fbpx

Astrofotografik

28 grudnia 2015
Komentarze wyłączone
785 Wyświetleń

IMG_5180We wszechświecie jesteśmy malutkim trybikiem, który kręci się swoim rytmem, a cała ta gigantyczna machina funkcjonuje po swojemu. I nie mamy na to żadnego wpływu, bo rządzi się swoimi prawami. Ma niewyobrażalną moc, której nie należy się bać, ale trzeba nauczyć się ją rozumieć. Ma piękno i tajemnicę, dla której warto dać się mu przyciągnąć i oczarować.

Bezchmurna letnia noc. Na obrzeżach Jarosławia dwaj kilkunastoletni chłopcy ułożeni na leżakach patrzą w niebo. Nad nimi jaśnieje Księżyc w pełni. Wygląda, jakby za chwilę miał ich do siebie przyciągnąć. W pewnym momencie zaczyna się jednak powoli chować w cień Ziemi ustawionej w linii prostej między nim a Słońcem. Jego tarcza staje się coraz ciemniejsza. Gdzieniegdzie widać na niej przebłyski czerwieni lub brązu. W końcu skrywa się całkowicie. Na niebie widać tylko migocące gwiazdy. Po kilkudziesięciu minutach zaćmienie Księżyca znika i nasz naturalny satelita znowu nabiera poprzedniego blasku. Chłopcy są oczarowani. W końcu udało się im zobaczyć zjawisko, które znowu pojawi się dopiero za kilka lat. Chwilę jeszcze rozmawiają i wracają do domów. Od tej pory jeden z nich – Adam Kisielewicz wie już na pewno, że obserwacje wszechświata będą jego życiową pasją.

Zafascynowały mnie piękno i tajemniczość kosmosu – wspomina ten moment Adam. – Poczułem też, że w trakcie takiej obserwacji budzi się moja wrażliwość i nic poza oglądanym zjawiskiem nie ma dla mnie znaczenia. Takie odczucie było możliwe, ponieważ na początku lat osiemdziesiątych ubiegłego wieku nie było Internetu. Najpierw więc trzeba było co nieco poczytać w książkach, a potem starać się samemu zobaczyć w naturalnych warunkach rzecz, którą dostrzegło się np. w atlasie nieba. I tylko od nas zależało, w co się będziemy bawić i czym się zainteresujemy w życiu.

Piękno kosmosu

IMG_5165Dość szybko zdobył lornetkę powiększającą piętnaście razy. I wtedy po raz pierwszy zobaczył przy Jowiszu księżyce Galileuszowe. Będąc licealistą, wykorzystywał każdą bezchmurną i bezdeszczową noc na oglądanie Drogi Mlecznej. W końcu to nasza galaktyka o kształcie dysku, którą z Ziemi, leżącej niemal w jego centrum, widzimy od wewnątrz. Wpatrywał się w jej strukturę przecinającą niebo, wiedząc, że świeci najjaśniej w okolicy gwiazdozbioru Strzelca. Kierował także swój uzbrojony wzrok w kierunku widocznych gwiazdozbiorów i planet z naszego Układu Słonecznego.

Po maturze nie zdawał jednak na astronomię. Nie chciał, by była jego obowiązkiem. Wolał pozostać, jak sam mówi, przy astronomii miłośniczej. Wybrał więc studiowanie informatyki i w wolnych chwilach czerpanie przyjemności z oglądania wszechświata. Kupił sobie teleskop i prowadził obserwacje. Odwiedzał także obserwatoria astronomiczne. Oglądał galaktyki, wśród których nasza jest niemal drobnym pyłkiem wszechświata. Podziwiał mgławice, gromady kuliste i komety. Czuł moc i ogrom gwiazd odległych czasem od nas o kilka milionów lat świetlnych. Fascynował go nasz Układ Słoneczny z planetami: Merkurym, Wenus i Marsem, planetoidami i gazowymi olbrzymami: Jowiszem oraz Saturnem. Przyglądał się ich księżycom. I czasem zastanawiał się, czemu nie doceniamy tego, który krąży nad nami. Nie dość, że ma znaczący wpływ na stabilność ruchu Ziemi i na sfery naszego życia, to także jest muzą poetów. Zakochani przy jego blasku wyznają sobie miłość, a miłośnicy astronomii śpiewają o nim niemal na każdym ze swoich plenerowych zlotów. Gdy tylko pokazuje się w nowiu, gromko mu nucą refren znanego przeboju: Kiedy Księżyc jest w nowiu, ludzie mówią „I Love You”. Cieszą się, że w odróżnieniu od pełni tło nieba nie jest rozświetlone i o wiele więcej można wtedy zobaczyć.

Obserwacja nieba daje uspokojenie, uczy cierpliwości i jest ucieczką od codziennej rzeczywistości – mówi Adam. Fascynuje nas piękno kosmosu. Jego wielka tajemniczość. Jesteśmy zrzeszeni w Polskim Towarzystwie Miłośników Astronomii (PTMA). Oprócz lokalnych obserwacji nieba jeździmy na zloty, m.in. w Bieszczady, na Kasprowy Wierch, na chorwacką wyspę Laptowo i wielokrotnie na Teneryfę. Są tam obserwatoria astronomiczne, a i warunki pogodowe fenomenalne. Dwa tysiące pięćset metrów nad poziomem morza, suche powietrze i nie latają samoloty.

Ale co jakiś czas lecą komety. A te Adam Kisielewicz szczególnie sobie upodobał, ponieważ są ulotne i nieprzewidywalne. Pamięta rok 1996. Obserwował kometę, która się nazywała D/1993 F2 Shoemaker-Levy 9.

Przelatywała blisko Jowisza i naraz wciągnięta jego grawitacją rozerwała się na kawałki, po czym wchłonął je ten olbrzym, nazywany potocznie ze względu na swą niebywałą moc odkurzaczem Układu Słonecznego.

Gwiazdy po prostu są

IMG_5148Raz zaobserwowane zjawisko w pewnym punkcie wszechświata może się już nie powtórzyć. I stąd zrodził się pomysł, żeby go sfotografować. Astronom Adam stał się więc także astrofotografem. Zaczął od lustrzanki Zenit i zdjęć na błonie fotograficznej. Ich miejsce zajęła teraz aparatura cyfrowa. Sposób robienia zdjęć pozostał jednak ten sam. Przede wszystkim aparat fotograficzny musi być zainstalowany na specjalnym urządzeniu zwanym montażem paralaktycznym. Przyrząd ten przesuwa aparat (z teleskopem) zgodnie z ruchem Ziemi i taką samą prędkością, z jaką ona się obraca. Wtedy zawsze fotografowany obiekt widziany jest przez obiektyw w tym samym miejscu i możliwe są prawidłowo naświetlane zdjęcia. A bywa, że trwają dość długo. Kilkanaście minut, kilkadziesiąt, a bywa, że i o wiele dłużej. Są też takie obiekty, których naświetlanie trwa i trzydzieści – czterdzieści godzin. Np. mgławice, które chcemy naświetlić w pełnej gamie barw (narrowband). Wtedy takie zdjęcie trwa nawet kilka dni i robi się go etapami. Urządzeniem jednak już steruje komputer. Tak Adam Kisielewicz zrobił np. zdjęcia mgławicy Rozeta. Poświęcił temu w sumie dwadzieścia cztery godziny, trzy noce po osiem. Kiedy jednak przypomina sobie swoje pierwsze zdjęcia, ot choćby to kolorowe Wielkiej Galaktyki w Andromedzie, przyznaje, że wtedy tylko upór i wielka pasja pozwoliły mu się z nimi uporać.

Pierwsze moje urządzenie paralaktyczne do aparatu zrobił mi wedle własnego projektu kolega z naszego lubelskiego Towarzystwa Miłośników Astronomii. Robiąc zdjęcie, patrzyłem w okular teleskopu i sprawdzałem, czy fotografowany obiekt stale jest w centrum kadru oznaczonym krzyżykiem. Jednocześnie w montażu paralaktycznym wytrwale pokręcałem śrubami z drobnym gwintem, żeby gwiazdy były punktowe. Nieporuszone. Naświetlanie trwało dwadzieścia minut. Moim rekordem jednak w takim robieniu zdjęć było fotografowanie w styczniowym mrozie. Wytrzymałem cztery godziny.

Teraz takie urządzenia najnowszej generacji są podłączane do laptopa i wszystko działa samo. Mimo tego jednak o wyborze kadru decyduje człowiek. Zwłaszcza, gdy tak jak Adam Kisielewicz jest wręcz zakochany w całkowitym zaćmieniu Słońca. Dla niego moment, w którym Księżyc ustawia się na jednej linii między Ziemią a Słońcem i całkowicie zasłania jego światło, jest zjawiskiem wręcz kultowym. Wiele rzeczy w jednym momencie wtedy się naraz zmienia. Robi się ciemno, chłodno i przyroda natychmiast na to reaguje dziwnym zachowaniem. Dookoła mamy pomarańczowy horyzont. Na ciemnogranatowym niebie pokazują się gwiazdy. A Słońce ma piękną koronę. Słowem, wyjątkowo piękny obraz natury. Zrobienie jednak jego zdjęć nie jest takie proste. Choćby dlatego, że pas, w którym można w pełni to zjawisko obserwować, za każdym razem wypada w innym punkcie ziemi i ma szerokość od stu kilometrów do stu trzydziestu. A jednak się udało i Adam Kisielewicz może pochwalić się znakomitymi fotogramami całkowitego zaćmienia Słońca, które fotografował na Węgrzech jedenastego sierpnia 1999 roku. Na kolejne wybiera się także w 2017 roku do USA.

O całkowitym zaćmieniu Słońca może opowiadać godzinami. A kiedy w trakcie naszej rozmowy przypominam, że nawet teraz, w dwudziesty pierwszym wieku, znajdują się ludzie, którzy uznają ten fakt za początek końca świata, natychmiast wyjaśnia: – Koniec naszego świata nigdy tak nie będzie wyglądał. Jeśli już, to nastąpi wybuch Słońca, jak każdej gwiazdy. A powstająca wtedy fala uderzeniowa dosłownie zmiecie kilka najbliższych planet i my już sobie na to nie popatrzymy. Potem tylko skurczy się i zapadnie do środka. Ludziom się wydaje, że Słońce będzie gasnąć powoli. Niestety to nie jest ognisko. Mamy jednak jeszcze trochę czasu. Ot, co najmniej 4,5 miliarda lat i nie ma się na razie czym przejmować.

A znakami zodiaku i astrologią też nie? – pytam, drążąc ten wątek. – Oczywiście, że nie – odpowiada. – Jestem urodzony pod znakiem Raka. Ale nic poza tym z tego dla mnie nie wynika. Mój kolega pisze programy komputerowe i interesuje się astronomią. Jakiś czas temu, pracując dla jednej z pomorskich gazet, miał przygotowywać horoskopy. Napisał więc program, który je generował. Zawsze czymś tam się od siebie różniły. On nawet ich do końca nie czytał. Ale miał dochód. I tyle. Gwiazdy po prostu są. I tylko tego należy się trzymać.

Nie da rady bez tego żyć

IMG_5130Tylko jak tu się tego trzymać, kiedy coraz częściej poza odludnym miejscem już ich właściwie nie można zobaczyć. A wszystko za sprawą ulicznych latarni, produkowanych w ten sposób, że część ich światła rozprasza się na boki, do góry, i nocą tło nieba robi się coraz jaśniejsze. Absurdem jest stawianie latarni z kloszami w kształcie kuli, bo świecą wszędzie tylko nie na dół, co jest przecież ich podstawowym zadaniem.

Adam Kisielewicz przy każdej okazji zwraca na to uwagę. Takie złe oświetlenie spowoduje bowiem, że już niedługo nasze wnuki nie będą wiedziały, jak w naturalny sposób dostrzec Drogę Mleczną. I przekonuje, że tańszym sposobem i bardziej praktycznym w miastach jest tworzenie tzw. Parków Ciemnego Nieba. Służy temu inny typ oświetlenia rzucający światło tylko na ulice. Produkowany jest także w naszym kraju. A przykładem jego zainstalowania dzięki pomocy Stowarzyszenia „Polaris” są polskie gminy, np.: Lutowiska, Jeleśnia i Sopotnia Wielka.

Sam na szczęście nie ma z tym problemu i odkąd przeprowadził się na Lubelszczyznę, postawił dom na działce odpowiednio dobranej do obserwacji nieba w miejscowości Kawka niedaleko Krasienina. Będąc z zawodu informatykiem, prowadzi rodzinną firmę o profilu medycznym. Jednocześnie zajmuje się produkcją małych przydomowych obserwatoriów astronomicznych.

Do własnych obserwacji i fotografii nieba wykorzystuje odpowiednie aparaty, zmienne obiektywy, montaż paralaktyczny, astrograf (teleskop do robienia zdjęć nieba), kamerę i komputer do sterowania tymi urządzeniami.

Niektórzy pytają go: „Adam, co ty w tych kropkach na niebie widzisz?”. Nawet nie tłumaczy, bo niestety wiedza przeciętnego człowieka na temat astronomii jest znikoma. Czasem jednak nieco wyjaśni. I wie, że będąc z gwiazdami już przez trzydzieści pięć lat, nigdy się z nimi nie rozstanie.

Moja astronomia – podkreśla – wzięła się z ciekawości poznania i wrażliwości na wyjątkowość wszechświata. Gdy podnoszę głowę i patrzę w gwiazdy, to za każdym razem czuję, jakbym je pierwszy raz widział. W moich oczach jest zawsze taka sama fascynacja. Zimą, gdy jest mroźne powietrze i czarne niebo, a ja zobaczę Oriona, robi mi się słodko na duszy, jakbym pił dobre wino. Nie da rady bez tego żyć. Jeśli pokochasz astronomię, nie sposób się od niej oderwać.

Jego rodzice niejednokrotnie mu powtarzali, że człowiek musi mieć pasję, bo bez niej ginie. I życie człowieka byłoby nudne, gdyby jedynym jego celem było tylko przedłużanie gatunku. Obserwując wszechświat i zachodzące w nim zmiany, przyznaje im całkowitą rację.

Tekst: Maciej Skarga

Foto: Krzysztof Stanek

Komenatrze zostały zablokowane