fbpx

Kocia kołyska: Polska dla Polaków, ziemia dla ziemniaków

13 października 2017
1 207 Wyświetleń

W połowie lat 80. podczas wakacji w RFN wybraliśmy się ze znajomymi – jeden Niemiec, jeden Turek, jedna Niemka i ja, Polka, do Hamburga, aby obejrzeć musical wyreżyserowany przez Niemca, którego akcja toczyła się w getcie warszawskim, a który opowiadał historię żydowskiej śpiewaczki. Przed spektaklem poszliśmy na spacer wzdłuż słynnego portowego bulwaru. Pierwsze, co ukazało się naszym oczom, to wymowne hasło napisane czarnym sprayem na niewysokim, pomalowanym na biało murku – Turcy i Polacy – won!

Moi znajomi Niemcy byli dwudziestokilkulatkami, studentami filozofii i nauk politycznych uniwersytetu w Bonn, udzielający się jako wolontariusze pomagający bezdomnym, wystawiający sztukę o Kurcie Tucholsky (pacyfiście i lewicującym demokracie – jak sam o sobie mówił, publicyście, jednej z najciekawszych postaci w okresie Republiki Weimarskiej), niezwykle poprawni politycznie i za wszelką cenę starający się odkupić winy swoich ojców, które ci popełnili w okresie wojny. Kiedy na dzień dobry zobaczyli rozwleczony na kilka metrów napis, najpierw zbledli, potem zrobili się czerwoni ze wstydu, a przez kolejne kilka dni nieustannie nas przepraszali (mnie, Polkę, której rodacy w okresie stanu wojennego wyruszyli na ekonomiczny podbój Europy, i Turka, Mahmeta, który wraz z rodzicami, uznanymi lekarzami i społecznikami, zamieszkali w Niemczech kilkanaście lat wcześniej, jeszcze przed falą emigracyjną, która w latach 80. zalała RFN). Przeprosin nie było końca. W porównaniu do dzisiejszego hejtu obraźliwy napis na hamburskim murku wydaje się być wyrafinowaną subtelnością.

 

Pod koniec sierpnia w Lublinie został napadnięty i pobity pochodzący z Ukrainy słuchacz szkoły policealnej. Spokojnie szedł ulicą, ale komuś nie spodobało się to, skąd jest. Zimą w centrum miasta został pobity Turek, który przyjechał do Lublina w ramach wymiany studenckiej. I znowu sierpień i napaść na Ukrainki. I wykrzykiwane przez napastników słowa: „Polska dla Polaków” (wiele lat wcześniej kłoś ładnie je sparafrazował: „ziemia dla ziemniaków”). Podobnie jak w ciepły wakacyjny wieczór w Chełmie, kiedy ulicami miasta przemaszerowała kilkunastoosobowa zorganizowana demonstracja młodych, krótko ostrzyżonych mężczyzn w otoczeniu służb porządkowych. Pojawili się od strony (skądinąd wielokulturowego) placu Łuczkowskiego z wykrzykiwanymi hasłami w obronie polskości. W ciszy letniego wieczoru ich okrzyki jakby przecięły błogość chwili – jaskrawość chylącego się ku zachodowi słońca, zapach grillowanych kiełbasek unoszący się nad posesjami, śmiech dzieci taplających się w basenikach w przydomowych ogródkach. Ciepło, przyjemnie, szczęśliwie. Demonstranci przyszli z ciszy, zaznaczyli swoją obecność głośnym skandowaniem i podniesionymi rękoma, po czym znikli na końcu ulicy z oddalającą się i coraz mniej słyszalną treścią wykrzykiwanych haseł. Kiedyś, kilkadziesiąt lat temu, też tak się zaczynało. Od małych grupek pojawiających się znikąd i znikających za rogiem.

 

Podczas mojego pobytu w Hamburgu w 1985 roku media podały smutną dla Niemców, ale i całego intelektualnego świata wiadomość. Zmarł Heinrich Böll, uważany za autorytet moralny (notabene, podczas wojny został wcielony do Wehrmachtu), autor książki „Bilard o wpół do dziesiątej” opisujący losy trzypokoleniowej rodziny niemieckich architektów. Dziadka, który projektował jeszcze jakiś czas przed dojściem Hitlera do władzy, syna, który był świadkiem niszczenia w czasie wojny, i wnuka, który odbudowywał Niemcy po wojnie. Wydawało się, że jego książka definitywnie zamknęła rozdział, o którym powojenna Europa pragnęła jak najszybciej zapomnieć. Ale się nie da. W mediach społecznościowych co rusz są wysyłane zaproszenia do wspólnego odmawiania koronki świętej w intencji oswobodzenia ojczyzny. Wprawdzie wojna skończyła się 72 lata temu, a komunizm padł prawie trzy dekady temu, jednak są „prawdziwi Polacy”, którzy do dziś trwają w rzeczywistości stanu wojennego, poszukując wspólnego wroga, którego należy jak najszybciej zwyciężyć – patriotyzmem i wiarą.

Grażyna Stankiewicz

 

Zostaw komentarz