Cicha 4
Squatting, „Wolne domy dla wolnych ludzi”, narodził się 50 lat temu w Anglii. W Europie najwięcej pustostanów zajętych przez wspólnoty ludzi, którzy uważają, że czas się uniezależnić od wszelkich schematów, ograniczeń bytu i kultury życia, działa w Amsterdamie i Paryżu. Wbrew niektórym opiniom nie jest to społeczność z marginesu. W rzeczywistości są to bowiem grupy, które, często za zgodą właściciela, zajmują opuszczone budynki. Tworzą w nich autonomiczne centra, stanowiące miejsca działań kultury alternatywnej oraz edukacji. Są wśród nich zarówno osoby młode, jak i 40-latkowie, a nawet małżeństwa z dziećmi. Wszelkie decyzje podejmują wspólnie. W Polsce jest ich kilkanaście.
Kamienicę przy Cichej 6 (obecny adres Cicha 4) postawił w stylu klasycyzującym w 1912 roku Sender Zylber, zamożny przemysłowiec żydowski. Trzypiętrowa, podpiwniczona, z facjatkami nakrytymi daszkami dwuspadowymi, rozbudowana została w głąb działki na planie nieregularnej, odwróconej litery „L” z głównym wejściem od ulicy. Jej czterokondygnacjowa fasada podzielona została gzymsami na trzy strefy. Na niej dobudowany szeroki wykusz obejmujący dwie kondygnacje. W jego środkowej części umieszczono dekoracyjny roślinny ornament. W związku z pochodzeniem właściciela i wymogami religijnym jedno z pomieszczeń w owym wykuszu zostało dostosowane do potrzeb rytuału związanego z żydowskim Świętem Namiotów (tzw. Kuczki). Na czwartej kondygnacji tego budynku w jego północno-zachodnim narożu postawiono portyk kolumnowy wspierający dach. We wnętrzu rozlokowano kilkadziesiąt pomieszczeń o różnym przeznaczeniu, a wśród nich salę balową. Słowem, pałacyk Zylbera, jak potocznie nazywano tę budowlę, prezentował się okazale.
Po śmierci Zylbera nieruchomość tę przejął jego syn Hersz Jojna i był jej właścicielem do 1936 roku. Wtedy to kamienicę nabył Konstanty Fitzermann, który dwa lata później sprzedał ją Lubelskiej Izbie Lekarskiej. W czasie II wojny światowej budynek stał się własnością Niemieckiej Izby Lekarskiej, a po zakończeniu wojny przez wiele lat zajmował go Zespół Opieki Zdrowotnej. W ostatnich latach jego użytkowania mieścił się tu m.in. rektorat Akademii Medycznej w Lublinie. Nieopodal, jak na ironię, przy Cichej 8 działał Powiatowy Urząd Bezpieczeństwa Publicznego. W drugiej połowie lat 90. XX wieku kamienica przeszła na rzecz Gminy Miasta Lublin. A od 2005 roku stała się własnością spółki „Cicha” Sp. z o.o. Był przygotowywany jej generalny remont. Niestety, jakoś wyraźnego śladu po nim nie było widać. W końcu, mimo tego, że została sprzedana do rąk prywatnych, pozostała przez lata bez remontu i powoli stawała się kruszejącym pustostanem.
Wspólna decyzja
Rok temu weszła tam grupa ludzi, mając pisemną zgodę obecnego właściciela na nieodpłatny pobyt (opłata tylko za media i wywóz śmieci oraz dbanie we własnym zakresie o ogrzewanie) i działanie w tych murach. Ich oczom ukazał się obraz totalnej ruiny czterech kondygnacji tej kamienicy. W niektórych pomieszczeniach zachowały się tylko stiukowe sufity i nieco zdekompletowany intarsjowany parkiet. W miarę przyzwoicie, jak na stan, który zastali, prezentowała się sala balowa.
Poza tym jednak strych pokrywała warstwa białej mazi usłanej trupami gołębi. Połamane części drzwi, futryn i ram okiennych walały się po korytarzach. Ściany generalnie poobijane z tynku. Rozkradzione kaloryfery, rury i przewody elektryczne, po których pozostały tylko dziury w ścianach. Powyrywane części poręczy przy schodach. Wszędzie śmiecie, gruz i dodatkowo smród ekskrementów dochodzący z niektórych pomieszczeń.
Zakładali, że po opuszczeniu budynku przez bezdomnych, którzy w ostatnich latach urządzili tu sobie „noclegownię”, będą mieli ostre sprzątanie. Ale że będzie tego aż tyle, nikt się nie spodziewał! Lecz nie zrezygnowali. Uzyskali bowiem miejsce, w którym niezależnie od wszelkich instytucji będą mogli realizować swoje pomysły na życie, włączając do nich mieszkańców Lublina. Ich siłą napędową były: wolność i niezależność. I nie mogło być mowy o jakiejkolwiek zmianie planów.
Lubelscy uczniowie, studenci, działacze kilku organizacji pozarządowych, przedsiębiorcy, artyści i matki wychowujące dzieci wzięli się zatem za robotę.
Pięćdziesiąt osób przez ponad dwa miesiące każdą chwilę swojego wolnego czasu poświęcało na sprzątanie podwórka i budynku. Kiedy wreszcie uporali się z całym wewnętrznym bałaganem, odnowili ściany w niektórych pomieszczeniach, naprawili podłogi i wykonali jeszcze inne drobne remonty, z satysfakcją stwierdzili, że kamienica przy Cichej 4 nieco odżyła.
– Zależy nam na tym, aby ten budynek przestał niszczeć. Realizujemy przecież tu swoje zamierzenia – usłyszałem od jednej ze spotkanych grup. – Robimy to nie tylko dla siebie, ale przede wszystkim dla mieszkańców Lublina. I nie działamy dla zysku. Wszelkie akcje robimy społecznie, a wspomagają nas wolontariusze. Istotne jest to, że tu nikt nam nie powie: zmieńcie w tym, co robicie, jedno lub drugie, bo to nie mieści się w przyjętym schemacie. Mamy przy tym zasadę, że o każdym wydarzeniu decydujemy wspólnie.
Od tej zasady rzeczywiście nie ma wśród nich odstępstwa. Tak jak i od kilku innych. Wszelkie imprezy alkoholowe nie są tu tolerowane. Nie szukają sponsorów, lecz ludzi, którzy chcą ich wesprzeć, bo bliska jest im idea tego miejsca i sami zamierzają z niego korzystać. Niektórzy mieszkają w tym budynku, ale większość poza nim w Lublinie. Na pokrycie bieżących kosztów składają się razem.
Zapewniają, że wszyscy, którzy chcieliby realizować tu swoje niezależne pomysły, mają drzwi otwarte. W trakcie jednego ze spotkań wybrali w głosowaniu swoją nazwę.
Autonomiczne Centrum Społeczne
Oficjalnie otwarto jego podwoje w dniu 14 września 2013 roku. Poza społecznością z Cichej 4 na podwórku przy tej kamienicy i w jej wnętrzu pojawiło się kilkuset mieszkańców Lublina. Każdy znalazł coś, czym się mógł zainteresować. Można było dostać ciekawe książki, obejrzeć wystawy, skosztować dań wegańskiej kuchni i posłuchać informacji o działających tu grupach. Okazało się, że jest ich niemało: galeria sztuki ulicy Brain Damage Gallery, grupa rzemieślnicza FabLab, darmowy warsztat rowerowy, HackerSpace, Fantasy Crew, Federacja Anarchistyczna, Pracownia Sitodruku, Słoneczny Pokój – organizacja skupiona wokół ludzi, zwierząt, głębokiej ekologii i samowystarczalności, feministyczna inicjatywa Queerowe Ambulatorium, zajmujące się problemem kobiet i osób LGBT, oraz lubelski oddział międzynarodowej organizacji Viva broniącej praw zwierząt.
Nikt się nie nudził. Nawet dzieci, które w specjalnie przygotowanym pokoju spełniały swe zamiłowania do rysunku oraz rzeźbienia w glinie lub plastelinie. I nikomu nie przeszkadzało, że zamiast drzwi do niektórych pomieszczeń z futryn zwisają kotary, a gdzieniegdzie czasem skruszył się fragment tynku. Wszyscy czuli się swobodnie. I w opiniach dało się słyszeć, że: – Spotkaliśmy się z inicjatywami, których do tej pory w Lublinie nie było. Chętnie tu wrócimy.
TuTarg
I wrócili. Mimo siarczystego mrozu na dworze, nie mogli bowiem, podobnie jak dwóch poprzednich, odpuścić trzeciej edycji TuTargu, organizowanej 2 lutego tego roku przez Fundację „Słoneczny Pokój”.
Stare drzwi wejściowe do budynku osadzone na zamarzniętych zawiasach z trudem poddawały się otwarciu. Za nimi pierwsza informacja: „Uwaga, śliskie schody”. Krok za krokiem udało się je jednak pokonać. Niektórzy pomagali sobie nawzajem. Wreszcie piętro. Tu jeszcze mroźno, ale zza kotary zasłaniającej wejście do jednego z pomieszczeń wydostawały się wyraźnie widoczne smugi pary. Wchodzili więc szybko i od razu stawali przy wysokiej gazowej ogrzewnicy. Wracało ciepło. Można było swobodnie się rozejrzeć.
Na kilku stołach: aronia, grzyby suszone, borówka amerykańska w owocach oraz w formie soku tłoczonego z niej metodą naturalną, ciasta, orientalne przyprawy, warzywa i miody. Obok nich stoisko: „Alternatywa kosmetyczna”. Ochronne pomadki do ust, np. gdy są popękane. Maść dla sportowców uprawiających wspinaczkę skałkową. Balsam odkażający. Krem zimowy dla dzieci na bazie olejów i wosku. Niebywałe zainteresowanie budzi mydło „solony pomidor”. W kolorze czerwonym. Ze sproszkowanego pomidora.
– To, co nazywa się mydłem sprzedawanym w sklepach, dla nas nie jest mydłem naturalnym – dowiadujemy się przy stoisku. – W naturalnym procesie jego wytwarzania powstaje m.in. gliceryna, ale jest z niego zabierana, bo można na niej osobno zarobić. I dlatego tamto mydło ma różne chemiczne wypełniacze. Często coś, co nazywamy mydłem, jest tylko detergentem z utwardzaczem. A to jest naturalne mydło. Nie wysuszy skóry, tylko ją nawilży.
Nieco dalej w rogu pomieszczenia Stowarzyszenie „Otwarte Klatki”. Działają na terenie trzech miast: Warszawy, Poznania i Wrocławia. Zajmują się prawami zwierząt. – Obecnie prowadzimy kampanię na rzecz zakazu w Polsce hodowli zwierząt na futra – mówi Ola, która przyjechała do Lublina, aby prowadzić kursy dla nowych wolontariuszy stowarzyszenia. – Walczymy o to, aby skończyło się zadawanie zwierzętom bezsensownych cierpień – dodaje.
Nieopodal na innym stole tekturowa skarbonka z napisem: „Rzuć na Cichą”. Nie pozostaje pusta. Za stolikiem para młodych ludzi, którzy są od początku powstania ACS.
– Tutaj znalazły swoje miejsce inicjatywy, które nie mogły go znaleźć w oficjalnych strukturach – podkreślają. – Wszyscy są akceptowani i czują się dobrze. Niezależnie od nikogo i niczego mogą rozwijać własne zainteresowania.
Pani Małgorzata, właścicielka „Zielonego Talerzyka”, który już po raz drugi znalazł się w pierwszej dziesiątce rankingu lubelskich restauracji, zgadza się z tym poglądem i dlatego uczestniczy w każdej edycji TuTargu. Na tej także ma swoje stoisko. Oferuje produkty służące przyrządzaniu posiłków wegańskich i wegetariańskich
– Są to warzywa wyłącznie z ekologicznych gospodarstw – stwierdza. – U mnie, w „Zielonym Talerzyku” przy ulicy Królewskiej i przy Obrońców Pokoju, jest priorytet: co naturalne i polskie, to polskie i nie do zastąpienia. A wracając do ACS? Oceniam pozytywnie. Człowiek musi brać życie w swoje ręce. Powinien być autonomicznym i robić coś wreszcie zgodnie ze swoimi odczuciami i zasadami. I dlatego jest mi po drodze i z ACS, i z Agatą oraz Sylwią ze Słonecznego Pokoju. Ci ludzie chcą przeżyć życie na własny rachunek. I chociaż większość z nas woli wchodzić w utarte struktury, zawsze będzie taki nurt tych, którzy będą szukać światła w sobie. A ja to wspieram.
W pomieszczeniu ze stoiskami tłumek się przemieszcza. Przeglądają, radzą się i kupują. Małżonkowie Karolina i Łukasz są zadowoleni.
– Kupiliśmy kiełki, cuprycę bułgarską do robienia oliwek i sosów – opowiadają z uśmiechem. – Uważamy, że takie wydarzenie powinno być rozpowszechnione na szerszą skalę i żeby coraz więcej ludzi zaczęło się zdrowiej odżywiać.
Zadowolone są także pomysłodawczynie i organizatorki imprezy: Sylwia i Agata, prowadzące Fundację „Słoneczny Pokój”. Pierwsza jest grafikiem i arteterapeutą. Druga fotografikiem. Obie mają rodziny i dzieci. Zaczęły działalność na początku zeszłego roku, współtworząc kilka wydarzeń dla dzieci: „Kokony Kultury” na Nocy Kultury , „Plecionkę” na Jarmarku Jagiellońskim i „W przestworzach” na otwarcie ACS. Prowadzą tu raczkującą jeszcze „Czytelnię Wolność”, udostępniając literaturę z zakresu praw człowieka, zwierząt i ekologii. Za wielki sukces uznają zorganizowanie wykładu Je Desi Rinpoche – tybetańskiego nauczyciela, który wizytował Polskę na osobistą prośbę Dalajlamy.
– Chcemy, aby Słoneczny Pokój stał się taką kreatywną enklawą głębokiej ekologii stosowanej na co dzień,opartej na dobrym, także w sensie etycznym, pożywieniu pochodzącym od lokalnych wytwórców. Wokół nas skupiamy ludzi, którzy nie tylko zdrowo się odżywiają, ale też żyją w poszanowaniu natury oraz innych ludzi i chcą się dzielić swoim doświadczeniem. TuTargi z jednej strony dają możliwość zakupienia fajnego jedzonka i spotkania się z ciekawymi ludźmi, a z drugiej zawsze towarzyszy im wydarzenie społeczno-kulturalnie o istotnej treści. Poprzednio konfrontowaliśmy się z tematem gazu łupkowego dzięki naszym gościom z Żurawlowa, dziś mamy spotkanie z grupą uchodźców z Czeczenii.
TuTarg nie jest nastawiony na zarobek. Jest formą wzajemnego poznania się i tego, co oferują zaproszeni goście. Przy akompaniamencie Tomasza Kozdraja, Żandara Zakajewa, Kemrana Szachidowa wokalna grupa czterech dziewczynek: Rajany, Imani, Radzimy i Mesedu wykonała rodzinne pieśni z Czeczenii.
– Podzieliły się cząstką swojej kultury dużo bardziej patriarchalnej, a obecnie uwikłanej w walkę o wolność – mówi Sylwia. Agata zaś dodaje: – Zapraszając ich, okazujemy szacunek ich doświadczeniu, a jednocześnie pokazujemy nasze.
—————————————————————
Kamienica przy Cichej 4 jest, co prawda, objęta ochroną Miejskiego Konserwatora Zabytków w Lublinie, ale tylko jako element zabytkowego kompleksu Starego Miasta i Śródmieścia. Idzie o jej fasadę. Nie jest natomiast wpisana do rejestru zabytków i stąd wkraczanie do właścicieli z jakąkolwiek decyzją dotyczącą ochrony jej w całości nie jest możliwe. Obecnie proces jej zupełnego rozkładu został w pewnym stopniu wstrzymany. Jest jednak pytanie: co dalej z tak rzadkim w naszym mieście stuletnim budynkiem przy ulicy Cichej, która niegdyś była fragmentem arterii zwanej Radziwiłłowską, prowadzącej od ulicy Zielonej aż do ulicy Wieniawskiej.
Tekst Maciej Skarski
Foto Katarzyna Zadróżna