fbpx

Kocia kołyska: Epitafium dla Mocarta

18 maja 2017
943 Wyświetleń

Kiedy nasza 10-letnia córka od dłuższego czasu usilnie domagała się psa, postawiliśmy warunek. Pies tak, ale po napisaniu na piątkę trzech kolejnych klasówek z matematyki. Dlaczego nie czterech, pięciu, sześciu? Bo te trzy były i tak czymś wyimaginowanym i nieosiągalnym. Jakież było nasze zdziwienie, kiedy w domu na stole z satysfakcją została położona ta trzecia. Długo się ociągaliśmy. Przeważył argument, że dorosłym nigdy nie można wierzyć. Kiedy odbieraliśmy Mocarta pod kinem w Warszawie, z pominięciem tego, co w takich sytuacjach nazywa się zdrowym rozsądkiem, szczeniak miał sześć tygodni, wyglądał jak puszysta kulka i sprawiał wrażenie, że natychmiast trzeba się nim zaopiekować. „Hodowca” wręczył książeczkę zdrowia ze stwierdzoną rasą i zainkasował 550 złotych. Zanim szybko się oddalił, aby już nigdy od nas nie odebrać telefonu, pouczył, że należy uważać z dawkowaniem witamin, bo pies może za bardzo urosnąć. Mały Mocart wszystkiego się bał, chował się pod łóżkami i za muszlą w łazience, w samochodzie nurkował pod fotel kierowcy, notorycznie się zakleszczając. Piszczał przez sen i budził się o 4 nad ranem, aby rozpocząć długotrwały codzienny rytuał wchłaniania wszystkiego, co tylko nadawało się do jedzenia, włącznie z nowymi butami za kilkaset złotych, skórzanymi rękawiczkami i nogami od stołu, na których ćwiczył swoje trzycentymetrowe kły. Widać za dużo było w tym wszystkim witamin, bo nie mając roku, był wyższy od dorosłego goldena już o głowę. Na próżno doszukiwaliśmy się w jego wyglądzie charakterystycznego dla tej rasy stawianego na prosto ogona, bo za każdym razem jego ogon o obwodzie ramienia dorosłego mężczyzny zawijał się w obwarzanek. No i wyrósł nam niedźwiedź, jak powiedziała jedna z sąsiadek do drugiej sąsiadki. – O, idzie ten biały diabeł. Jak na owczarka podhalańskiego, znakomicie nurkował i aportował, jak na golden retrievera – bronił nas przed wilkami i niedźwiedziami, siedząc na ganku i niezależnie od siły wiatru wypatrując zagrożenia zza płotu. Zanim nie wysiadły mu biodra, ganiał za kotami, gołębiami, był nałogowym uciekinierem na nocnych spacerach, szperał we wszystkich śmietnikach i opierając się łapami o stół w kuchni, otwierał sobie chlebak i pożerał jedzenie stojące wysoko na lodówce. Potulnie kładł się na kocu na podłodze i cierpliwie służył jako poduszka naszej córce; dostawał szału, kiedy dotykało się jego przednich łap, ale zgadzał się na wyjmowanie z pyska wszystkiego, co chwilo się w nim znalazło. Miał przyjaciela. Bingo był o wiele mniejszym od niego beaglem, który podczas długich spacerów na poligonie ciągle się urywał i wszyscy go szukali. Kiedy w końcu się odnajdywał, szedł na krótkich nóżkach z miną wyrażającą skruchę. Mocart cierpliwie czekał na polnej drodze, a kiedy beagle był tuż przy nim, wskakiwał na niego, przygniatał brzuchem i tarmosząc jego ucho, wydobywał z siebie dźwięki zrozumiałe tylko dla tej dwójki. Po każdej takiej akcji Bingo szedł karnie obok Mocarta już do końca spaceru.

Mocart ważył 56 kg, miał wielkie łapy i mądre oczy. Jak każdy pies miał swoje przyzwyczajenia. Każdego ranka czekał pod schodami w mieszkaniu, podnosząc łeb i waląc masywnym ogonem o podłogę z radości, że domownicy już schodzą na dół. Na śniadanie zazwyczaj zjadał sześć kanapek z pasztetową i popijał wodę z trzylitrowej miski. Nie lubił szczotkowania i miał nietęgą minę, kiedy kąpaliśmy go w wannie. Uwielbiał ganiać się wokół stołu z piszczącym jeżykiem w pysku. Nerwowo reagował na listonosza i na niektóre osoby z sąsiedztwa. Kiedy nikt nie widział, kładł się na kanapie. Słuchał ze zrozumieniem, przekrzywiając głowę to w prawo, to w lewo. Zawsze wiedział, kiedy wychodzimy z domu, od razu wędrował do „budy” pod stołem, pokornie czekając na nasz powrót. Nie przepadał za deszczem. Jego mokra sierść z gęstym podszerstkiem nawet dwa dni pachniała bagnem i mokradłami. Uwielbiał petibery, pływanie w morzu i jazdę samochodem. Jego biszkoptowa sierść była śliska jak atłas, a rząd biszkoptowych rzęs był wyjątkowo gęsty. Był nad wyraz cierpliwy i opiekuńczy, a gości korzystających z łazienki zawsze eskortował pod same drzwi. Był pięknym, mądrym psem. Miał w sobie dostojność, klasę, a nawet królewskość.

Dziś była pierwsza noc bez Mocarta.

Grażyna Stankiewicz

Zostaw komentarz