fbpx

Integracja: Piotr

16 listopada 2014
Komentarze wyłączone
650 Wyświetleń

         Piotr 2Piotr Sawicki miał czternaście lat. Uczył się, biegał z kolegami za piłką, bawił się z rówieśnikami i w pełni korzystał ze swojego kilkunastoletniego życia. Pewnego dnia jednak uległ ciężkiemu wypadkowi i z powodu złamania kręgosłupa trafił do szpitala. Tam dowiedział się, że ma nieodwracalny niedowład nóg i do końca życia pozostaje mu tylko poruszanie się na wózku. W tym momencie cały jego świat obrócił się o sto osiemdziesiąt stopni. Przyszły stres i zwątpienie. Co dalej robić? Na szczęście tuż po wypadku odnaleźli go w szpitalu podobni jak on niepełnosprawni na wózkach z lubelskiej Grupy Aktywnej Rehabilitacji. Odwiedzali go i przekonywali, że nie warto się załamywać. Widząc, że mimo wszystko dają sobie radę i potrafią samodzielnie egzystować, postanowił się nie poddawać. Najpierw pojechał do specjalnego ośrodka w Konstancinie. Tam przeszedł podstawową rehabilitację i jednocześnie skończył szkołę zawodową jako elektromechanik. Potem wrócił do rodzinnego Świdnika.

Ponownie odwiedzili mnie w domu koledzy na wózkach i chociaż nauki już nie kontynuowałem, dałem się namówić na uprawianie sportu – wspomina Piotr. – Zobaczyłem, że sami dają sobie radę, pracują, zakładają rodziny i w miarę normalnie funkcjonują w życiu. Wtedy powiedziałem sobie, że nie mogę być od nich gorszy.

Najpierw trenował pływanie. Potem podnoszenie ciężarów i tenis stołowy. Wreszcie zapisał się do sekcji łuczniczej w Lublinie w Integracyjnym Centrum Rehabilitacji „Start”. Początkowo przyjeżdżał na treningi raczej towarzysko, ale po niedługim czasie tak mu się ta dyscyplina spodobała, że podjął systematyczne treningi jako zawodnik.

To jest akurat taki rodzaj sportu, że w zawodach nie ma żadnych podziałów i niepełnosprawni mogą brać w nich udział wraz ze sprawnymi – podkreśla. – Odległości przy strzelaniu są takie same: dziewięćdziesiąt, siedemdziesiąt, pięćdziesiąt i trzydzieści metrów. Liczy się celność i wynik. A różnica jest tylko jedna. Oni przyjmują odpowiednią postawę, stojąc, a my na wózkach musimy je sobie odpowiednio ustawić, aby nasza pozycja w chwili oddawania strzału była równie stabilna.

Dość szybko zaczął odnosić sukcesy. Najpierw wygrywał mistrzostwa Polski. Później powołany do kadry narodowej pojechał na swoje pierwsze zawody do Belgii, gdzie w Zandhofen zdobył srebrny medal w mistrzostwach Europy. I przez kolejne lata jako łucznik brał udział w wielu międzynarodowych zawodach. W Tajlandii w Bangkoku wraz z niepełnosprawną łuczniczką Mileną Olszewską zdobył mistrzostwo świata w mixcie. Brał udział w trzech olimpiadach: w Atenach, Pekinie i w Londynie. Co prawda nie udało mu się wrócić z medalem, ale przygotowuje się do kolejnych igrzysk w Rio de Janeiro i zakłada, że dopnie swego.

         – Łucznictwo to indywidualna walka ze swoimi słabościami – powiada. – Uczy wielkiej koncentracji i daje możliwość nabrania tężyzny fizycznej. Łuk naciągam z siłą około 22 kilogramów. Podczas zawodów muszę to zrobić 144 razy, a łącznie z rozgrzewką prawie 200. I wszystko robię rękami. Na razie na maksymalną ilość 1440 punktów, jakie można uzyskać, moim życiowym rekordem jest 1247.

Piotr nie tylko w sporcie osiągnął swój cel, ale także i w życiu osobistym. Dwadzieścia lat temu założył rodzinę i wraz z małżonką Kamilą wychowuje trójkę dzieci: Dominikę, Iwo i Emiliana. A żeby ją utrzymać, pracuje w lubelskim oddziale Fundacji Aktywnej Rehabilitacji. Jest instruktorem. Dociera do ludzi, którzy po wypadkach znaleźli się w takiej samej jak on sytuacji. Pokazuje im, jak funkcjonować, poruszając się na wózku. Przekonuje, że mimo niepełnosprawności można aktywnie i sensownie żyć. Jeździ z nimi na opłacane przez Fundację wspólne obozy. Najczęściej do Zamościa, gdzie jest ośrodek przystosowany do pobytu takich osób. Pomaga im także w wynajęciu z jego Fundacji wózka, zanim dokonają zakupu swojego. Każdego tygodnia w środę prowadzi zajęcia bezpośrednio na oddziale rehabilitacji PSK4.

         – Uczę tych ludzi tego, do czego kiedyś i mnie przekonano – zaznacza. – Osobiście wstydziłbym się, żeby ktoś pchał mój wózek ze mną w momencie, gdy mam silne ręce i mogę nim sam poruszać. Na początku niektórzy bywają oporni, ale powoli dostrzegają, że samotnie, tylko w czterech ścianach swojego mieszkania, nie da się żyć. A każda czynność, którą sami wykonują, pokonując trudności, jest formą rehabilitacji, która tylko dodaje sił.

Piotr na przekór nieszczęściu, jakie go dotknęło, zrealizował swoje zamierzenia. Czasem nawet powtarza, że gdyby był w pełni sprawny, być może nie doszedłby do tego, co osiągnął. I obserwując obecnie wielu z tych, których nie dotknęła niepełnosprawność – nie można odmówić mu racji.

Tekst Maciej Skarga

Foto Marek Podsiadło

Komenatrze zostały zablokowane