Piotr Sawicki miał czternaście lat. Uczył się, biegał z kolegami za piłką, bawił się z rówieśnikami i w pełni korzystał ze swojego kilkunastoletniego życia. Pewnego dnia jednak uległ ciężkiemu wypadkowi i z powodu złamania kręgosłupa trafił do szpitala. Tam dowiedział się, że ma nieodwracalny niedowład nóg i do końca życia pozostaje mu tylko poruszanie się na wózku. W tym momencie cały jego świat obrócił się o sto osiemdziesiąt stopni. Przyszły stres i zwątpienie. Co dalej robić? Na szczęście tuż po wypadku odnaleźli go w szpitalu podobni jak on niepełnosprawni na wózkach z lubelskiej Grupy Aktywnej Rehabilitacji. Odwiedzali go i przekonywali, że nie warto się załamywać. Widząc, że mimo wszystko dają sobie radę i potrafią samodzielnie egzystować, postanowił się nie poddawać. Najpierw pojechał do specjalnego ośrodka w Konstancinie. Tam przeszedł podstawową rehabilitację i jednocześnie skończył szkołę zawodową jako elektromechanik. Potem wrócił do rodzinnego Świdnika.
– Ponownie odwiedzili mnie w domu koledzy na wózkach i chociaż nauki już nie kontynuowałem, dałem się namówić na uprawianie sportu – wspomina Piotr. – Zobaczyłem, że sami dają sobie radę, pracują, zakładają rodziny i w miarę normalnie funkcjonują w życiu. Wtedy powiedziałem sobie, że nie mogę być od nich gorszy.
Najpierw trenował pływanie. Potem podnoszenie ciężarów i tenis stołowy. Wreszcie zapisał się do sekcji łuczniczej w Lublinie w Integracyjnym Centrum Rehabilitacji „Start”. Początkowo przyjeżdżał na treningi raczej towarzysko, ale po niedługim czasie tak mu się ta dyscyplina spodobała, że podjął systematyczne treningi jako zawodnik.
– To jest akurat taki rodzaj sportu, że w zawodach nie ma żadnych podziałów i niepełnosprawni mogą brać w nich udział wraz ze sprawnymi – podkreśla. – Odległości przy strzelaniu są takie same: dziewięćdziesiąt, siedemdziesiąt, pięćdziesiąt i trzydzieści metrów. Liczy się celność i wynik. A różnica jest tylko jedna. Oni przyjmują odpowiednią postawę, stojąc, a my na wózkach musimy je sobie odpowiednio ustawić, aby nasza pozycja w chwili oddawania strzału była równie stabilna.
Dość szybko zaczął odnosić sukcesy. Najpierw wygrywał mistrzostwa Polski. Później powołany do kadry narodowej pojechał na swoje pierwsze zawody do Belgii, gdzie w Zandhofen zdobył srebrny medal w mistrzostwach Europy. I przez kolejne lata jako łucznik brał udział w wielu międzynarodowych zawodach. W Tajlandii w Bangkoku wraz z niepełnosprawną łuczniczką Mileną Olszewską zdobył mistrzostwo świata w mixcie. Brał udział w trzech olimpiadach: w Atenach, Pekinie i w Londynie. Co prawda nie udało mu się wrócić z medalem, ale przygotowuje się do kolejnych igrzysk w Rio de Janeiro i zakłada, że dopnie swego.
– Łucznictwo to indywidualna walka ze swoimi słabościami – powiada. – Uczy wielkiej koncentracji i daje możliwość nabrania tężyzny fizycznej. Łuk naciągam z siłą około 22 kilogramów. Podczas zawodów muszę to zrobić 144 razy, a łącznie z rozgrzewką prawie 200. I wszystko robię rękami. Na razie na maksymalną ilość 1440 punktów, jakie można uzyskać, moim życiowym rekordem jest 1247.
Piotr nie tylko w sporcie osiągnął swój cel, ale także i w życiu osobistym. Dwadzieścia lat temu założył rodzinę i wraz z małżonką Kamilą wychowuje trójkę dzieci: Dominikę, Iwo i Emiliana. A żeby ją utrzymać, pracuje w lubelskim oddziale Fundacji Aktywnej Rehabilitacji. Jest instruktorem. Dociera do ludzi, którzy po wypadkach znaleźli się w takiej samej jak on sytuacji. Pokazuje im, jak funkcjonować, poruszając się na wózku. Przekonuje, że mimo niepełnosprawności można aktywnie i sensownie żyć. Jeździ z nimi na opłacane przez Fundację wspólne obozy. Najczęściej do Zamościa, gdzie jest ośrodek przystosowany do pobytu takich osób. Pomaga im także w wynajęciu z jego Fundacji wózka, zanim dokonają zakupu swojego. Każdego tygodnia w środę prowadzi zajęcia bezpośrednio na oddziale rehabilitacji PSK4.
– Uczę tych ludzi tego, do czego kiedyś i mnie przekonano – zaznacza. – Osobiście wstydziłbym się, żeby ktoś pchał mój wózek ze mną w momencie, gdy mam silne ręce i mogę nim sam poruszać. Na początku niektórzy bywają oporni, ale powoli dostrzegają, że samotnie, tylko w czterech ścianach swojego mieszkania, nie da się żyć. A każda czynność, którą sami wykonują, pokonując trudności, jest formą rehabilitacji, która tylko dodaje sił.
Piotr na przekór nieszczęściu, jakie go dotknęło, zrealizował swoje zamierzenia. Czasem nawet powtarza, że gdyby był w pełni sprawny, być może nie doszedłby do tego, co osiągnął. I obserwując obecnie wielu z tych, których nie dotknęła niepełnosprawność – nie można odmówić mu racji.
Tekst Maciej Skarga
Foto Marek Podsiadło