fbpx

Chodzę po mieście z linijką

2 grudnia 2015
Komentarze wyłączone
1 437 Wyświetleń

MICO2137_DxO-1-EditZ Jadwigą Jamiołkowską, wybitnym lubelskim architektem, autorką kilkuset realizacji, członkiem Rady Kultury Przestrzeni, byłą wioślarką i miłośniczką wędrówek po Tatrach, rozmawia Grażyna Stankiewicz, foto Michał Patroń.

Siedem lat temu, podczas debaty dotyczącej przestrzeni miasta zaproponowała Pani prezydentowi Lublina zamieszczenie ogłoszenia prasowego dotyczącego potrzeby zatrudnienia „twardo stąpającego po ziemi, odpornego na naciski władz i kuszenie inwestorów wizjonera do opracowania kompleksowego zagospodarowania przestrzennego Lublina”.

– Bo nie ma w Lublinie wizjonera na wysokim stanowisku urzędniczym, który wraz z zespołem znałby się na urbanistyce, architekturze i jeszcze dodatkowo po prostu leżałoby mu dobro miasta na sercu. Jak obronić przed wyburzeniem gmachy modernistyczne, wydobyć walory rzeki Czechówki czy uchronić przed punktowym budownictwem w śródmieściu?

Rzeczywiście chodzi Pani po Lublinie z linijką?

– Chodzę (śmiech). Uważam, że posługiwanie się wizualizacjami komputerowymi, które przekłamują, co jest wyższe, a co jest niższe, wprowadza w błąd. Przede wszystkim chodzi mi o rzetelny rysunek. Żaden aparat fotograficzny czy program komputerowy nie oddaje tego, co później widzimy w przestrzeni publicznej. Więc jak nie „chodzić z linijką i ołówkiem”, jeśli burzone są proporcje krajobrazu miasta?

Jakim miastem powinien być Lublin?

– Generalnie każde miasto powinno być dla ludzi. Ale to zależy od tego, w jaki sposób zapadają najważniejsze dla kształtowania przestrzeni decyzje. Uważam, że wielkim błędem było wydzielenie biura planowania przestrzennego jako samodzielnego wydziału. W związku z czym nie ma spójnej wizji rozwoju miasta. Nie ułatwia tego również brak miejscowego planu zagospodarowania przestrzennego dla Lublina, który stanowi prawo lokalne. I stąd ten chaos przestrzenny, komunikacyjny i krajobrazowy.

Najbardziej dyskusyjne decyzje urbanistyczne i architektoniczne?

MICO2185_DxO-Edit– W pewnym momencie chcieliśmy pokazać, że jesteśmy nowocześni. Taki nasz kompleks prowincji? Błędem było wprowadzenie w środku miasta przelotowej arterii komunikacyjnej, jaką jest aleja Solidarności, kiedy już była planowana budowa obwodnicy. Podzieliła ona Lublin na część północną i południową, nie zapewniając sprawnej komunikacji pomiędzy nimi. Następnie niszczenie unikalnej panoramy miasta poprzez lokalizację w śródmieściu gigantycznych galerii handlowych i przytłaczających apartamentowców w zespołach niskiej zabudowy mieszkaniowej. Może jest to efekt zmiany ustrojowej, gdzie część społeczeństwa pomyliła pojęcie demokracji z anarchią. Obowiązuje nas konstytucyjne prawo własności, ale o ile nie jest ono sprzeczne z interesem społecznym w takim najlepszym tego słowa znaczeniu.

Więc jakie powinno być myślenie o nowoczesnym mieście?

– Dla mnie wzorcowym założeniem było wzniesienie w XIX wieku osady fabrycznej w Żyrardowie. Właściciel zakładów tkackich dobrze wiedział, co mu się opłaca. Jeśli ludzie mają dobrze pracować, to muszą dobrze się czuć, dlatego wykorzystał ideę miasta ogrodów Howarda z pełną infrastrukturą społeczną z trzema parkami, ochronką, szpitalem, dwoma kościołami, resursą kupiecką, urzędem gminy i innymi obiektami. Dobrym przykładem są też lubelskie osiedla mieszkaniowe z lat 50., jak np. Bronowice, które notabene są wpisane na listę dóbr kultury współczesnej, albo Świdnik. Nie można mieszkać na jednym końcu miasta, a jeździć do pracy na drugi koniec. Taka była koncepcja m.in. osiedla Tatary, które powstało dla pracowników Fabryki Samochodów Ciężarowych.

Mówi Pani o funkcjach miasta, a jedną z nich są targowiska. Jakoś nie bardzo możemy sobie poradzić z rozstrzyganiem, czy tak, czy nie.

– Targowisko to jest nieodzowny element każdego miasta. Nie należy się tego wstydzić. Każda metropolia ma targowiska, z których słynie. Paryżanie do dziś nie mogą odżałować wyburzenia dawnych Hall, a Warszawa wraca do idei wznowienia działalności Bazaru Różyckiego. Targowiska zazwyczaj umiejscowione są w śródmieściu, bo taka jest ich rola, to część krwioobiegu miasta. Jak chcę kupić świeżą żywność, to idę na targowisko w mojej dzielnicy i robię zakupy na moich warunkach. Dlaczego burmistrz Kazimierza nad Wisłą zdecydował, że targ jest na rynku i to dwa razy w tygodniu? Bo to ma być dla ludzi, poza tym jest to atrakcja. Dlatego niedobrze się stało, że targowisko na Podzamczu w Lublinie zostało ograniczone do niewielkiego skrawka terenu. Dobrym przykładem jest projekt, autorstwa Marcina Bratańca, urządzenia targowiska w formie bazaru w Mszanie Dolnej pod Krakowem z modernistycznym zadaszeniem, który został nominowany do architektonicznego Oskara – nagrody im. Miesa van der Rohe, ustanowionej przez Komisję Europejską.

Emocje budzi również koncepcja przebudowy centralnego placu Lublina – placu Litewskiego.

– Nie widzę żadnego powodu, żeby z placu Litewskiego robić np. warszawski Skwer Hoovera, który znajduje się przy Krakowskim Przedmieściu w pobliżu Dziekanki. U nas to nie ma żadnego sensu. Uważam, że zamiast przebudowywać, należy go tylko uporządkować. Jak najbardziej powinna być tu fontanna, ona teraz jest na planie pentagonu, zaprojektował ją w latach 70. Józef Urbanowicz. Powinno się ją wymienić, latem zainstalować kafejki i wypożyczalnie leżaków. Ale przede wszystkim zadbać w tym miejscu o zieleń.

I jeszcze dworzec PKS z architekturą i dekoracją, na które od dawna prawie nikt nie zwraca uwagi.

– A tymczasem to bardzo dobra architektura według projektu Wiesława Żochowskiego, która nawet została wyróżniona w książce Tadeusza Szafera o historii architektury polskiej. Jest brzydko, bo dworzec jest zaniedbany. Według planu ma zostać z niego tylko przystanek przesiadkowy, a sam dworzec zostanie przeniesiony koło dworca PKP. Ale tu znowu pojawia się myślenie o mieście dla ludzi. Zadałam pytanie, czy przy ustalaniu wytycznych do konkursu zostały wzięte pod uwagę takie aspekty, jak np. to, że tam dojeżdża młodzież z okolicznych miejscowości, która uczy się w kilku znajdujących się w pobliżu szkołach ponadpodstawowych. Więc ta młodzież będzie musiała się przesiadać, tracąc niepotrzebnie czas na ławce pod wiatą. Dlaczego tego nie bierze się pod uwagę?

W wielu miastach dużo i chętnie korzysta się z kształtowania krajobrazu, jaki można stworzyć dzięki wykorzystaniu rzek. Tymczasem my swoją mamy niemal w całości ukrytą pod ziemią.

MICO2203_DxO-EditRzeka Czechówka w dosłownym znaczeniu została „wpuszczona w kanał” w okresie przedwojennym z powodów sanitarnych. Ostatnio z inicjatywy Szymona Pietrasiewicza została zainstalowana studzienka na placu targowym koło dworca PKS, ale ma to oczywiście znaczenie symboliczne. Tymczasem Czechówce należałoby przywrócić jej pierwotny charakter. Mogłaby łączyć, a nie dzielić. Tu powinien być zielony szew spacerowy z ograniczoną komunikacją, podczas gdy obecnie odbywa się tu ruch tranzytowy. W niektórych miejscach pod drogą są jeszcze źródła, które od czasu do czasu podmywają powierzchnię, powodując jej zapadanie. Dolina rzeki została potraktowana jako rów melioracyjny, a tymczasem jest to budowa hydrotechniczna. Ostatnio został opracowany społecznie projekt wydobycia rzeki spod ziemi. Teraz powinna powstać ekspertyza, jak to pokaskadować, żeby nie groziło wylaniem. Czechówka mogłaby przypominać np. szumy na Tanwi albo rewitalizowany właśnie płynący przez Zakopane potok. A dlaczego nie?

No i w końcu tu w Lublinie mamy też swoje małe morze, które od początku istnienia przyciąga tłumy, ale nadal nie jest do końca wykorzystane.

– Boleję nad tym, a przecież Zalew Zemborzycki może służyć ludziom nie tylko jako miejsce odpoczynku i rekreacji, przyciągać turystów, ale i dać wiele miejsc pracy. Cały czas podkreślam, że warto zainwestować w zaplecze dla uprawiania np. windsurfingu. Dlaczego nie zrobić tu toru wioślarskiego, włącznie z torem zapasowym i miejscem na wyhamowanie? Wiem, o czym mówię, bo w czasach studenckich w AZS Warszawa sama byłam wioślarką. Brałam udział w zawodach na Malcie, na Gople i pod Fordonem. Zrobiłam koncepcję takiego toru na zalewie w Nieliszu koło Zamościa i już jest realizowana. Dlatego uważam, że to jest niewykorzystana sytuacja. A wystarczy przyjrzeć się, jak taki zalew funkcjonuje gdzie indziej, np. w Biszczy na Roztoczu. Tylko pozazdrościć.

Z jednej strony nowe realizacje w Lublinie i regionie, z drugiej zaś ochrona tego, co można nieuchronnie zniszczyć. I tak z inicjatywy środowisk twórczych, takich jak Stowarzyszenie Architektów Polskich, Stowarzyszenie Historyków Sztuki czy Towarzystwo Urbanistów Polskich, powstała lista dóbr kultury współczesnej. Co się na niej znajduje?

MICO2599_DxO-Edit– Lista powstała jako efekt społecznego protestu przeciwko zniszczeniu modernistycznej elewacji gimnazjum przy ul. Kunickiego w Lublinie, która jest kolejną realizacją znakomitego modernisty Tadeusza Witkowskiego. Lista jest długa i ciągle otwarta. Część z tych obiektów z inicjatywy miejskiego konserwatora zabytków Huberta Mącika trafiła do gminnej ewidencji zabytków, a inne powinny zostać objęte ochroną planistyczną. Na listę zostały też ostatnio wpisane jako pomniki przyrody drzewa – kasztanowce i lipy na osiedlu TOR na Czechowie, które udało się w ten sposób uratować przed wycinką. Dziś za dobro kultury współczesnej można uznać coś, co jest tak wartościowe, że jest tym dobrem, ale wszystko zależy oczywiście od dobrej woli i wyczucia. Warto podkreślić, że w ramach partycypacji społecznej dobrze układa się współpraca między osobami zaangażowanymi w różne tzw. inicjatywy oddolne a władzami miasta.

Dobre praktyki na Lubelszczyźnie.

– Zdecydowanie jest czym się pochwalić. Bardzo podoba mi się rynek w Krasnymstawie, Puławy dostały nagrodę za przestrzeń publiczną w pobliżu ratusza, jest ciekawie zaprojektowany Mały Rynek w Zamościu. Natomiast w Lublinie moim faworytem zdecydowanie jest deptak.

Dla architekta są bodaj dwa najciekawsze wyzwania zawodowe – budowa nowych założeń i odbudowa tego, co zostało zniszczone. Zaczynała Pani studia w Warszawie w 1952 roku. I był to wówczas największy plac budowy w Polsce. Jakie to wrażenie robiło na Pani?

Marszałkowska była jeszcze w gruzach. Trwała budowa Pałacu Kultury. Obok mojego wydziału kończono budowę MDM. Chodziliśmy na potańcówki na rynek ma Mariensztacie. Nie miałam wtedy jeszcze 20 lat, chciałam zostać architektem, budować domy, założyć rodzinę i mieć poczucie bezpieczeństwa. Jak każdy inny w moim wieku.

Skąd w takim razie znalazła się Pani w Lublinie?

W 1970 roku dostałam interesującą ofertę pracy w Pracowni Konserwacji Zabytków. Moim zadaniem było zajęcie się rewaloryzacją starego miasta w Lublinie. To było wspaniałe wyzwanie. Lublin znalazł się na liście 17 polskich miast objętych rządowym programem rewaloryzacji zespołów staromiejskich. Kiedy przyszłam do sekretariatu podpisać umowę, to usłyszałam przez niedomknięte drzwi, co powiedział kierownik pracowni, który właśnie wszedł do dyrektora: – „Kobieta? 35 lat? Toż ona nie da sobie rady!” A ja sobie wtedy pomyślałam: „O nie, mój drogi, jeszcze zobaczysz, jak sobie poradzę”.

Każdy ma swoje ulubione miejsca w swoim mieście. Nawet architekt.

Bezapelacyjnie lubię Czwartek. I zakamarki wokół dawnej szkoły Arciszanek. I oczywiście atmosfera Krakowskiego Przedmieścia. Lubię też spędzać czas w Kazimierzu i Nałęczowie. A poza Lubelszczyzną to zdecydowanie są Tatry i Zakopane. Swojego czasu dużo chodziłam po górach, ostatnio są to głównie trasy spacerowe.

Dopiero co zdmuchnęła Pani na torcie urodzinowym 80 świeczek, a jest Pani nieustannie aktywna zawodowo. Nad czym teraz Pani pracuje?

Może to wynika z metryki (śmiech), ale tym, co mnie teraz najbardziej zajmuje, to cmentarze, i to w sensie dosłownym. Coś mnie w tym wzrusza. Odnowa cmentarzy wojennych, lapidaria zabytkowych nagrobków i kolumbaria w Lublinie, Chełmie i ostatnio w Zakopanem.

Pani urodzinowe życzenie?

Żeby było więcej życzliwości między ludźmi. A zawodowo więcej etyki i rzetelności w podejmowanych działaniach, żeby planiści i urbaniści odpowiadający za otaczającą nas przestrzeń wyszli w plener, a nie decydowali o wszystkim zza biurek. I żeby respektować autorytety specjalistów. A nie tak jak było w sytuacji, kiedy jeden z burmistrzów powiedział mi: „To ja tu robię plan, a pani jest tu od roboty”.

Dziękuję za rozmowę.

Jadwiga Jamiołkowska, rocznik 1935. W 1961 roku ukończyła wydział architektury na Politechnice Warszawskiej, gdzie studiowała pod kierunkiem wybitnych polskich architektów m.in. Jana Zachwatowicza, Bohdana Pniewskiego i Kazimierza Wejcherta. Pracowała przy odbudowie Teatru Wielkiego Opery i Baletu w Warszawie, rewaloryzacji Pałacu na Wodzie i Myślewickiego w Łazienkach, Królikarni, przy remoncie wnętrz Belwederu i innych.Od 1970 r. mieszka w Lublinie. Związana z Pracownią Konserwacji Zabytków. Autorka kompleksowego programu rewaloryzacji i zagospodarowania starego miasta w Lublinie, współautorka planu szczegółowego miasta Kazimierza Dolnego, a także planu rewaloryzacji osady fabrycznej w Żyrardowie. W latach 1985–1987 Główny Architekt Województwa Lubelskiego, a w 1990–1993 Dyrektor Wydziału Budownictwa, Urbanistyki i Architektury w Lublinie. Na liście jej realizacji są studia i plany zagospodarowania przestrzennego dla gmin położonych w obszarach chronionych, budownictwo użyteczności publicznej, sakralne oraz jedno- i wielorodzinne. Członek Rady Kultury Przestrzeni i licznych gremiów opiniotwórczych.


Komenatrze zostały zablokowane