fbpx

Głosy niewypowiedzianych skarg

15 sierpnia 2016
Comments off
1 969 Views

IMG_7929Według Encyklopedii Britannica, dzięki zdolności do odczuwania fizycznego bądź emocjonalnego bólu lub przyjemności zwierzęta mają oczywiste prawo do swoich praw. Do tych elementarnych zalicza się prawo do życia i prawo do wolności od cierpienia. W Lublinie głosem tych, którzy przemówić nie mogą, jest Fundacja Na Rzecz Ochrony Praw Zwierząt Ex Lege. Z Aleksandrą Lipianin-Białogrzywy, inspektorem do spraw ochrony praw zwierząt w tejże fundacji, rozmawia Aleksandra Biszczad, foto Krzysztof Stanek.

Kim jest inspektor do spraw zwierząt? Bo brzmi bardzo oficjalnie.

– W skrócie to osoba, która może dochodzić praw zwierząt. W praktyce inspektor tak naprawdę musi być po części psychologiem, prawnikiem i weterynarzem w jednej osobie. Przy okazji musi być gotowy do działania o każdej porze dnia i nocy, bo interwencje wymagają szybkiej organizacji.

Twoja empatia dla zwierząt jest podszyta jakimiś własnymi doświadczeniami?

IMG_7852

Aleksandra Lipianin-Białogrzywy

– Około 13 lat temu kupiłam psa, typ alaskan malamute. Jak się później okazało, pochodził z pseudohodowli i był bardzo schorowany. Nigdy i nigdzie na świecie z pewnością nie było tak łagodnego olbrzyma. Wszyscy go kochali. Był nauczycielem dla moich „tymczasowiczów”, czyli zwierzaków trafiających do domów tymczasowych. Towarzyszył mi na zajęciach edukacyjnych dla dzieci w szkołach podczas pogadanek, ucząc je podejścia do zwierząt. „Mały” był ze mną 9,5 roku. Przez te lata zrozumiałam, czym jest opieka nad bardzo chorym zwierzakiem, i to, jak wielkim uczuciem może on obdarzyć swojego właściciela. Przez lata walki o jego zdrowie i życie poznałam wielu wspaniałych ludzi i bardzo zaangażowanych w pomoc zwierzętom lekarzy. Dowiedziałam się też, jak wielkim złem są pseudohodowle. To dzięki niemu zaczęłam pomagać kolejnym potrzebującym zwierzakom. Zaczęło się w 2007 roku, po ukończeniu liceum. Pod koniec 2009 roku trafiłam do Lubelskiej Straży Ochrony Zwierząt, w której pomagałam przez prawie sześć lat. Wiele się nauczyłam, ale to było również ogromne zderzenie z rzeczywistością.

To dlatego zaistniało Ex Lege?

IMG_8089

Aleksandra Lipianin Białogrzywy i prezes fundacji Ex Lege- Marta Włosek

– Fundacja Ex Lege powstała w listopadzie 2015 roku. Główną inicjatorką i zarazem prezesem jest Marta Włosek, z którą również działałam w LSOZ. Po negatywnych doświadczeniach z poprzedniej organizacji miałam wątpliwości, to praca wymagająca dużej odporności psychicznej i poświęcenia, a przy tym uzależniająca. Pomożesz jednemu zwierzakowi, a chwilę po tym myślisz o kolejnych takich przypadkach. Wszelkie nieprawidłowości w działaniu drażnią. Chciałyśmy z Martą i gronem wspaniałych wolontariuszy, którzy odeszli tak jak my z poprzedniej organizacji, stworzyć jednostkę maksymalnie efektywną, skupioną na prawach zwierząt, ratowaniu ich, a także na edukacji społeczeństwa w tym tematach. Marta zdecydowała, że nie możemy się poddawać, a wręcz powinnyśmy wyciągnąć wnioski z naszych doświadczeń i wspólnie stworzyć coś lepszego. Nasze zdanie podzielali także wolontariusze, którzy dołączyli do grona Ex Lege, fundacji, która choć istnieje krótko, to może pochwalić się dużym doświadczeniem w kwestiach niesienia pomocy zwierzętom.

IMG_8280Kto stanowi siłę waszej fundacji?

– W fundacji jest nas około kilkunastu osób. To inspektorzy, wolontariusze i osoby przygarniające zwierzęta w ramach tzw. domów tymczasowych. Nieoceniona jest oczywiście prezes fundacji Marta Włosek, bez niej nie dałabym rady działać. Obecnie jej wiedza, ale i wsparcie w różnych sytuacjach są dla mnie bezcenne. Rodziny zastępcze są na wagę złota i bez nich nie możemy działać, ratują nas w najbardziej awaryjnych sytuacjach. M.in. często ratuje nas niezawodna pani Urszula Jeżyńska, która ma piękny przestronny dom i całe szczęście nigdy nie boi się zniszczeń ze strony nowych pupili. Inna nasza dobra dusza, Sylwia Rybaczuk, nieraz przygarnia po kilkanaście zwierząt. Każdy wolontariusz jest bezcenny i pomaga w danej dziedzinie. Mamy bardzo dobre relacje z lubelską policją i weterynarzami z Uniwersytetu Przyrodniczego. Zawsze możemy na nich liczyć. Siła fundacji to ludzie dobrej woli.

Jak przebiegają interwencje? W tak skrajnych emocjonalnie sytuacjach raczej trudno się opanowywać.

IMG_8144– Jedziemy w niewielkim gronie, staramy dowiedzieć się czegoś o właścicielach. Czasami interwencje trwają kilka, a nawet kilkanaście godzin. Najczęściej zgłoszenia są wieczorem i w trakcie weekendu, co utrudnia działania formalne. Na interwencji musimy zachować kamienną twarz i maksymalny spokój. Wystarczy, że jedna strona jest rozemocjonowana, my musimy działać profesjonalnie i rozsądnie. Niestety czasami się to nie udaje. Do tej pory rozklejam się, gdy przypominam sobie interwencję przy ul. Kunickiego w Lublinie. Suczka owczarka niemieckiego leżała umierająca przy podwórku na posesji swojej właścicielki. Potrącił ją samochód, jakimś cudem doczołgała się do domu, leżała przy furtce, jej pani jednak nic nie zrobiła. Dopiero po paru dniach w końcu ktoś z przechodniów poinformował nas o tym. Gabinet weterynarii mieści się dosłownie 30 metrów dalej. Suczka wręcz błagała o pomoc, nie dostawała ani wody, ani jedzenia, miała krwiaki na oczach, była przeraźliwie chuda. Po naszej interwencji przyjechała policja, zrobiła zdjęcia. Właścicielka pozostała niewzruszona, tłumaczyła się brakiem pieniędzy, a mogła szukać pomocy u różnych organizacji. Sytuacja została pozostawiona bez poniesienia konsekwencji. Ten piesek nie miał szans na przeżycie, ale miał prawo do godnej śmierci, właścicielka maksymalnie przedłużyła jej gehennę, i to zupełnie świadomie. To jedna z tych sytuacji, z którymi ciężko było mi się pogodzić.

Na stronie fundacji można odnaleźć szczegółowe relacje z interwencji. Czasami zawinił brak świadomości, innym razem środków finansowych. W mediach głośno było o sytuacji w Parczewie: piękna posiadłość, zamożna rodzina lekarzy i dwa skrajnie zaniedbane pieski zamknięte w szopie.

IMG_8156– Nie ma żadnej zależności, interweniujemy na wsiach i w Lublinie, u ludzi bardzo ubogich i bardzo bogatych. Niektóre zachowania, takie jak trzymanie na krótkim łańcuchu, który często wżyna się w szyję uwiązanego psa, to złe nawyki przekazywane z pokolenia na pokolenie. Pamiętam interwencję, na której pies miał na sobie misterną konstrukcję z ciężkiego łańcucha wokół całego ciała, przypominającą coś na kształt szelek. Ilość ran była przerażająca. Właściciel, starszy pan, tłumaczył, że zawsze tak wiązali psy. W Parczewie natomiast raził kontrast. Piękna, duża posiadłość, a na jej końcu piszczały zamknięte w szopie dwa pieski. Wolontariusze, którzy przybyli na interwencję, byli przerażeni. Nie byłam tam z nimi, ale gdy zobaczyłam psy później, to pierwszą moją myślą było: „gnijące żywcem kokony”. Trudno je było ostrzyc, długa sierść była ciężka od mieszaniny brudu, odchodów i pasożytów. Pieski miały problem z poruszaniem się. Właścicielka nie wykazywała żadnej skruchy, jedynie mętnie się tłumaczyła. Nie było mowy o dawaniu drugiej szansy, pieski zostały od razu zabrane, niestety sprawę przeciwko właścicielom, pomimo wielu naszych starań, umorzono.
Podobną sytuację mieliśmy kilkanaście kilometrów od Lublina, gdzie były przetrzymywane trzy psy. To był normalny dom, który nie budził podejrzeń. Na posesji znajdowały się kojce, a w nich dwa ledwo żywe psy. Zwierzęta były skrajnie wychudzone, bez dostępu do wody, wszędzie mnóstwo odchodów, sierść w strasznym stanie. Pies, który wydawał się w najlepszym stanie, okazał się być bardzo chory i tylko dzięki interwencji przeżył. Wszystkie psy zostały odebrane.

Jak zachowują się właściciele w trakcie interwencji?

IMG_8227– Reakcje są różne. Zawsze staramy się zacząć od spokojnej rozmowy. Niektórzy rzeczywiście są zawstydzeni. Zdarza się, że wystarczy rozmowa, a właściciel zaczyna rozumieć, że musi zapewnić podstawowe warunki bytowe zwierzęciu. Od instytucji państwowych różnimy się tym, że nie informujemy o terminie kolejnej kontroli, zatem wiemy, że jeżeli zastaniemy zmianę na lepsze, to prawdopodobnie jest ona na stałe. Często mamy do czynienia z ogromnym niezrozumieniem i znieczulicą. Niedawno dostałyśmy film z nagraniem, na którym około 8-letnia dziewczynka znęcała się nad kotem. Wiązała go na sznurku i robiła z niego żywą karuzelę. Na miejscu matka dziewczynki powiedziała: „Przecież to tylko kot”. W kwietniu byliśmy na dużej interwencji w pseudohodowli. Właścicielami były starsze osoby, bardzo wrogo nastawione. Wygrażali nam szpadlem, szczuli psem, chwilę przed zakończeniem czynności zamknęli ostatnią sunię w szopie i grozili, że wolą ją podpalić niż oddać. Musieliśmy sprawnie zorganizować całą sytuację, zachować spokój wobec jawnej agresji właścicieli i skoncentrować się na pokrzywdzonych psach. Ale dzięki pomocy policjantów udało nam się przejąć wszystkie psy. Po tylu latach doświadczeń wiemy już, kiedy nie ma mowy o negocjacjach lub trzeba po prostu zadzwonić po policję, a kiedy są szanse na pomyślne rozwiązanie.

Zdarza się Wam interweniować w sprawie dużych zwierząt?

IMG_8287– Niestety tak. Niestety, bo paradoksalnie zwierzę, które pełni ważną funkcję w gospodarstwie, powinno mieć zapewnione podstawowe warunki bytowe. Bardzo dużo osób w gospodarstwach rolnych karmi krowy czy konie niewielką racją pokarmową, byleby przetrwało sezon zimowy. Takie interwencje są bardziej skomplikowane, wymagają większego wysiłku przy organizacji, w końcu potrzebujemy odpowiedniego transportu i ośrodka zastępczego. Parę lat temu interweniowałam w sprawie zaniedbanych koni. Niestety jeden koń umarł na miejscu, wcześniej dostał silne leki, w tym sterydy, ale nic nie dało się już zrobić. Jedyne, o czym pomyśleli obecni tam mieszkańcy, to telefon do pobliskiej masarni. Zapewnienie lokum i opieki dużym i małym zwierzętom odebranym w trakcie interwencji lub poszkodowanym to wciąż palący problem. Obowiązek ten spoczywa na gminach, które niestety w zasadzie nigdy nie są przygotowane na tego typu sytuacje.

Skala problemu przemocy i zaniedbań wobec zwierząt jest nadal duża, ale świadkowie tych sytuacji wciąż boją się zgłaszać takie sprawy.

– Boją się i często wolą pozostać anonimowi. Rozumiemy to, choć to spore utrudnienie. Warto pomyśleć o dokumentacji zdjęciowej lub wideo, co pozwala dokonać nam wstępnej oceny i uniknąć przyjmowania zgłoszeń przekłamanych i złośliwych. Jako młoda fundacja, nie możemy tracić czasu ani skromnych środków finansowych na takie wyjazdy. Sporym ułatwieniem jest internet. Mailowo i na profilu facebookowym dostajemy wiele zgłoszeń, razem z materiałem dowodowym.

O procesach oprawców często się słyszy, jednak równie często kończą się umorzeniem lub nieznacznym wymiarem kary. Czy prawo jest wciąż zbyt łagodne wobec cierpienia zwierząt?

IMG_8069– Teoretycznie nie jest, ale problem leży gdzie indziej. Sprawy zwierząt zbyt często są umarzane, a nawet nie przechodzą pierwszych etapów rozpatrywania. Organy ścigania wciąż przywiązują mniejszą wagę do wykroczeń przeciwko zwierzętom. Myślę, że najskuteczniejszą formę karania byłyby grzywny. Wysokie kary finansowe mogłoby okazać się trzeźwiącym wiadrem zimnej wody na głowę złego właściciela. Nie jestem zwolenniczką kar na zasadzie prac społecznych, jeżeli jakiś nastolatek za znęcanie się nad zwierzakiem ma posprzątać klatki w schronisku, to tym bardziej nastawi się negatywnie. W końcu sprzątanie śmierdzących boksów nie jest niczym przyjemnym. Taka kara może tylko pogłębić niechęć do zwierząt.

Co dzieje się dalej ze zwierzakiem z interwencji?

– Trafia on w pierwszej kolejności do kliniki weterynaryjnej Uniwersytetu Przyrodniczego. Przechodzi badania, kurację, szczepienia. Jest także pod czujną opieką wolontariuszy, którzy starają się wzbudzić w nich ufność. Zabierają na spacery, karmią, okazują troskę, przyzwyczajają do głaskania. Następnie zwierzaki obowiązkowo poddawane są sterylizacji lub kastracji. Przez jakiś czas opiekują się nimi opiekuni z domów tymczasowych. Gdy zwierzę jest gotowe, rozpoczynamy poszukiwania domu.

A jakie procedury musi przejść przyszły właściciel?

IMG_8174– Najpierw dostaje ankietę do wypełnienia. Znajdują się w niej pytania co do trybu życia, jaki prowadzi. Później odwiedzamy potencjalnego zainteresowanego, sprawdzamy warunki, jakimi dysponuje. Spotykamy się z różnymi reakcjami, niektórzy mówią, że wymagamy tyle, co i przy adopcji dzieci. Nie jest tak, po prostu staramy się dopasować rodziny do podopiecznych, tak żeby uniknąć ryzyka oddania zwierzaka. Niektóre psy źle reagują na dzieci, inne są bardzo przestraszone, duże psy potrzebują więcej przestrzeni. Wiele osób narzeka na procedury i rezygnuje. Jeżeli ktoś poddaje się na tym etapie, to być może nie jest w stanie opiekować się czworonogiem na co dzień.

Często okazuje się, że dramat zwierzaka dotyczy również właściciela. Czy zdarza się, że pomagacie również ludziom?

IMG_8105– Otrzymaliśmy niegdyś zgłoszenie od pani, która martwiła się o psy swojej zmarłej sąsiadki. Nie wiedziała, czy ktoś je zabrał, a słyszała niepokojące piski z tego mieszkania. Na miejscu nikt mi nie otworzył, długo czekałam na klatce.Słyszałam jakieś szmery w środku. W końcu przyszedł starszy mężczyzna, bardzo zaniedbany, niezdolny do komunikacji, bardzo zagubiony. W mieszkaniu faktycznie zastałam dwa psy, w opłakanym stanie. Nie były wyprowadzane, wszędzie panował okropny smród. Okazało się, że ten mężczyzna to syn zmarłej, w znacznym stopniu upośledzony, który nigdy nie powinien zostać sam. A już na pewno nie mógł opiekować się psami. Nie wiedział nawet, czym jest dowód osobisty. Ta interwencja rozpoczęła się od pomocy człowiekowi, szukałam instytucji, która może się nim zająć. Mężczyzna trafił finalnie do domu opieki, a psy do adopcji. Ta sytuacja miała miejsce w kamienicy w centrum Lublina. Nie zdajemy sobie sprawy z tego, w jakich warunkach żyją i z jakimi problemami zmagają się ludzie. Podczas innej interwencji zastaliśmy pana, który żył w budynku bez okien, w otoczeniu owiec, które w małym stopniu ogrzewały to miejsce. Po naszej wizycie nagle odnalazła się rodzina, która zawstydzona pomogła temu człowiekowi.

Ważną kwestią dla właścicieli domowych czworonogów jest świadomość co do konieczności sterylizacji i kastracji. To trudny temat, bo społeczeństwo nie jest do niego przekonane.

IMG_8341

Wolontariuszka Sylwia Rybaczuk

– Niektórzy nie rozumieją, jak ważna jest kontrola urodzeń, a inni po prostu mówią, że nie stać ich na to. Razem z Martą opracowałyśmy projekt finansowany z budżetu obywatelskiego „ZwierzoLublin”, który oferuje darmową kastrację i sterylizację psów i kotów należących do właścicieli zameldowanych Lublinie. Mamy nadzieję, że ten projekt nieco to zmieni. Często suczki czy kotki dwa razy w roku rozmnażają się, nieliczne maluchy mają szanse na znalezienie domu. Projekt obejmuje również darmowe czipowanie. Wiemy, że jeśli chcemy odnieść długofalowy efekt, to projekt powinien być powtarzany co roku, ale i tak cieszymy się z dużego zainteresowania. Wysterylizowanych zostanie kilka tysięcy zwierząt. Weterynarze zaangażowani w projekt oprócz zabiegów gwarantują przekazanie odpowiedniej informacji w tym zakresie. Łamiemy błędne stereotypy na temat sterylizacji i kastracji, bo dzięki nim zwierzak żyje znacznie dłużej, spokojniej i jest mniej narażony na różne choroby.

Innym problemem są pseudohodowle, skąd się to bierze? Z powodu mody na rasy?

– Panuje i ma się całkiem dobrze. O ile szukamy zwierzaka wymarzonej rasy w rzeczywiście godnym polecenia miejscu, z metryką Związku Kynologicznego w Polsce, to nie ma w tym nic złego. Oczywiście trzeba do takiego miejsca wybrać się osobiście, porozmawiać z hodowcą, upewnić się co do warunków, w jakich wychowują się pupile. Mimo wszystko jest mnóstwo ogłoszeń budzących wątpliwości, sama niemal codziennie je znajduję. Niska cena, opisy z enigmatycznym: „posiada certyfikat i czip”. Po nowelizacji ustawy o Ochronie Praw Zwierząt w 2012 roku powstało mnóstwo podejrzanych stowarzyszeń, rozdających „łatwe” certyfikaty. Jeżeli hodowla aprobowana jest przez Związek Kynologiczny, to mamy jasność, w innych przypadkach nie. Kupowanie zwierzaka z pseudohodowli to ryzyko odziedziczenia przez niego różnych obciążeń genetycznych i olbrzymich problemów behawioralnych.

Finalnie opłaca się nabywcy kupno psa z takiej hodowli?

IMG_7836– Nie, bo samo leczenie tak poważnych powikłań jest kosztowne. Wiele osób nie zna specyfiki potrzeb danej rasy, np. buldogi są narażone na alergie, choroby serca, maltańczyki wymagają wzmożonej pielęgnacji sierści, owczarki potrzebują odpowiedniego żywienia i aktywnego opiekuna. Trzeba się również liczyć z prawdopodobieństwem, że szczeniak/kociak może być podobny do danej rasy, ale wyrośnie na zupełnie innego psa czy kota. Niejednokrotnie odnotowujemy zgłoszenia o tym, że ktoś chce oddać zwierzaka, który jednak nie jest rasowy. Trzeba pamiętać, że każdy pupil darzy tym samym uczuciem i przywiązaniem swojego właściciela, dlatego nie powinien ponosić konsekwencji za niego. Czerpiąc z „Małego Księcia”: jesteśmy na zawsze odpowiedzialni, za to, co oswoiliśmy. Podział na rasy też nie ma dużego sensu, kundelek czy dachowiec jest równie mocno oddany jak „rasowiec”, dlatego też promujemyakcję „Nie kupuj. Adoptuj”, przekonującą do świadomej adopcji zwierzaka po przejściach.

Emocje z życia fundacji przenoszą się na Twój dom?

– Różnie z tym bywa, czasem sama pełnię funkcję domu tymczasowego. Mam dwa psy, w tym jednego, którego mi podrzucono i ma trzy łapki, i psa z adopcji. Mam też kota, który przyjechał do Lublina pod maską samochodu ze Świdnika i został na stałe. Muszę pamiętać o tym, że w każdej chwili może pojawić się konieczność wyjazdu na interwencję, a własne zwierzęta też wymagają uwagi. W domu staram się odcinać emocje przeżywane w fundacji, chociaż oczywiście niejednokrotnie o trudnych sytuacjach rozmawiam z mężem. On sam wiele razy też pomagał nam w skrajnych sytuacjach. Mój synek jest bardzo wrażliwy, gdy widzi jakieś bezdomne zwierzę, to od razu mówi, że ten piesek jest smutny, bo nie ma rodziny. Szybko też przywiązuje się do naszych podopiecznych.

Podobno zwierzęta domowe obdarzają najczystszym uczuciem, bezinteresownym i na całe życie, zgadzasz się z tym?

IMG_8154

Wolontariuszka Urszula Jeżyńska

– Też tak uważam. Wiele razy widziałam tęsknotę, rozpacz i ogromne przywiązanie do właściciela, który nawet nie był dla nich dobry. Doskonale pamiętam sytuację z dzieciństwa, gdy wyjechałam na wakacje. Po powrocie mój pies, duży owczarek niemiecki, tak bardzo cieszył się na mój widok, że przewrócił mnie z tej radości. Niefortunnie upadłam na chodnik, rozbijając głowę. Mój pies tak bardzo to przeżywał, że leżał ciągle skulony w kącie, nie chciał wejść do domu. A nikt go nie winił! Obecnie pani Ula ma pod opieką kocura z Puław, który potrafił przebiec kilkadziesiąt kilometrów z tęsknoty za swoją zmarłą panią i dawnym domem. Nie zdajemy sobie sprawy z tego, jak bardzo zwierzęta się przywiązują. Niektórzy żyją w przeświadczeniu, że zwierzę nie odczuwa. Wprost przeciwnie, złe doświadczenia powodują u nich lęki, nieufność. Niektóre piszczą, skomlą, a wiele znosi ból w ciszy. Inspektorzy i wszyscy ludzie w naszej fundacji są głosami tych właśnie niewypowiedzianych skarg.

 

Aleksandra Lipianin-Białogrzywy – ma 29 lat i jest rodowitą lublinianką. Od dziecka interesowała się pomocą zwierzętom. Zaczęło się od przynoszenia chorych ptaków do domu, a skończyło na funkcji inspektora w Fundacji Na Rzecz Ochrony Praw Zwierząt Ex Lege. Studiowała dziennikarstwo i komunikację społeczną w Wyższej Szkole Dziennikarstwa im. Wańkowicza i na UMCS. Uwielbia ucieczki od miejskiego zgiełku, a jej najważniejszym azylem jest dom. Pomimo trudnych doświadczeń z pracy, powtarza, że zawsze wierzy w dobre intencje, a zło to cecha nabyta.

Comments are closed.