fbpx

Kocia kołyska. Koniec świata

18 maja 2017
859 Views

20.50. Jeszcze chwila i osiedlowy sklepik zostanie zamknięty. Przed drzwiami kłębi się tłum dyskutujących mężczyzn, niczym zgromadzenie narodowe. Spotykają się prawie zawsze o tej samej porze, pod tymi samymi drzwiami. W mocno średnim już wieku, dobrze ubrani, kulturalni, dowcipni, czynni zawodowo. Łączy ich tradycja wspólnego spożywania złocistego trunku i interesująca wymiana opinii. Tego wieczoru towarzystwo jest wyjątkowo liczne. – Już zamknięte? – pytam z niepokojem. – Nie, otwarte – odpowiada mój ulubiony Sąsiad. – My tylko premiera odwołujemy. Atmosfera pod sklepem spokojna, histerii nie ma, dyskusja toczy się elegancko, stonowanie, na argumenty. Nasz osiedlowy mikrokosmos uratowany, przynajmniej to jest pod kontrolą.

 

Wracam do domu, gdzie z kolei ja – przesłuchuję jeszcze raz fragmenty koncertu „Tomasz Momot i przyjaciele”, na który zostałam zaproszona przez Artystę. Wrażeń było dużo – znakomite przedwojenne teksty i muzyka, piękni wykonawcy, niezapomniane aranże i zdawałoby się – niekłamany aplauz wypełnionej po brzegi (plus dostawki) widowni w Centrum Kongresowym Uniwersytetu Przyrodniczego. Półtoragodzinne uniesienia artystyczne i wspólnota odczuć muzycznych mogą oderwać człowieka od przerażającej chwilami codzienności i uczynić z niego choć nawet na niedługą chwilę kogoś lepszego. I nagle bach! Wszystko było tip-top, dopóki prowadząca koncert Grażyna Lutosławska nie powiedziała, że utwór, który właśnie został zaprezentowany, był ostatnim utworem tego wieczoru. Tylne rzędy natychmiast ruszyły pędem niczym uciekający z płonącego budynku. Czy do szatni, aby ustawić się w kolejkę po ciepłe płaszcze, bo to przecież dopiero czerwiec, czy na ostatni autobus, bo przecież była już 20.30. Nie wiadomo. Tradycją sceny muzycznej są bisy, a potem ukłony artystów i oklaski widowni. Te odbywały się w atmosferze dalszego pospiesznego opuszczania sali. Kindersztuba to takie słowo, które pochodzi z języka niemieckiego i jest używane po polsku dla mocniejszego podkreślenia znaczenia dobrego wychowania. Drodzy Państwo – więcej kindersztuby, więcej szacunku. Dla artystów. I dla samych siebie.

 

Jadę taksówką do pracy. Jestem niewyspana. Czeka mnie trudny dzień. 10 minut jazdy to jak kilka godzin w spa – można się odprężyć, zamknąć oczy, pomyśleć o czymś miłym, bez konieczności wdawania się w dyskusje. I bach! Kakofonia dźwięków razy trzy. Dyspozytorka z centrali korporacji taksówkowej grzmi na cały regulator. Dokładnie wiem, kto, gdzie i kiedy ma kurs i dlaczego na Czechowie klientka zamówiła drugą taksówkę, bo kierowca tej pierwszej pomylił klatki i czekał nie tam, gdzie powinien czekać, a klientka bardzo się spieszyła, inaczej niż kierowca, który zniecierpliwił się długim czekaniem na pasażerkę i wyszedł przed samochód w spokoju zapalić papierosa i nie słyszał nawoływań z centrali. Przez oburzenie dyspozytorki daje się słyszeć stacja radiowa, która właśnie głośnym dżinglem rozpoczyna serwis informacyjny i nadaje newsa o konferencji prasowej premiera. I jako trzecia równoległa ścieżka ‒ uaktywnia się kierowca, który sprawia wrażenie, jakby od miesięcy nie miał okazji z nikim rozmawiać, i rozpoczyna długi wywód na temat poziomu polskich elit politycznych. Dyspozytorka, radio, kierowca. Dyspozytorka, radio, kierowca. – Ile płacę? – 12.50, ale nie uważa pani, że mam rację? – Kierowca nie odpuszcza, dyspozytorka mówi już monotonnym głosem, radio nadaje reklamy.

 

Po kilku dniach, kiedy afera taśmowa nabrała jeszcze większego rozmachu, spotykam mojego ulubionego Sąsiada przed wspólnie przez nas odwiedzanym sklepikiem. – I co, wybraliście już premiera? – pytam z zaciekawieniem. – Nie. Nie ma kogo! – odpowiada szczerze strapiony. – Ale obiecuję pani, że jak w końcu MNIE wybiorą na premiera, to pani dostanie tekę wice – podsumowuje nasze kilkudniowe dysputy o zmierzchu. I bach! Nie ukrywam, że czuję się nieco rozczarowana. Szału nie ma. Ale zawsze to jakieś światełko w tunelu.

Leave A Comment