O tym, jak bardzo praca może być powołaniem i sensem życia, o potrzebie odrodzenia zawodowego szkolnictwa wyższego, pasji, jaką jest polityka i literatura science fiction, z Teresą Bogacką, założycielką i kanclerz Wyższej Szkoły Ekonomii i Innowacji w Lublinie, rozmawiają Piotr Nowacki i Patrycja Chyżyńska, foto Natalia Wierzbicka
– Jaką była Pani uczennicą?
– Byłam najmłodsza z czworga rodzeństwa. Mała, chuda, ale zawsze energiczna. Od kiedy pamiętam, lubiłam się uczyć. Mając 4 czy 5 lat, chodziłam z moją starszą o cztery lata siostrą do jej szkoły i siedziałam z nią w jednej ławce. Ojciec był urzędnikiem bankowym, więc liczenie oraz pisanie miałam opanowane już jako siedmiolatka. Mając dziewięć lat, czytałam „Annę Kareninę”, mimo że to nie jest lektura dla dziecka w tym wieku, ale czytałam wszystko, co wpadło mi w danej chwili do ręki. W szkole oberwałam od mojej nauczycielki matematyki za to, że czterema kolorami atramentu napisałam każdy słupek, bo mi się nudziło, podczas gdy reszta klasy dopiero zaczynała obliczenia.
– A Teresa Bogacka jako studentka?
– Właściwie nic się nie zmieniło. (śmiech)
– W przyszłym roku będzie Pani obchodzić 20-lecie otwarcia Wyższej Szkoły Ekonomii i Innowacji. To biznes na całe życie. Dlaczego właśnie szkoła wyższa?
– Kiedy podjęłam decyzję o założeniu szkoły wyższej, w Polsce był czas ważnych zmian społecznych i gospodarczych, politycznych i ustrojowych. Więc WSEI jest efektem zmian, jakie zachodziły zarówno w szkolnictwie, jak i gospodarce.
– Jak podejmuje się taką decyzję? Przecież przemawiają za nią konkrety – budynek, administracja, program, kadra dydaktyczna, no i w końcu to, co najważniejsze – studenci.
– Ta idea rodziła się przez jakiś czas. Wcześniej przez ponad 8 lat pracowałam w Lubelskiej Szkole Biznesu, gdzie realizowaliśmy bardzo duży projekt z funduszy „know-how”, wiążących się z restrukturyzacją, a także przygotowaniem kadr dla gospodarki i zarządzania na potrzeby gospodarki rynkowej. Kształciłam się, podnosiłam kwalifikacje na wzorcach brytyjskich, gdzie uczono nas, jak komercjalizować gospodarkę i zarządzać zasobami ludzkimi. Na krótko zatrzymałam się w ówczesnej Akademii Rolniczej – jako kierownik działu organizacyjno-prawnego. Tak więc ta suma doświadczeń, ale i potrzeb kraju, który zaczął funkcjonować w nowym systemie, musiała zaowocować tego typu działalnością edukacyjną.
– Mówiąc o swoim życiorysie zawodowym, często podkreśla Pani znaczenie Fundacji OIC Poland.
– Od założenia fundacji w 1990 r. dostarcza ona różnego rodzaju podmiotom efektywnych rozwiązań społecznych i gospodarczych, w tym szeroką ofertę szkoleniowo-edukacyjną. Kiedy związałam się z fundacją w 1999 r., przeżywała ona ogromny kryzys. Podjęłam się jej reaktywowania, a jednym z pomysłów było powołanie szkoły wyższej niepublicznej. Fundacja otrzymała takie pozwolenie i oto dziś w siedzibie WSEI możemy prowadzić tę rozmowę.
Przez 13 lat równolegle prowadziłam Fundację OIC Poland i budowałam uczelnię, więc zarządzałam dwoma dużymi instytucjami. Każdego roku realizowałam ok. 60 projektów z funduszy pomocowych. Z perspektywy czasu patrzę na to trochę inaczej – dziwię się sama sobie, bo tyle spraw i sytuacji było do opanowania. No i pomimo wysiłku jest ogromna satysfakcja, bo dzięki temu, że tak dużo projektów realizowaliśmy, w znaczący sposób mogliśmy między innymi ograniczać skutki bezrobocia.
– Nie bała się Pani ryzyka?
– Po pierwsze takich szkół w Polsce było już kilka. Po drugie doświadczenie, jakie wyniosłam z Lubelskiej Szkoły Biznesu i z Międzywojewódzkiego Ośrodka Doskonalenia Kadr Administracji Publicznej, którym zarządzałam też przez kilka lat, oraz znakomita kadra utwierdziły mnie w przekonaniu, że warto postawić wszystko na jedną kartę.
– Jaka przyświecała Pani wizja przy otwieraniu uczelni?
– Przez 15 lat pracowałam w administracji publicznej, więc te obszary znałam od podstaw. Byłam też jedną z pierwszych osób, które wdrażały system kształcenia urzędników państwowych, bo w roku 1983 zostały wydane po raz pierwszy rozporządzenia związane z kształceniem pracowników administracji publicznej i ja wdrażałam je w regionie południowo-wschodniej Polski. Tak więc, tworząc uczelnię, opierałam się nie tylko na wiedzy teoretycznej, ale i praktycznej, co do dziś jest istotnym wyróżnikiem dla WSEI.
Współpracując z firmami, w Lubelskiej Szkole Biznesu przygotowywaliśmy kadry zarządzające, kadry kierownicze, menadżerów do wdrażania zmian gospodarczych i społecznych, m.in. zmiana mentalności zasobów ludzkich w firmach. Jeżeli dana firma przechodziła restrukturyzację, wiązało się to z ogromnymi zwolnieniami. Na rynku brakowało instytucji, które skutecznie mogły oferować kursy i szkolenia dające nowe kwalifikacje zawodowe zwalnianym pracownikom. Bezrobocie rosło, więc pomyślałam, że to mogłaby być wyższa szkoła zawodowa, która będzie przygotowywała pracowników do firm oraz przedsiębiorstw. Wiemy, że typowy absolwent uczelni wyższej nie jest przystosowany do wejścia w sposób płynny na rynek pracy. Potrzeba około pół roku na wdrożenie absolwenta do samodzielnego wykonywania obowiązków zawodowych. Czym innym jest teoretyczne kształcenie, a czym innym zetknięcie się z praktyką. Razem z moimi współpracownikami zadbaliśmy o to, aby nasi absolwenci posiadali praktyczne umiejętności.
– Czyli ta „innowacyjność” wynika m.in. z programów kształcenia dostosowanych do sytuacji na rynku pracy, by absolwenci mogli w sposób gładki przejść z cyklu szkolenia do działalności praktycznej?
– Jak najbardziej. To my jako pierwsi opracowaliśmy kilka nowych kierunków kształcenia. Na przykład program studiów z dziedziny transportu po raz pierwszy był realizowany właśnie u nas. Albo zarządzanie nieruchomościami jako specjalność na kierunku ekonomia. Jeszcze w LSB kształciliśmy praktyków. Poza tym LSB wypracowała wspólnie z Urzędem Zamówień Publicznych rozwiązania, które wdrożone zostały w całym kraju w tym zakresie. Innym kierunkiem, który zainaugurowaliśmy w Lublinie, była logistyka.
– Jaki jest obraz studenta z kiedyś i dziś?
– Nie można postawić znaku równości między tym, jacy studenci byli na początku mojej działalności i jacy są w tej chwili. To tak samo jak byśmy sobie zadali pytanie, jak wyglądało moje pokolenie w wieku lat 20. Dla nas ważne były zupełnie inne wartości, ponieważ my bardziej ceniliśmy sobie to, co zdobywaliśmy, co wypracowywaliśmy. Obecnie większość rodziców podaje na talerzu swoim dzieciom wszystko, tworząc im tym samym lepsze warunki. Zmieniły się też nie tylko metody kształcenia, ale i formy czy narzędzia. W tej chwili każdy student ma telefon komórkowy, na który wszystko nagrywa. Studenta nie interesuje duży materiał do czytania. Teraz studenci chcą, aby cały materiał był na platformie internetowej, ale w mocno skondensowanej objętości. W pewnym sensie są bardziej oczytani, ale jednocześnie bardzo wąsko patrzą na wiele aspektów.
– A jacy są studenci WSEI?
– Jesteśmy uczelnią niepubliczną, w której 80% studentów to studenci niestacjonarni – osoby pracujące, które przychodzą z inną wiedzą, z innymi oczekiwaniami i z innymi potrzebami. To wyzwanie dla wykładowcy teoretyka, bo taki student ma konkretne doświadczenie w swojej branży. Pracując w Lubelskiej Szkole Biznesu, prowadziliśmy we współpracy z Uniwersytetem Lancashire program studiów podyplomowych MBA – prestiżowe kształcenie dla menadżerów. Postanowiliśmy zrobić pewien eksperyment, łącząc dwie grupy. W jednej znajdowali się szefowie firm, kierownicy, a w drugiej młodzi ludzie zaraz po studiach. Skończyło się to fatalnie, gdyż menadżerowie nie chcieli pracować z ludźmi bez praktycznego doświadczenia. Dla tych młodych ludzi to była przygoda, z której wynosili ogrom wiedzy, ale nie wnosili zbyt wiele do pracy w grupie. Ten przykład doskonale obrazuje podejście praktyka i osoby z wiedzą świeżo po zakończonych studiach bądź studenta na studiach stacjonarnych. Ale też coraz więcej studentów na studiach stacjonarnych również pracuje, dzięki czemu doskonali swoją wiedzę. Coraz częściej spotykam się z tak ambitnymi osobami na uczelni.
– Co na przestrzeni tych blisko 20 lat zmieniło się w zarządzaniu biznesem przez kobietę?
– To pytanie zawsze się pojawia w różnych dyskusjach, szczególnie na różnych forach kobiecych albo w okresie różnych kampanii. Na pewno kobietom zawsze było trochę trudniej o awanse zawodowe i wynagrodzenia, ale to było bardziej widoczne przed laty. Uważam, że w tej chwili wszystko zależy wyłącznie od danej osoby, czy sobie wypracuje określony status zawodowy, czy wykaże się efektami. Od początku ciężko pracowałam i niczego mi nigdy nie padano na tacy. Więc uważam, że można to wypracować, mając jasno określone cele.
– Stara się Pani o uzyskanie mandatu posła. Co spowodowało, że zdecydowała się Pani na startowanie w wyborach? Czy polityka to kolejny etap?
– Uczelnię zawsze prowadziłam jako uczelnię apolityczną, izolowaną od wszelkiego rodzaju wpływów, szkoła wyższa dla każdego. Stworzyliśmy takie warunki, aby nasi słuchacze nie odczuwali żadnych różnic politycznych czy kulturowych. Natomiast co mnie skłoniło do zaangażowania się w politykę? Chciałabym ograniczyć już swoje zaangażowanie w zarządzanie operacyjne uczelnią. Chcę też wykorzystać swoją wiedzę, doświadczenie i dorobek do innych celów, żeby być wsparciem dla innych środowisk, np. dla seniorów. Zawsze pracowałam na rzecz wielu projektów związanych ze wsparciem grup zagrożonych marginalizacją czy bezrobociem. Jestem osobą aktywną, więc nie mogłabym siedzieć bezczynnie. To nie w moim stylu.
– Co jako parlamentarzystka chciałaby Pani zmienić dziedzinie szkolnictwa wyższego?
– Zależy mi na upowszechnianiu szkolnictwa zawodowego, praktycznego. Wcześniej, kiedy jeszcze były państwowe przedsiębiorstwa, istniało szkolnictwo zawodowe, ale obecnie nie ma szansy na jego powrót. Oczywiście są państwowe wyższe szkoły zawodowe, w których kształci się słuchaczy pod potrzeby konkretnych pracodawców. Ale mi zależy na wdrożeniu kształcenia dualnego, czyli naprzemiennego kształcenia teoretycznego i praktycznego. Chciałabym doprowadzić do pogłębienia relacji przedsiębiorstw i pracodawców. W pierwszych latach tworzenia Wyższej Szkoły Ekonomii i Innowacji jeździłam po krajach Zachodu, żeby zobaczyć, jakie rozwiązania zostały tam zastosowane. Na przykład 10 lat temu w Niemczech spotkałam się z rozwiązaniem, gdzie jeden semestr podczas 3-letnich studiów studenci spędzali w firmie na praktykach zawodowych. Była to bliska współpraca przedsiębiorcy z uczelnią, gdzie student otrzymywał stypendium od przedsiębiorcy po każdym przepracowanym miesiącu. Te rozwiązania wdrażaliśmy w naszych projektach, co zaowocowało m.in. zmianami w przepisach prawnych dotyczących kształcenia o profilu praktycznym w szkołach wyższych zawodowych. U nas trudno mówić o takiej współpracy z firmami. Kiedyś usłyszałam od jednego z przedsiębiorców, że „jeśli pani zapłaci, to ja go wezmę na praktykę zawodową”. No to przepraszam…
– Ale studia dualne wymagają sporego wsparcia finansowego i logistycznego.
– Żaden problem. W WSEI dla czterech kierunków kształcenia, administracja, zarządzanie, finanse i rachunkowość oraz informatyka, pozyskaliśmy środki z funduszy europejskich. Realizację kształcenia rozpoczynamy 1 października, przewidujemy 9-miesięczne praktyki zawodowe. Student w ciągu 3 lat przez 9 miesięcy będzie otrzymywał stypendium w granicach ok. 2000 zł. Jednak dobrze by było w przyszłości, by nie zdawać się tylko na fundusze europejskie, żeby jednak to przedsiębiorcy zaczęli inwestować w kadry, przecież brakuje już w tej chwili w wielu zawodach fachowców. Zmiana mentalności pracodawców jest niezwykle potrzebna i to jest to, na czym zależy mi szczególnie, aby to zmienić.
Drugi obszar to wsparcie grup zagrożonych marginalizacją. Na WSEI mamy prowadzoną na wysokim poziomie psychologię. Chcielibyśmy to wykorzystać, świadcząc doradztwo i pomoc dla osób w różnym wieku. I tutaj planujemy bliską współpracę z Uniwersytetami Trzeciego Wieku i parafiami, dzięki czemu będziemy mogli przeciwdziałać na przykład wykluczeniu cyfrowemu seniorów. Jednym z moich haseł jest porozumienie międzypokoleniowe. W to kształcenie chcę włączyć studentów, którzy pomagaliby seniorom w nauce posługiwania się internetem czy telefonem komórkowym, np. w celu wezwania pomocy czy poruszania się w Internecie. Kolejny aspekt to zdrowie publiczne w szerokim zakresie. Na przykład powrót do kształcenia pomocy stomatologicznych w szkołach. Niestety idzie to z oporem.
– WSEI się rozwija, bez wątpienia to Pani wielki sukces życiowy. Ale droga do sukcesu to również porażki.
– Niestety jest to wpisane w każdą drogę zawodową. WSEI nie otrzymało np. zgody na kształcenie lekarzy stomatologów. Mieliśmy dobry program, odpowiednią bazę, wykwalifikowaną kadrę. Chcieliśmy zrealizować kierunek w oparciu o szpitale samorządowe. Włożyliśmy w to dużo pracy, spełnialiśmy wszystkie standardy i wymagania. A jednak… Często się mówi, że uczelnie niepubliczne nie mogą kształcić na takim samym poziomie jak uniwersytet. A przecież studia niestacjonarne cieszą się ogromnym zainteresowaniem.
– Czy kanclerz WSEI ma życie poza pracą?
– Zawsze miałam bardzo mało czasu dla siebie i dla mojej rodziny, ale dzięki Bogu udało się to wszystko pogodzić. Moim azylem jest mój ogród. Interesuje mnie muzyka poważna, zwłaszcza opera i operetka. Lubię czytać, a najbardziej literaturę science fiction, którą traktuję jako odskocznię od codzienności, ale która też pobudza mnie do bardziej śmiałych kroków w moim życiu.
Teresa Bogacka – dumna mama dwóch dorosłych synów. Miłośniczka opery i operetki, bywalczyni Festiwalu im. Jana Kiepury w Krynicy. Pochodzi z Jabłonnej koło Lublina, jest absolwentką Wydziału Prawa i Administracji UMCS. Po obronie dyplomu pracowała w Urzędzie Wojewódzkim, Międzywojewódzkim Ośrodku Doskonalenia Kadr Administracji Państwowej w Lublinie, w 1991 roku została wicedyrektorem Lubelskiej Szkoły Biznesu. Od 2001 roku jest kanclerzem WSEI w Lublinie. Szefuje też radzie nadzorczej Fundacji „OIC Poland”.