fbpx

Kiosk „Pod aniołami”

14 lutego 2019
3 047 Wyświetleń

tekst i foto Grażyna Stankiewicz

 

Ona – tańczy, śpiewa, szyje i maluje. On – pastor, baptysta, teolog i anglista. Na swój docelowy adres zamieszkania wybrali Chełm. Są zgodni co do tego, że wybór miejsca, w którym zakotwiczamy się w życiu, ma decydujące znaczenie. A teraz jeszcze to – Katarzyna i Mariusz Klimczak właśnie niejako „przysposobili” miejsce specjalne, jeden z najbardziej rozpoznawalnych obiektów w Chełmie.

 

Niewielkich rozmiarów drewniany budynek, który swoją bryłą idealnie wpasowałby się w zakopiańskie klimaty, pojawił się na placu Łuczkowskiego w roku 1912, z inicjatywy przybyłego z Rosji żydowskiego kupca Majera Dobkowskiego. Był czymś w rodzaju centrum przepływu informacji. Oprócz oferowanych tu tytułów prasowych dla ówczesnych chełmian, był oknem na świat, miejscem, w którym można było o wszystkim się dowiedzieć i co ważne, wymienić się poglądami. Pomimo ponad stuletniej historii, budynek nie miał szczęścia do właścicieli, przez lata najemcy zmieniali jego przeznaczenie. Ale jest dobra informacja – ostatnio zagościły w nim anioły.

Być jak Apolonia Złotko

 

 

Szyje, zajmuje się grafiką użytkową, projektuje okładki płyt. Duży wpływ na jej liczne artystyczne umiejętności miało liceum plastyczne w Zamościu. Szyte przez nią anioły (zresztą słusznie już cieszące się sławą) to postaci bez twarzy, ale w ciele tancerek, poetek, muz i kochanek mogłyby posłużyć jako bohaterki filmów rysunkowych. Katarzyna szyje z uczuciem, a w jej domu swój kostium posiada nawet maszyna do szycia. Razem z Mariuszem należy do czteroosobowego zespołu „Pro100”. On gra na gitarze akustycznej, ona śpiewa. Repertuar w dużej mierze jest inspirowany tekstami Biblii. Muzyków inspirują psalmy, choć na mocno jazzową nutę z domieszką reggae i negro-spiritual. – Są takie tajemnicze, pełne symboliki, ale i życiowe jednocześnie – mówi Katarzyna. Marzy o stworzeniu Psałterza Chełmskiego. Ale nie stroni też od lżejszego repertuaru. W bijącym rekordy popularności w Chełmie projekcie muzycznym „OPOLE ’80” wcieliła się w Ewę Bem, prezentując szerokiej widowni m.in. piosenkę „Moje serce to jest muzyk”. Głównie śpiewa altem, zdarza się, że sopranem. Radzi sobie niemal z każdym repertuarem, w końcu doświadczenie zdobywała, śpiewając w chórze gospel.

 

Po trzecie jest teatr. Katarzyna jest związana z Chełmskim Domem Kultury i projektami, którymi kieruje Barbara Szarwiło. Ten najważniejszy to Teatr Ziemi Chełmskiej, który ma jedną z najdłuższych tradycji teatrów amatorskich w Polsce. Katarzyna śpiewa w przedstawieniu „Głupcy z Chełma”, który powstał na podstawie opowiadań I.B. Singera. Tworzy chórek mędrców/głupców (co do nazwy, w Chełmie opinie są podzielone – która brzmi właściwiej). Jest refleksyjnie, ale przede wszystkim zabawnie.

 

No i po czwarte – retro. Lubi się przebierać, wyglądać jak z lat 20. i 30. Ubrania kupuje w second handach, przerabia, doszywa, ucina. Inspiruje się filmami z Jadwigą Smosarską i Bodo. W widowisku muzycznym „Pardon, to tu?”, zagranym kilka razy przy pełnej widowni, wcieliła się w rolę Apolonii Złotko. I znowu – śpiewa, tańczy, no i wygląda. – To mój styl. Kostium, partie wokalne, układ taneczny. Robiąc to wszystko, czuję się częścią społeczności, w której żyję. To dla mnie ważne, że mogę coś zaproponować od siebie – mówi. Rok temu statystowała w fabularyzowanym filmie dokumentalnym „Dyrekcja”, który opowiada historię chełmskiego osiedla mieszkaniowego wzniesionego w okresie międzywojennym. Na plan stawiła się ze starannie ułożonymi włosami, nienagannym ubraniem i ze swoim hollywoodzkim uśmiechem. – Czuję się stworzona do takich sytuacji – podkreśla.

 

Szlaki śródlądowe

Mariusz Klimczak, rocznik 1973, mąż Katarzyny. Można zaryzykować stwierdzenie, że w jego życiorysie znalazło się kilka paradoksów. Esteta, gustujący w sztukach pięknych i dziełach filozofów i teologów wychował się w Ulhówku koło Tomaszowa Lubelskiego w krajobrazie dawnego PGR. Jego ojciec zajmował się kopaniem studni i Mariusz już jako nastolatek pomagał mu w pracy. Od dziecka drzemały w nim tęsknoty za światem zza horyzontu. Nic więc dziwnego, że podążył śladami swojego kolegi z podwórka, które zaprowadziły go do Technikum Żeglugi Śródlądowej w Kędzierzynie Koźlu na Opolszczyźnie. – Nie miałem jeszcze wówczas własnego światopoglądu, stąd ta eskapada – wspomina. Wprawdzie uchodził za spokojnego ducha, ale zdarzało się, że szedł pod prąd. To był jego pierwszy sprzeciw wobec rzeczywistości, ojciec chciał, aby ukończył technikum leśne. Z czasów szkolnych został mu zawód – marynarz śródlądowy, a po powrocie do domu kolejna refleksja. Na skutek różnorodnego splotu okoliczności (bo w przypadki nie wierzy) trafił do Chełma, gdzie ukończył Nauczycielskie Kolegium Językowe, po którym został nauczycielem języka angielskiego. Cokolwiek w życiu robił – zawsze było w tym pochylanie się nad duchowością. W efekcie nawrócenia się zaczął studiować teologię chrześcijańską, przystąpił do Kościoła Chrześcijan Baptystów.

Po 40-tce, niejako w reakcji na kryzys wieku średniego, postanowił spróbować swoich sił w kulturze. Szczególnie jest mu bliska tradycja żydowska, która pozostawiła po sobie wyjątkowe ślady w Chełmie. Opracował grę miejską śladami tych dawnych mieszkańców Chełma, zafascynowała go postać Golema. – To legenda, która udowadnia, że siła bez rozumu jest niszcząca. Jeżeli człowiek przekracza granice wyznaczone przez Boga, to obraca się to przeciwko niemu. Ten przekaz jest ponadczasowy – przekonuje Mariusz. Podczas odbywającej się pod koniec sierpnia Nocy Kultury przygotował trzy cykle opowiadań o legendarnych głupcach z Chełma. Zrobił dekoracje, przyniósł pamiątki po tych, którzy już nigdy nie wrócili do siebie, i opowiadał, opowiadał i opowiadał.

Niebo nad Krzywą

 

 

Znają się od dziecka. Ona też pochodzi z Ulhówka, mieszkali obok siebie, w sąsiednich blokach. Kiedyś tak się zdarzyło, że poszli razem na wesele. Rok później zostali małżeństwem, w maju tego roku będzie już 20 lat. Przez jakiś czas jej światem był Zamość, on wtedy szukał swojego miejsca w życiu. Ponownie spotkali się w Chełmie. Kiedy przyjechała tu pierwszy raz, pomyślała „wow”. Zaułki, schody w górę, schody w dół, dużo zieleni, kościół na Górce, cerkiew i osiedle Dyrekcja. Wszędzie niedaleko, wszędzie klimatycznie, Włącznie z drewnianymi domami ze snycerką nad gankami, pozostałością przedwojennego garnizonu.

Mieszkają też klimatycznie, przy ul. Krzywej, dwie minuty spacerem do placu Łuczkowskiego. Dom pełen jest energii dwójki dzieci – 14-letniej Gabrieli i 9-letniego Mateusza, jej aniołów i jego książek. No i kolejne genius loci. Tu, gdzie stoi ich budynek, kiedyś była synagoga. Niemcy spalili ją w czasie okupacji. Bóżnicy nie ma od kilkudziesięciu lat, ale jest widok z okien mieszkania. Obydwoje lubią patrzeć na mieszczący się przy skrzyżowaniu Krzywej i Kopernika budynek po małej synagodze, dachy domów i drogę na Lublin, i las w Kulmowej Dolinie. – Poza tym tu zawsze jest ładne niebo – dodaje Katarzyna.

Kiosk ruchu i inne okoliczności

 

 

Drewniany zabytkowy kiosk na placu Łuczkowskiego jest w krajobrazie Chełma tym, czym dla innych miast są pomniki, katedry czy zamki. Jest od dawna, a jednak jego historia to lepsze i gorsze chwile. Zabytek był kioskiem z gazetami i totolotkiem. Można było tu naprawić telefon komórkowy, kiedyś oferował gry hazardowe. Był czas na biuro księgowe, punkt z pieczątkami i pamiątkami. Z roku na rok tracił na znaczeniu. – O nie, pomyślałam sobie – wspomina Katarzyna.

Budynek ma niewiele, bo sześć metrów kwadratowych, ale wystarczająco, aby nadać mu nową funkcję. No i jest to kolejny przystanek na trasie chełmskich genius loci. – Chcielibyśmy tu, w Chełmie, otworzyć kameralny biznes. Oczywiście, że chcemy zarabiać, ale ważne, żeby miało to związek z lokalną kulturą i dziedzictwem tego miejsca – twierdzi Mariusz. Tak więc kiosk „Pod aniołami” będzie urządzony w stylistyce, którą tak lubią oboje. Lata 20./30., cztery stoliki, gramofon i międzywojenne szlagiery. Ciasto, bajgle, aromatyczne zapachy.

Katarzyna chce parzyć kawę, rozmawiać z ludźmi, stworzyć klimat twórczej enklawy.

 

Na początku kiosk nie miał swojego stałego miejsca, wędrował po niemal całym rynku. Ostatecznie stanął tu, gdzie znajduje się obecnie. Był świadkiem wkroczenia wojsk austriackich do Chełma w 1915 r. i trzy lata później wyzwolenia miasta. Trwał na placu, kiedy miastem zawładnął okupant i kiedy rodził się PRL. Odczuwając wyjątkowość tego miejsca, Katarzyna i Mariusz Klimczak lubią postawić przed kioskiem stół i krzesła, nalać kawy do porcelanowych filiżanek i posiedzieć w ostrym blasku słońca. Być może kiedyś siadywał tu Majer Dobkowski, rozmawiając z innymi o tym niewielkim centrum świata.

 

Zostaw komentarz