wyposażenia niewiele zachowało się do czasów współczesnych. Dawne pokoje, pokój bilardowy, sala balowa i jadalnia zmieniły swój charakter. Obecnie w większości pomieszczeń znajdują się sale lekcyjne, w dawnej oranżerii są biblioteka i pracownia informatyczna. Charakterystyczne dla wystroju pałacu były poroża, z których zrobiono również lampy, a nawet krzesła. Na piętrze, na którym mieściły się sypialnie, w korytarzu na stole można obejrzeć kilka drobiazgów z tamtego czasu, m.in. kołowrotek i drewniane liczydła. To tutaj mieściły się sypialnie domowników oraz pokoje gościnne.

Entre cour et jardin

Na teren parku otaczającego pałac goście wjeżdżali przez most nad fosą (dziś w tym miejscu jest przejście dla pieszych) i reprezentacyjną barokową bramą sąsiadującą z nieistniejącą już kordegardą. Bardziej na wschód wzniesiono bramę składającą się z trzech części – dwóch dla pieszych i środkowej, wyższej, dla pojazdów, prowadzącą do gospodarczej części majątku. Przestrzeń pomiędzy ceglanym murem a pałacem i budynkami gospodarczymi wypełniał znakomicie utrzymany trawnik. Park tworzyło kilkaset drzew – m.in. lipy, świerki, klony, graby a nawet jodły. Do dziś widoczne są zarysy alejek. Trawnik i dwa szpalery drzew od strony tarasu tworzyły odległą perspektywę. Jeszcze w okresie wojny przed tarasem w otoczeniu strzyżonego żywopłotu stała fontanna, z której do dziś zachowała się jedynie kamienna podstawa. Na terenie parku znajdowały się też ławki i okazałe kamienne wazony na kwiaty. Całe założenie pałacowo-parkowe powstało w myśl barokowej koncepcji „entre cour et jardin”, czyli „między dziedzińcem a ogrodem”, czego najlepszym przykładem w Europie jest podparyski Wersal.

Dzień po dniu

Posiadłość była jedną z największych na Lubelszczyźnie, liczyła ponad 1700 ha i była większą częścią całego majątku. Zygmunt Rulikowski uprawiał głównie chmiel, buraki cukrowe, rzepak, zboże, ziemniaki. Eksportował do Szwecji nasiona koniczyny. Uprawiał drzewa owocowe. Z powodzeniem gospodarował licznymi stawami rybnymi. Zajmował się hodowlą koni remontowych, owiec i bydła. Właściciel Podzamcza był fascynatem nowinek technicznych. W pałacu były bieżąca woda i ogrzewanie. Był też właścicielem pierwszego w okolicach samochodu. Skomunikował pałac ze stacją kolejową w Minkowicach zaprzęgiem konnym na szynach, którym przywożono z dworca gości oraz transportowano plony i towary. Gospodarstwo uważane za wzorcowe było przykładem dla wizytujących Podzamcze studentów wydziałów rolniczych.

Rytm dnia wyznaczało pięć posiłków. Podczas obiadów królował rosół i mięso podawane z ziemniakami i warzywami, na deser kompot z czereśni, a przy wyjątkowych okazjach specjalnie przyrządzane lody. Ale domownicy lubili też ziemniaki z siadłym mlekiem, placki ziemniaczane i kluski z serem. Kiedy podejmowano gości, przy stole rozmawiano po angielsku, francusku lub niemiecku. W wolnym czasie czytano na głos powieści Sienkiewicza, Hugo czy skandynawską literaturę. Grano też w karty. Jesienią zawsze były organizowane polowania.

Z Podzamcza do Australii

Trudny wojenny czas i przyjście Armii Czerwonej spowodowały, że Rulikowscy podzielili los wielu innych ziemiańskich rodzin. W czasie wojny Maria Rulikowska razem z córką Joanną wyjechały do rodziny pod Łowicz, a Zygmunt przeżył Powstanie Warszawskie. Pod koniec 1944 roku razem z mężem przenieśli się do Łodzi, która stała się dla nich ostatnim przystankiem na ich życiowej drodze. Początkowo Zygmunt Rulikowski pracował w Polskim Czerwonym Krzyżu, a następnie jako księgowy w Centrali Galanteryjnej. Maria dawała lekcje angielskiego. Zmarła w 1951 roku. Mąż przeżył ją o 9 lat. Ich syn Antoni we wrześniu 1939 roku przez Rumunię, Grecję i Francję przedostał się do Anglii, gdzie wstąpił do wywiadu wojskowego. Ostatecznie osiadł w Australii. W międzyczasie młodsza z rodzeństwa Joanna ukończyła geografię na Uniwersytecie Łódzkim i w połowie lat 50. dołączyła do brata. – Joanna Rulikowska-Ollier odwiedziła Podzamcze kilka razy. To bardzo sympatyczna, otwarta osoba, z dużą kulturą osobistą i ogromną wiedzą. Opowiadała o latach dzieciństwa, pokazywała swój pokój. Stanęła w oknie, wsłuchiwała się w śpiew ptaków i stwierdziła, że świergoczą tak samo jak wtedy, kiedy tu mieszkała – opowiada Halina Załoga, dyrektorka szkoły podstawowej, która mieści się w pałacowych pomieszczeniach.

Pamiątki z tamtego świata

Przykład innych zabytkowych obiektów na Lubelszczyźnie, w których po wojnie znalazły swoje siedziby placówki edukacyjne pokazuje, że dzięki temu pałace, dwory i dworki przetrwały w stanie nadającym się do użytkowania do dziś. Wkrótce po zrabowaniu przez Rosjan pałac został znacjonalizowany. Były tu szkoła rolnicza, hotel robotniczy i spółdzielnia produkcyjna. Halina Załoga, sama z wykształcenia historyk po KUL, ale i z zamiłowania historyk regionu oprowadza po pałacowych wnętrzach jak doświadczony przewodnik. Zna każdy zakamarek, z pasją opowiada o tym, co oryginalnego zostało z przedwojennych wystroju. – O, proszę popatrzeć. Z komina ciągle opada popiół, choć nie palono w nim od kilkudziesięciu lat – wskazuje dłonią na wnętrze marmurowego kominka w dawnej kancelarii mieszczącej się na parterze pałacu.

Pomimo że pałac zmienił przeznaczenie, nadal odczuwalne jest tu genius loci. Z czasów, kiedy tętniło tu życie rodzinne, towarzyskie i zawodowe zostały m.in. fragmenty mozaik podłogowych, tralki przy schodach, a w dawnej jadalni (dziś sala do wychowania fizycznego) rzeźbione dębowe drzwi.

Zachował się również dywan utkany w kolorowe romby i pasy, który zdobi jedno z wnętrz położonej nieopodal pałacu pracowni tkackiej.

W 2012 roku obiekt został wystawiony przez gminę na sprzedaż. Ale póki co w szkole uczy się 40 dzieci, a w przylegających do pałacu oficynach znajdują się prywatne mieszkania. Całe założenie pałacowo-parkowe liczy obecnie niespełna 7 ha. Jaka przyszłość czeka to miejsce? Czas pokaże.

tekst i foto Grażyna Stankiewicz

Korzystałam z pracy licencjackiej Dagmary Spodar „Rodzina Rulikowskich i ich majątek ziemski Mełgiew-Podzamcze w XX wieku”.

Podziękowania dla p. Haliny Załogi za poświęcony czas.

Leave A Comment