fbpx

Kocia kołyska: O Mulatce z żelkami pod choinką

23 grudnia 2014
Comments off
817 Views

AB7A1619 grazia beret net (2)Mulatka o obfitych kształtach schowanych w kolorową bombiastą sukienkę,z równie kolorowym turbanem na głowie i uśmiechem od ucha do ucha trafiła do naszego domu w którąś z nocy bożonarodzeniowych na początku lat siedemdziesiątych. Sytuacja była szczególna, bo do wigilijnego stołuzasiadłyśmy same z Mamą i siostrą, patrząc co rusz na zostawione puste nakrycie. Na stole królowało kilka rodzajów śledzi, smażony karp, karp w galarecie, kompot z suszu, kutia, śliżyki w sosie migdałowo-makowym (upieczone jeszcze w październiku małe drożdżowe kulki z makiem przez kolejne miesiące nabierały odpowiedniego stopnia twardości, susząc się na kaloryferze w kuchni spakowane w papierową torebkę, aby potem przez co najmniej dwa dni mogły dostojnie pływać na wierzchu deserowej zupy), kisiel żurawinowy i barszcz podawany z nieznanymi na Lubelszczyźnie drożdżowymi uszkami z nadzieniem grzybowo-cebulowym, które jeszcze chwilę przed wieczerzą rosły w oczach na mocno rozgrzanym oleju. Kiedy skończyłyśmy rytuał wyławiania z wazy z barszczem aromatycznych prawdziwków i kiedy w tym samym miejscu co zawsze zaczęła zacinać się kolęda na winylowym krążku zespołu „Mazowsze”, a moje oczy tęsknie wypatrywały kolorowych paczek pod choinką i kiedy moja Mama przekonywała, że jeszcze jedno „Lulajże, Jezuniu” i jeszcze jedno „Przybieżeli do Betlejem pasterze”, ktoś zadzwonił do drzwi. Żony marynarzy były przyzwyczajone do tego, że ich mężów w święta zazwyczaj nie było, a podawane wcześniej telefonicznie via Gdynia Radio terminy przypłynięcia, nie tylko w te nadzwyczajne okoliczności, były uzależnione od pogody i kapitanatu portu. Statek ojca zazwyczaj przypływał w nocy, więc on sam pojawiał się w domu nad ranem. Trudno ukryć, że te wszystkie powroty za każdym razem były dla nas wystarczającym świętem. Budził nas wówczas zapach parzonej o świcie kawy, obowiązkowej skrzynki pomarańczy i zagranicznego plastiku, z którego były zrobione przywiezione dla mnie zabawki. Ale tym razem było trochę inaczej, bo gość zdążył na Wigilię, dzięki czemu szybciej zrozumiałam ideę pustego talerza u szczytu stołu. No i jeszcze Mulatka w bąbiastej sukience, która została ze mną na kolejnych kilkadziesiąt lat. Bo w tamte Boże Narodzenie po raz pierwszy w życiu weszłam w posiadanie czegoś tak niebywałego i absolutnie mi dotąd nieznanego, jak żelki. Trudno przypomnieć sobie ich kształt i konkretny smak, ale były zapakowane w przeźroczystą torebkę foliową zwieńczoną tekturką w kształcie ciemnoskórej jowialnej kobiety w bliżej nieokreślonym wieku, w bajecznie kolorowym ubraniu z marszczonymi bufkami na ramionach, pięknymi białymi zębami i dużymi złotymi kołami w uszach. Zarówno jej widok, jak i faktura i smak żelków zapierały dech w piersiach, odsuwając na dalszy plan karpie,barszcz i uwielbiane przez nas uszka. To były czasy, kiedy niemal każdy kolorowy, a już zwłaszcza zagraniczny papierek w ogromnym poszanowaniumaterii był odkładany w miejsce specjalnego przeznaczenia i hołubiony przez długi czas (nie mówiąc o zawartości, która była pałaszowana natychmiast i znamaszczeniem). Po świętach, kiedy z choinki został już tylko drapak, moja bajecznie kolorowa tekturowa Mulatka trafiła do kartonu z bombkami (każda inna, niektóre pamiętające młodość mojej mamy, inne dzieciństwo mojej starszej siostry, a jeszcze inne kupowane, kiedy ja byłam dzieckiem, u „prywaciarza” koło dworca w Oliwie, gdzie leżały na półkach pomiędzy gwoździami, wsuwkami ze sztucznymi margerytkami i pomadkami chałupniczej produkcji). Nie wiem, jak ona to robi, bo co roku jest wyjmowanaz pietyzmem z kartonu, odkurzana i podziwiana. Ale potem za każdym razem ląduje na samym spodzie pod obsypanymi białym pyłem srebrnymi soplami. Przez 40 lat, każdego roku, kiedy ubieramy świąteczne drzewko, zastanawiam się, co jeszcze na samym dole zostało. A to jest ona. Uśmiechnięta od ucha doucha, w bufkach i złotych kolczykach. Bo to, co w tradycji bodaj najpiękniejsze, to dobre wspomnienia. Zwłaszcza jeśli dotyczą żelków pod choinką.

Grażyna Stankiewicz

Comments are closed.